września 29, 2018

W mrocznej celi Jade, czyli "Skradzione laleczki"

W mrocznej celi Jade, czyli "Skradzione laleczki"

„Skradzione laleczki”
Autorzy: Ker Dukey & K. Webster
Kategoria: thriller psychologiczny, sensacja
Wydawnictwo: NieZwykłe
Stron: 262
Tłumaczenie: Dorota Lachowicz

Ostatnio chyba trafiam na same dobre książki, które wstrząsają mną niczym grom z jasnego nieba. Najpierw „Immortaliści”, potem „Przerwane milczenie”, by na koniec miesiąca zaskoczyły mnie „Skradzione laleczki”. Od początku byłam skora kupić tę książkę, ale odkładałam ją, aż wreszcie oba tomy wpadły mi w rączki podczas urodzin we wrześniu. Szybko zabrałam się za pierwszą część serii Laleczki i choć jestem przerażona po zakończeniu, już zabieram się za „Zaginione laleczki”. Jeśli jesteście fanami mroczniejszych, seksownych klimatów; klimatów thrillerów psychologicznych połączonych z romansem, to coś dla Was.


Historia w książce opowiada o dwóch siostrach, które pewnego dnia na pchlim targu zostają uprowadzone przez przystojnego, niebezpiecznego, niespełna rozumu mężczyznę sprzedającego lalki. Od tej pory Jade oraz jej młodsza siostra „zamieszkują” w domu brutalnego oprawcy, który przez lata sprawia im ogromną krzywdę. Nie tylko fizyczną, ale przede wszystkim psychiczną. Ten maniak lalek ze zrytą banią w ogóle nie czuje się winny, a gdy starsza z dziewczyn, jego ulubiona, niegrzeczna laleczka ucieka, ten postanawia kiedyś i tak ją dopaść. Jade po traumatycznych przeżyciach nie próbuje ułożyć sobie lepszego życia. Ona ciągle ma w zamiarze uratować swoją ukochaną siostrę z rąk Benjamina. Poświęca się karierze pani detektyw, angażując się w każdą sprawę zaginionych dziewcząt, które mogą mieć powiązanie z Bennym. Niestety mężczyzna nie daje spokoju, pojawiając się ze swą mroczną, tajemniczą grą po wielu latach od ucieczki Jade z jego domu. Kobieta wyczuwa w tym szansę na odnalezienie Macy, dlatego podejmuje się zagrania w karty, które kładzie, i od początku kładł, Benny.

„Potwory kryją się wszędzie, mawiał tata, nie tylko w ciemnościach”

Przy czytaniu „Skradzionych laleczek” musiałam robić sobie długie przerwy. Lubię mocne książki, ale czasami przerasta mnie ich tematyka albo brutalne opisy, jak było w przypadku tej powieści. Jest to bardzo dobra, świetnie napisana lektura. Choć porusza w sobie trudne wątki, a niektóre sceny mogą przyprawić o zmrożenie krwi, warto zapoznać się z treścią. Bohaterowie są tak rozbudowani, tak uwydatnieni, że widać ich zarówno pozytywne cechy, jak i te negatywne. Nie są idealizowani. Oni są żywi, prawdziwi, tacy… rzeczywiści. Najbardziej widać to po głównej postaci: Jade. To, jak pracuje jej umysł, jak (proszę wybaczyć słownictwo!) popieprzony bywa jej rozum, jak myśli krążą po przeszłości i wspomnieniach. Właśnie to wszystko, co siedzi głęboko w bohaterce, bywa najbardziej bolesne dla czytelnika. Nie ma opcji, że ktoś nie poczuje tego smutku, tego cierpienia i przerażenia. To niemożliwe przy opisach, które zostają nam zaserwowane w książce. Zresztą Jade to nie jedyna bohaterka, która zrobiła na mnie spore wrażenie. Bywam tak samo psychiczna jak niektóre osobniki ze „Skradzionych laleczek”, dlatego nikt nie powinien być zdziwiony, że zainteresowałam się Benjaminem, fanatykiem laleczek, wstrętnym, brutalnym oprawcą sióstr Phillips. To postać tak dobrze złożona psychologicznie, iż wbiło mnie w fotel. Benny to totalny świr jakich wiele na świecie, który spełnia swoje chore fantazje, będąc jednocześnie obojętnym na całą krzywdę. Brutal z krwi i kości, owiany nutką grozy, tajemniczości i popieprzenia na milion sposobów.

„Choć minęło już tyle lat, potworna przeszłość wciąż nie daje mi spokoju. […] Czy to znak? Czy on powrócił? Może to on kazał kobiecie upuścić lalkę? Jest tutaj? Obserwuje mnie?”

„Skradzione laleczki” nie są dla każdego czytelnika, co podkreślają autorki już na wstępie. Książka porusza takie tematy jak obsesję, gwałt, wykorzystywanie dzieci, maniakalność, może nawet nutkę szaleństwa. Pomimo mrocznego klimatu, powieść zawiera w sobie te elementy, które pozwalają na chwilę odpocząć od brutalności. Erotyka i romans nie wylewają się niczym lawa z wulkanu, co jest ogromnym plusem tej historii. Na pewno interesujący punkt lektury to także sposób prowadzenia narracji. Spójne łączenie w sobie zarówno wydarzeń z przeszłości, jak i tych, które dzieją się parę lat po traumatycznych przeżyciach w domu Benny’ego.
Po skończonym czytaniu i tym perfidnym zakończeniu wbijającym w fotel i sprawiającym, że moje zęby (w sensie metaforycznym) znalazły się na podłodze, przeszedł mnie dreszcz niepokoju. Przy zgaszonym świetle zdałam sobie sprawę, jak wiele niebezpieczeństw czyha na nas każdego dnia. My, pędzący ludzie, często nie zwracamy na to szczególnej uwagi. Zastanawiamy się dopiero, gdy znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia, w sytuacji, która zmusi nas do szybkiego myślenia, jak uchronić własne cztery litery. Gdzieś w głowie nadal prześladuje mnie Benny, jego chora obsesja, jego tajemnice i mrok, który wiąże się z tą książką, a to dopiero początek, bo już biorę się za drugą część. Nie jestem pewna czy przeżyję kolejne spotkanie z bohaterami oraz historią spowitą brutalnością, lecz to zbyt dobre historie, by mogły jedynie leżeć i kurzyć się na półce.
Pamiętajcie, zło i potwory będą czyhać wszędzie, nie tylko w ciemnościach, jak mawiał ojciec Jade i Macy!

Do poczytania,
Przerażona Arystokratka A.

września 28, 2018

W świecie masonów, czyli "Zaginiony symbol"!

W świecie masonów, czyli "Zaginiony symbol"!

„Zaginiony symbol”
Autor: Dan Brown
Kategoria: kryminał/thriller/sensacja
Wydawnictwo: Sonia Draga
Stron: 624
Tłumaczenie: Zbigniew Kościuk

Kto nie zna lub nie kojarzy Dana Browna i jego książek ten niech pierwszy rzuci kamień, bądź też jakiś inny, symboliczny przedmiot, którym z pewnością zainteresowałby się nasz bohater dnia (lub recenzji, ale cii!), czyli profesor Robert Langdon, świetny historyk i badacz symboli. Od lat jestem zapaloną czytelniczką pana Browna. Na koncie mam przeczytane prawie wszystkiego jego grubaśne powieści, a pierwszą z nich były oczywiście „Anioły i demony”, które do dziś plasują na czołowej liście uwielbianych przeze mnie książek. Zauważyłam ostatnio, iż „Zaginiony symbol” wraz z nowszym „Początkiem” kurzą się na mej półce, więc oto i jestem po przeczytaniu kolejnej lektury Dana i przychodzę z recenzją.


Tym razem przenosimy się wraz z profesorem Langdonem do Waszyngtonu, stolicy Stanów Zjednoczonych, gdzie mężczyzna ma wygłosić pewien odczyt na Kapitolu. Przylatuje tam na prośbę swojego zaufanego przyjaciela Petera Solomona, zamożnego masona o trzydziestym trzecim stopniu. Niestety, całe to zaproszenie okazuje się zwykłą pułapką, w którą wpadł nasz starzejący się profesorek. Pierwszy szok wcale nie ustępuje, gdyż już po chwili Robert Langdon znajduje się w sercu okrutnych nowin. Dłoń Petera Solomona, wytatuowana dziwnymi symbolami, leży pośrodku historycznej rotundy, a by uratować przyjaciela, profesor musi naprawdę sprężyć się i zacząć działać, nawet jeśli CIA siedzi mu na karku.

„Prawdziwą tajemnicą jest śmierć.
Tak było od zarania czasów: zawsze pozostawało tajemnicą, jak umrzeć”

Przerażająca może wydawać się ilość stron książek Dana Browna, jeśli mowa tu o serii dotyczącej Roberta Langdona, ale przyrzekam, te kryminały czyta się tak szybko, że ponad 600 stron da się przeczytać w parę dni, a gdybym się zaparła, to pewnie i w góra dwa! Autor tym razem wprowadził nas w szczegółową historię masonów, rzekomo tajnego bractwa działającego już od hoho dawnych lat. Symbole pojawiają się na każdym kroku, ciągła piętrząca się góra niewyjaśnionych, niepojętych spraw przybiera na wielkości, nie wiadomo, kto jest sprawcą, jak odzyskać Petera Solomona, czy on jeszcze żyje i co skrywa tajemniczy, starożytny portal położony gdzieś na terenie Waszyngtonu. Masoni od zawsze ciekawili ludzkość. Jak się do nich przyłączyć, kim właściwie są, czy to ci, co czczą Szatana, a może składają mu ofiary na ołtarzach obłożonych ludzkimi kośćmi czy trupimi czaszkami? Dzięki „Zaginionemu symbolowi” bliżej poznałam odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Nie musiałam niczego szukać w Google. Dostałam, co chciałam w książce. Dan Brown wprowadza czytelnika w zaszyfrowane wskazówki, dziwne zagadki, historie o masonach, bractwie, rytuały, ich symbolikę czy tradycje. Przekazuje sporo wiedzy, sporo informacji, sporo detalów, które ciężko znaleźć nawet przy pomocy cioci Wikipedii. Po wizycie w Watykanie, gdzie odgrywała się akcja „Aniołów i demonów”, miło było zwiedzić Waszyngton oczami Roberta Langdona. Ruszyć wraz z nim śladami po mistycznych miejscach, po zapomnianych lub, wręcz przeciwnie, często odwiedzanych budynkach, znanych uliczkach, korytarzach i podziemiach Kapitolu, po całej stolicy Stanów. To była naprawdę kolejna, bardzo udana przygoda z tym nutką tajemnicy w tle, z dreszczami, z faktami, które budziły zainteresowanie.

„Wielu ludzi poszukiwało starożytnych tajemnic i rozprawiało o ich mocy. Dziś dowiodę, że naprawdę istnieją”

Tajemnica przedstawiona w „Zaginionym symbolu” porusza przede wszystkim tematykę wolnomularstwa, opowiada o tym i owym, przy czym wciąż zachowuje główny wątek. Mimo wszystko w tle rozgrywa się akcja odbiegająca od masonów, pościgiem za rozwiązaniem zagadki piramidy masońskiej. Dan Brown przedstawił czytelnikom kolejnych bohaterów wzbudzających podziw, robiących wrażenie. Mamy czarnego bohatera, opisy jego działania, jego rozumowania i planowania; mamy rodzinę Solomonów, ich historię, tragedię oraz wiele innych, równie ciekawych wątków, które umilają czas.
Jeśli chodzi o wrażenia po przeczytaniu książki, mam mieszane odczucia. Z jednej strony naprawdę dobrze poprowadzona akcja, sporo się dzieje, ciężko czasami nadążyć. Robert Langdon, jego partnerka w działaniach, bractwo oraz symbole nadają sens tej powieści, lecz w porównaniu z poprzednikami („Kod Leonarda da Vinci”, „Anioły i demony” oraz „Inferno”), to „Zaginiony symbol” wypada dość blado przy nich. Czegoś mi brakowało, choć na pewno nie tajemniczości czy symboliki, gdyż na tym się nie zawiodłam. Mimo wszystko lekturę przeczytało mi się ekspresowo, co znaczy, że Dan Brown nie traci werwy, nadal posługując się świetnym piórem, natomiast ta część po prostu nie będzie stanowiła mojego ulubieńca. Książeczka wraca na półkę, a ja już lecę prosto do „Początku”!

Do poczytania,
Arystokratka A.

września 26, 2018

Maluj po ścianach z "Graffiti Moon"!

Maluj po ścianach z "Graffiti Moon"!

„Graffiti Moon”
Autor: Cath Crowley
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 360
Tłumaczenie: Zuzanna Byczek

Cześć, kochani! Na dziś mam dla Was książkę Cath Crowley pt. „Graffiti Moon”. Przeczytałam ją jednym tchem, gdyż tak bardzo mnie wciągnęła. Świetna historia trojga nastolatków. Autorka ma lekki styl, dzięki któremu lekturę czyta się w oka mgnieniu. Ogromnie polubiłam Eda, w którym ujrzałam cząstkę siebie, a także kolejną bohaterkę: Lucy. Zauważyłam, że nie w każdej książce można dostrzec kawałek siebie, lecz w tych, których to dostrzegamy, stają się bliższe naszym sercom.

„Jej słowa są obrazami, a ja maluję je na murze w swojej głowie”

„Graffiti Moon” to pozycja o odnajdywaniu samego siebie, o swojej drodze w życiu, a także o swoich miejscach na ziemi. Książkę urozmaica sztuka, która została wplątana w świat nastolatków. Niekiedy dzieje się tak, że swoje myśli trzeba przelać na papier albo, jak w przypadku bohaterów, na ścianach budynków, czy również w szkle. Tworząc sztukę, tak naprawdę pokazujemy innym własne myśli, emocje oraz wnętrze. Autorka pokazała czytelnikom świat tej sztuki, którym urzekła mnie od samego początku. Z każdą kolejną stroną moja ciekawość rosła w silę, a potem została nagrodzona. Tworzenie w szkle to jeden z moich ulubionych tematów w sztuce, bardzo fascynuje mnie ta technika i lubię książki, które zawierają ten wątek w sobie. Szkło przypomina trochę nasze uczucia. Gdy są w całości, tworzą piękny kształt i barwę, ale kiedy pojawia się pajęczyna pęknięć, potrafią być niebezpieczne.

„Ściska mi się serce na myśl, że w tak brzydkim miejscu, miejscu pełnym rdzy, potu i stali, może nagle pojawić się coś lśniącego jak miłość”

W książce przeplata się wiele emocji. Przez smutek i radość, po tęsknotę i strach. Lucy goni za swoim tajemniczym grafficiarzem, który jej wciąż umyka. Goni za osobą, której nigdy nie widziała na oczy. Wydaje jej się, że to człowiek idealny dla niej. Nie dostrzega jednak człowieka, który jest tuż obok niej. Odpowiedź ma koło nosa, ale przez różowe okulary nie widzi prawdy. Pokochałam tę pozycję, dlatego że jest prawdziwa i ujmuje w sobie bolesną rzeczywistość. Mało jest autorek, które potrafią to zrobić dobrze, więc podziwiam za to Cath. Podbiła mnie „Graffiti Moon” i wiem, że długo nie zapomnę o jej książce. To nie jest jedna z tych lektur, które są na moment, a zaraz się o niej zapomina. Ją się pamięta, wspomina.



Gorąco polecam tę pozycję każdemu, kto lubi tematykę artystyczna oraz rzeczywistość, która nie tylko występuje w kolorowych barwach, bo może być też malowana na czarno-białym płótnie. Szukacie czegoś wartościowego, a zarazem szczerego? Sięgnijcie po „Graffiti Moon”. Miłość to nie tylko piękne scenariusze, czy bajkowa sielanka. Miłość potrafi być nieprzewidywalna i pojawić się znikąd. Właśnie to jest w niej najpiękniejsze. Co, jeśli to uczucie jest na wyciągnięcie ręki, a ty jej nie widzisz? Da o sobie znać, przypomni o sobie wtedy, gdy się jej nie spodziewasz! Każdy ma swoje wyobrażenia o idealnej miłości, jednakże często zapominamy, że to nie jest tylko sielanka. Maluje się nią w różnych barwach, tych radosnych, ale także tych szarych, czarnych.
Czy warto sięgnąć po tę książkę? Oczywiście! Uwielbiam lektury, które zawierają w sobie prawdziwe życie. „Graffiti Moon” skradło moje serce za swoją szczerość i piękną historię. Będę wyczekiwać kolejnych utworów od Cath Crowley. Na pewno będą tak samo świetne!

Do poczytania, amgio!
Arystokratka J.

września 24, 2018

Przedpremierowo zabieramy was w magiczne rejony, czyli "Damaris. Powrót czarodziejki"!

Przedpremierowo zabieramy was w magiczne rejony, czyli "Damaris. Powrót czarodziejki"!

„Damaris. Powrót czarodziejki”
Autor: Angelika Psarska
Kategoria: fantastyka
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 326

Cześć, kochani! Na dziś mam dla Was książkę Angeliki Psarskiej pt. „Damaris. Powrót czarodziejki”. Przede wszystkim zaintrygowała mnie okładka, która przyciąga do siebie jak magnes. Jest owiana tajemnicą oraz magią, aż kipiącą z całej powieści. Wiązałam z tą pozycją spore oczekiwania, które na szczęście zostały spełnione. Przeczytałam ją jednym tchem. „Damaris. Powrót czarodziejki” pochłonęła mnie bez reszty. Autorka ma lekki styl, dzięki czemu całość czyta się w oka mgnieniu. To moja pierwsza spotkanie z Angeliką, lecz na pewno nie ostatnie. Zanurzyłam się po same końce i nie mogę się otrząsnąć.


Świat fantasy? Która z dziewcząt nie marzyła kiedyś, by choć na chwilę zostać czarodziejką, władać potężną magią? Magiczny świat potrafi być niezwykły, wręcz niesamowity, ale niestety bywa również pełen czyhających na każdym kroku niebezpieczeństw. Kusi swym pięknem i zamyka w swych szponach. Uwielbiam magię i stworzenia nie z tego wymiaru. Każdy z nas inaczej sobie wyobraża taki świat pełen nadnaturalnych istot, a „Damaris. Powrót czarodziejki” to właśnie eksplozja dwóch wymiarów. Spotkałam w tej lekturze nie tylko magów czy czarodziejki, ale także likantropi, które tak bardzo uwielbiam. Nie pałam sympatią do krwiopijców, jednak muszę przyznać, że autorka wykreowała je w taki sposób, który od razu przypadł mi do gustu. Szczególnie polubiłam Richarda Van Dricka, króla wampirów. Emanowała od niego taka władza, którą dało się wyczuć, wkraczając do akcji wraz z nim.

„Podobno sny są odzwierciedleniem naszej duszy”

W każdej książce znajdziemy postaci, które są nam bliskie albo te, które skradły nam serca. I właśnie tu znalazłam takiego bohatera, a mianowicie Raphaela, Łowcę Damaris. Od pierwszych stron pokładałam się ze śmiechu oraz podziwu, który kierowałam w stronę Łowcy. Uwielbiam dialogi pomiędzy dwojgiem głównych bohaterów, Damaris i Raphaela. Ta parka to istne przeciwieństwa, które co rusz sobie dogryzały czy robiły coś na złość. Łowca zręcznie operuje ironią i sarkazmem tak jak bronią. Angelika stworzyła świat, w którym zanurzyłam się po same koniuszki i nie potrafię z niego wyjść. Przeżywałam to samo co Damaris i Raphael. Razem z Łowcą odbierałam ataki wrogów, czy broniłam czarodziejki. Czułam ból, strach, bezradność czy niepokój. Odzwierciedlałam te same emocje co nasze główne postaci.

„To nie grzech pamiętać, grzechem jest to, że pozostawiamy trupy razem ze sobą i błądzimy gdzieś tam, zamiast ratować tych, którzy pozostali”

Postać, która do tej pory mnie intryguje, jest Damaris. Czarodziejka skrywa przed swoim Łowcą wiele tajemnic. Gdy czytałam opis kobiety, zwróciłam szczególną uwagę na jej oczy. Jak dla mnie spojrzenie bohaterki i spojrzenie pani z okładki idealnie do siebie pasuje. Są hipnotyzujące, zawierają w sobie skrywaną magię, historię, która oplata kobietę jak sidła. Damaris często podejmuje lekkomyślne i nieodpowiednie decyzje. Zwykle to Łowca przypomina jej o tym, że on też ma w różnych sytuacjach swoje zdanie. Bohaterka wie o słuszności jego słów, ale nie przyznaje się do tego głośno.

„Przeszłość to również piekło, kara”

Szczególnie ważną rolę odgrywają retrospekcje, dzięki którym poznajemy przeszłość bohaterów. Odbywałam każdą podróż we wspomnienia z Damaris, a także z Raphaelem. Wspomnienia pozwoliły mi zgłębić wydarzenia, które wykreowały pewne cechy u postaci. Patrzyłam w przeszłość, tak bardzo nie dającą o sobie zapomnieć na ani moment. Historia, która odgrywała się przede mną, niekiedy budziła grozę, a innym razem gniew.

„Pomyśl o harmonii, o tym, że aby pojawiło się, musi istnieć mrok”

Czy istnieje według magów czarna magia? Oczywiście, ale jest zbyt niebezpieczna. Niestety, jeżeli ktoś ma słabą wolę, może szybko ulec pokusie, by sięgnąć po zakazany owoc. Nie istnieje światłość bez mroku. Musi być harmonia, równowaga pomiędzy światłem a ciemnością. Nie ma jednego bez drugiego. Istnieją razem i tworzą ze sobą spójną całość. Gdy jednak mrok zagości w sercu na dłużej, ciężko się go stamtąd pozbyć, a ból przy tym jest potworny. Blizny pozostają na lata, są przypomnieniem tego, co się dokonało.

„Ale zapomnieliście, że przecież oni ofiarowali wam najcenniejszą ze wszystkich rzeczy tego świata — duszę. A tego nie da się przebaczyć…”

Kolejną postacią, którą także polubiłam jest Adria. W pamięci szczególnie zapadł mi jej specyficzny humor. Jest oddaną, niesamowitą przyjaciółką Damaris. Gdy trzeba stawić czoło wrogom, wychodzi pierwsza, aby pomóc. Ostatnim bohaterem jest przywódca likantropi, Casmir. Władczy, arogancki i pewny siebie mężczyzna. Wypełnia sobą całą przestrzeń, jest równie niebezpieczny co sam król wampirów. Imponuje mi swoją siłą i władzą. Są to cechy typowego bad boya oraz samca alfa. Długo wyczekiwałam fragmentów, w których będzie występować wilcza wataha. To jedne z tych scen, które zapadły mi w pamięci najbardziej.

„Niestety sekrety muszą pozostać sekretami. Inaczej nie byłoby zabawy”

Powiem Wam, że jest to obowiązkowa lektura dla tych, którzy uwielbiają świat fantasy i magii. Gorąco polecam tę pozycję! Moja przygoda z Damaris dopiero się rozpoczęła, ale jestem pewna, że będzie długa, cudowna i rzekłabym, że oczywiście magiczna. Z niecierpliwością oczekuję kolejnych ksiąg. Zakończenie trzyma w napięciu i wywołuje kaca książkowego, który przeminie, gdy dorwie się do następnego tomu. Jeżeli jesteście zainteresowani, to koniecznie sięgnijcie po nią. Naprawdę warto! Autorka poruszyła moimi emocjami i to każdą, a to dosyć ciężko zadanie. Czekam na kolejne przygody Damaris i Raphaela!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

Do poczytania, amigo!
Arystokratka J.

września 23, 2018

Przedpremierowo o potędze żywiołu, czyli "Zdarzenia z morza wzięte. Tam gdzie kres"!

Przedpremierowo o potędze żywiołu, czyli "Zdarzenia z morza wzięte. Tam gdzie kres"!

„Zdarzenia z morza wzięte. Tam gdzie kres”
Autor: Lesław Furmaga
Kategoria: literatura obyczajowa
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 250

Cześć, kochani! Na dziś mam dla Was książkę Lesława Furmagi pt. „Zdarzenia z morza wzięte. Tam gdzie kres”. Powiem Wam, że z początku skusiła mnie jedynie piękna, klimatyczna okładka, podbijająca serce takiej graficznej sroki jak ja. Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam patrzeć na fale morze. Ten widok sprawia, że człowiek na pewien czas zatrzymuje się i odkłada wszystkie sprawy na później. Kto nie lubi morza i plaży? Ja osobiście lubię czuć pod stopami ciepły, rozgrzany piasek, a ta książka przypomniała mi o moich spacerach po brzegu.

„My nie mamy idei, bo nasza idea to jest oszustwo”

Autor w swych opowiadaniach opisuje życie ludzi, którzy swoje serca zostawili na morzu. Wydawać by się mogło, że morze jest z natury spokojne, ale zapominamy, iż to żywioł, który daje znać o swym gniewie od czasu do czasu. Pokazuje ludziom wielką potęgę. Zwykle fale potrafią wzbudzić w człowieku strach, poczucie zagrożenia. Lekceważąc ten silny, niepokonany żywioł, proszą się o kłopoty, które szybko przychodzą. Morze w mig połyka kolejna ofiary; jest bezlitosne.

„Bóg może nas wysłuchać tylko wówczas, gdy wyczerpiemy wszystkie możliwości własnego ratunku”

Człowiek, który przeżywa tragedię na morzu, rozpaczliwie chwyta się każdego ratunku. Cierpliwie znosi gniew fal, by później oczekiwać rozchmurzenia. Zagrożenie działa na ludzi jak wystrzał z rakiety. Pobudza ich do działania. Niebezpieczeństwo sprawia, że znajdujemy w sobie siłę do walki, do znalezienia wyjścia z trudnej sytuacji. Chwytamy się nadziei, która pozostaje i świeci swym blaskiem. Mawiają, że to właśnie nadzieja pokazuje nasze człowieczeństwo, to, jak ludzcy jesteśmy. To ona umiera ostatnia…

„To jest budząca się siła morza”

Człowiek co chwilę za czymś goni. Jest w ciągłym biegu za utraconymi marzeniami, za niespełnioną lub utraconą miłością, za wolnością, za szczęściem w życiu, za czymś, co nam umyka sprzed nosa. Ludzie zawsze będą gonić to, co stracili lub to, za czym tęsknią. Wiele dni, miesięcy czy nawet lat trwa nasza niekończąca się gonitwa. Nie każdym udaje się skończyć ten trudny bieg. Niekiedy zajmuje nam to całe życie, nie dostrzegamy rzeczy, które są blisko, tuż przy nas.

„Zmagały się dwie siły, siła życia i siła śmierci”

Na morzu zawierane są więzi międzyludzkie, które mają szanse przetrwać wtedy, gdy się je pielęgnuje. Są ważne w życiu każdego z nas, bo czymże byśmy byli bez drugiej osoby u swego boku? Zapewne samotnikami. Dużą rolę grają także inni pasażerowie statków, kutrów rybackich, a mianowicie zwierzęta. Reagują w chwilach niebezpieczeństwa błyskawicznie. Potrafią je wyczuć wcześniej, dotrzymują towarzystwa.

„Była zjawiskiem na pół sztucznym, wspomnieniem dawnego, zupełnie nieuzasadnionym faktem przetrwania”

Powiem tak. Połowa opowiadań bardzo przypadła mi do gustu, totalnie mnie zachwyciły, oczarowały historiami. „Zdarzenia z morza wzięte” czytało się dość szybko, choć nie zawsze tak łatwo, gdyż wielokrotnie zastanawiałam się, co autor w ogóle ma na myśli, o czym tam jest mowa? Jak to z opowiadaniami bywa, jedne przypadają czytelnikowi, inne nie, i tak też było w moim przypadku. Mam wybrane teksty, które na długo zapamiętam ze względu na doskonałe ujęcie tematu, inne natomiast nie sprawiły, bym chciała do nich wracać lub po prostu nie spodobały mi się na tyle, bym się na nich bardziej skupiła. Furmaga świetnie pokazuje morskie życie, skłaniając czytelników do głębszych refleksji (u mnie już zdążyliście przez nie przebrnąć! :D). Pokazuje również życie na statkach, kutrach rybackich. Lubię takie pozycje, które zawierają w sobie prawdziwe zdarzenia z życia wzięte. Mają w sobie urok, który wabi do siebie kolejnych potencjalnych czytelników.


To moja pierwsza spotkanie z autorem, jednak uznaję je za bardzo udane. Spodobała mi się jego twórczość i może skuszę się na inne książki pana Lesława. Wcześniej nie słyszałam o tym autorze i nawet nie widziałam jego powieści. Dowiedziałam się natomiast, że zadebiutował opowieścią „Rzeka bez brzegów” w 1974 roku. Jest cenionym autorem przez środowisko marynarsko-rybackie. Sięgnęłam po jedną książkę, która wyszła spod jego pióra i nie zawiodłam się, za to mogę śmiało ją polecić. Lesław Furmaga przybliża nam prawdziwe życie na morzu, a jego opowiadania potrafią chwycić za serce. Sceny, które nieraz opisuje, sprawiły, że zmroziła mnie krew. Przenosiłam się wraz z bohaterami w ich życie, problemy, podróże na morzu. Odczuwałam dosłownie to samo, co oni.

„Nie uważasz jednak, że wszystko, co prawdziwe, ma gdzieś drugi brzeg, który kończy wszystko to, co między tymi brzegami? Drugi brzeg to koniec, może rozstania, a może śmierć. Teraz mi się wydaje, że to wszystko jedno…”

Gorąco polecam tę pozycję! Książka warta przeczytania. Daje dużo do myślenia, a przygoda, jaką oferuje, przyprawia o fale emocji. Ale uważajcie i strzeżcie się przed gniewem morza! Nie wolno go lekceważyć, gdyż nie wiadomo, kiedy zaatakuje!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.



Do poczytania, amgio!
Arystokratka J.

września 22, 2018

Gang motocyklowy z "To nie ja, kochanie"!

Gang motocyklowy z "To nie ja, kochanie"!

„To nie ja, kochanie”
Autor: Tillie Cole
Kategoria: literatura obyczajowa, erotyk
Wydawnictwo: Editio
Stron: 376
Tłumaczenie: Grzegorz Rejs

Cześć, kochani! Na dziś mam dla Was książkę Tillie Cole pt. „To nie ja, kochanie”. To moje pierwsze zetknięcie z tą autorką. Pokochałam jej styl. Jest lekki i szybko się czyta. Pochłonęłam tę powieść w szybkim tempie. Ta historia urzekła mnie i skradła moje serce od pierwszych stron. Uwielbiam tematykę gangów motocyklowych. Wsiąść na motor i odjechać w siną dal, mając za towarzysza jedynie wiatr, kto by tak nie chciał? Jeżdżenie na takiej maszynie jest pełne ekscytacji, która udziela się czytelnikowi po przeczytaniu tej lekturki. Nie wiem jak Wy, ale ja marzę o tym, by móc się przejechać takim motorem. To stało się jednym z moich marzeń.

„Jest w Tobie światło, Styx. Czuję, że się przebija jak promienie południowego słońca. Jest pięknie. Jesteś dobrym człowiekiem”

Milczący kat? Pokochałam go. Skradł mi serce od razu. To historia, która wzrusza i łamie serce, po czym skleja je na nowo. Nie mogłam oderwać się od tej lektury. Idealnie wpasowuje się w moje gusta. Ciekawi mnie świat, jaki wiodą motocykliści. Styx jest jednym z tych mężczyzn, który jest uwielbiany przez kobiety. Bohater pragnął mieć przy sobie swoją damę, a przez długi czas wiódł życie według własnych zasad. Brał to, co chciał. Miał to, co chciał. Stracił nadzieję na znalezienie swojej upragnionej damy. Damy, która miała wilcze oczy. Nie potrafił o niej zapomnieć. Styx od lat walczy ze swoją jedyną słabością, jaką jest bitwa z własnym głosem. Nie spodziewa się, że lek okaże się kobietą o wilczych oczach.

„Jeśli się żyje wystarczająco długo w piekle, kochanie, człowiek sam staje się grzesznikiem. Po co próbować być dobrym, kiedy ludzie już zdecydowali, że dla ciebie już za późno na ocalenie”

Polubiłam główną bohaterkę Mae. Jej historia doprowadziła mnie do łez, a później skleiła moje serce na nowo. Dziewczyna jest odseparowana od reszty społeczności. Kiedy trafia do gangu motocyklowego, Kaci Hadesa nie potrafią się odnaleźć. Gdy spogląda w oczy pewnemu mężczyźnie, rozpoznaje w nim chłopca sprzed lat, którego spotkała po drugiej stronie. Między Styxem a Mae rodzi się prawdziwe uczucie. Styx przez te lata nie zapomniał o dziewczynie o wilczych oczach. Ich spotkanie zadziwia resztę gangu motocyklowego. Nikt nie rozumie, skąd ta para się zna.


Autorka przeniosła mnie w świat pełen motocykli, ostrej jazdy i niesamowitej miłości. Trzeba zaznaczyć, że nie jest to książka dla osób, które nie lubią brutalności, krwi, nielegalnych interesów. To mój świat, w którym się zanurzyłam i nie chciałam z niego wyjść. Podążałam wraz z bohaterami, przeżywałam to, co oni. Lęk, smutek, przerażenie, radość, euforię czy ekstazę. Dreszcz ekscytacji i przerażenie nie opuszczały mnie aż do końca książki.

„Największą sztuczką dla diabła było to, że udało mu się przekonać świat, że nie istnieje”

Nie da się nie pokochać pozostałych członków klubu Katów Hadesa. Ja osobiście i w szczególności polubiłam Flame oraz Ky. Nie umiałam powstrzymać śmiechu przy wypowiedziach Ky. Rzucał niekiedy takimi tekstami, że przerywałam czytanie i zerkałam ponownie, by znów się pośmiać i powiedzieć „tak trzymaj, koleś!”. Za to Flame jest dla mnie zagadką, którą próbuję rozwikłać. Powiem szczerze, że Flame fascynuje mnie swoją osobowością oraz zakazem dotykania się.

„Grzeszenie nigdy nie było tak dobre”

Za to z klubowych dam pokochałam Piękną i Letti. Piękna jest taką słodką, uroczą przyjaciółką, ale z drugiej strony potrafi być twarda. Nie da skrzywdzić swoich przyjaciół. Ma temperament, który uwielbiam. Za to Letti jest ostra, ale także czuła. Ta dwójka, gdy połączy siły, jest jak burza albo, co gorsza, tornado. Lepiej nie wchodzić im w paradę.

„Życie jest ciężkie. Śmierć jeszcze gorsza”

Gorąco polecam tę pozycję! Jest nieziemska! Trzymała mnie w swoich szponach do samiutkiego końca. Ale czy możliwa jest miłość w świecie Hadesa? Dowiecie się tego, czytając „To nie ja, kochanie”. Sięgnijcie po tę powieść, jeśli, tak jak ja, uwielbiacie ostre jazdy na motorze, alkohol, wulgarne słowa. „To nie ja, kochanie” powaliła mnie na kolana i ciężko mi się teraz podnieść. Czekam na kolejne tomy, wiedząc, że dostanę tam kolejną dawkę adrenaliny i miłości, która wzrusza do łez. Dowiedzcie się, jak zakończy się historia Styxa i Mae, bo finał wciska w fotele. Weźcie paczkę chusteczek, bo łzy mogą pojawić się lawiną i nieoczekiwanie. Ta historia ma w sobie pełno bólu, smutku, ale i radości czy miłości. Czytanie jej jest jak jazda bez trzymanki na rozpędzonym rollercoasterze. Nie mogę doczekać się drugiego tomu, który niebawem wpadnie w moje łapki

Do poczytania, amigo!
Arystokratka J.

września 20, 2018

Niektóre życzenia nie mogą mieć spełnienia, czyli "Zakazane życzenie"!

Niektóre życzenia nie mogą mieć spełnienia, czyli "Zakazane życzenie"!

„Zakazane życzenie”
Autor: Jessica Khoury
Kategoria: fantastyka
Wydawnictwo: SQN
Stron: 352
Tłumaczenie: Maciej Pawlak

Dżinny, stara, niegdyś uwielbiana baśń, piękne, bezkresne pustynne krajobrazy i zakazane życzenie, które owiewa parę głównych bohaterów niczym piasek, ciskany prosto w twarz. Wspomniana książka to interesująca lektura, kusząca ładną szatą graficzną, nawiązaniem do baśni tysiąca i jednej nocy. Jeśli mowa o dżinnach, to nie licząc bajki o Aladynie, nie miałam z nimi żadnej styczności w literaturze. Chodziła za mną „Buntowniczka z pustyni”, natomiast w pierwszej kolejności sięgnęłam po „Zakazane życzenie”. Baśniowa, tajemnicza przygoda, niebezpieczeństwo tkwiące tuż za plecami, i miłość, tak zakazana niczym owiane zagadką życzenie.

„Nie można wybrać swojego losu, ale można wybrać, kim staniemy się za jego sprawą”

Historia opisana w książce przedstawia losy dwójki całkiem odmiennych postaci, związanych ze sobą jedynie lampą, życzeniami oraz pierścieniem, który doprowadził Aladyna do tajemniczego, starego, nieużywanego naczynia w ruinach dawnego pałacu. Młody złodziej od tej chwili zostaje panem jednego z najpotężniejszych dżinnów. Piękna Zahra przyodziewa się wyglądem w niegdyś najlepszą przyjaciółkę Roszanę, niesamowitą władczynię, która zginęła z rąk samej Zahry. Mężczyzna i dżinn właściwie powinni mieć ze sobą wspólnego jedynie biznes w postaci trzech życzeń, jednak ich relacja znacznie różni się od pozostałych. Jest zawiła, skomplikowana, oparta na wzajemnej sympatii, której próbuje wyrzec się Zahra. Kobieta choć kierowana czysto egoistycznymi pobudkami, sprowadza na Aladyna sporo kłopotów i nieszczęść, a zarazem wybudza z niego silne uczucia. Ich historia ma naprawdę sporo wątków. Pojawia się tajemnicza przeszłość dżinna z lampy, niewiadoma sprawa łącząca Zahrę z królową Roszaną oraz jej potomkinią Kaspidą, bunty przeciwko tej potężnej rasie, zemsta Aladyna na wielkim wezyrze za mordy z dawnych lat. Ten lekki misz-masz wątków sprawiał, że niejednokrotnie już sama nie wiedziałam, co jest motywem przewodnim w tej książce. Czy walka ludzi z dżinnami, czy może księżniczka Kaspida, Aladyn i miłość rodząca się pomiędzy bohaterami, a może coś całkiem innego? Choć klimat powieści był iście bajkowy, nie sprawił, bym zakochała się w „Zakazanym życzeniu” po uszy.

„Miłość nigdy nie jest zła. I tak, jak powiedziałaś, nie jest wyborem. Ona po prostu się wydarza, a my jesteśmy wobec niej bezradni”

W książce na pewno bardzo podobał mi się styl autorki. Od samego początku czytelnik ma do czynienia z mnóstwem epitetów, metafor, a także poetyckich opisów krajobrazu czy uczuć bohaterów. W ten sposób „Zakazane życzenie” zarobiło sobie ogromnego plusa za naprawdę wyjątkowy klimat baśni, jednak co do fabuły mam parę zastrzeżeń, które ciężko mi zebrać i je spisać w postaci opinii. Nie była to zła książka, wierzcie, ale czegoś w niej zabrakło. Pomimo swej poetyckiej, baśniowej atmosfery, barwnych, rozbudowanych opisów oraz charakterystycznych bohaterach, „Zakazane życzenie” nie spełniło moich oczekiwań. Liczyłam chyba na coś więcej albo nieco mniej. Ta sprzeczność wynika z niepotrzebnych przedłużań niektórych scen, przez które chciało się wertować strony, nawet ich nie czytając. Historia sama w sobie na pewno była magiczna, prowadzona w interesujący (nie zawsze!) sposób, akcja nie pędziła jak rozpędzony pociąg, wszystko działo się po kolei, zgodnie ze swoim własnym planem. Podobało mi się także to, że wątek romantyczny nie był tak mocno wyeksponowany i nie należał do głównych przemyśleń naszej ciekawej bohaterki: Zahry. Nie rozpływała się nad cudownością Aladyna, nie śniła o nim każdej nocy, nie śliniła się na widok jego nagości; była zdystansowaną, lecz mimo wszystko uczuciową, pełną dobra kobietą-dżinnem. Magia o wiele bardziej przyćmiewała romantyczność, której swoją drogą również nie zabrakło, ale nie było jej na tyle dużo, bym chciała puścić pawia z tęczy i brokatu.

„Nie ma co udawać, że jestem inna, niż jestem. Czas ruszyć naprzód. Czas odzyskać wolność”

Zahra to wyjątkowa, ciekawa bohaterka, którą ogromnie polubiłam i zapragnęłam, by stała się i moją przyjaciółką. Nie tylko dawnej Roszany i Aladyna, lecz i moją. Mimo że wciąż zarzeka się, twierdząc, jakim to potworem jest, widać w niej ukryte dobro, empatię oraz mnóstwo innych pozytywnych uczuć. Choć wiele z postaci mogłoby się zaśmiać, wykrzykując, że to tylko dżinn, że zwodzi, manipuluje i nie przynosi nic pożytecznego oprócz kłopotów, ja widzę z Zahrze więcej człowieczeństwa niż w niejednym człowieku. Gdyby nie ta bohaterka, ta książka nie byłaby dobrą pozycją. To właśnie dżinn wniósł tam pełną dawkę emocji, magii, a także miłości. To dżinn pokazał, jak ważne są uczucia i jak bywają zgubne, to ten rzekomy „potwór”, sprawił, że szeroko się uśmiechałam, gdy rzucała żartami, ironizowała czy przechytrzała samych władców.


Choć w „Zakazanym życzeniu” zabrakło mi czegoś, czego nie potrafię zdefiniować, nie skazuję tej książki na straty. Była miłą lekturą, chwilowym oderwaniem się od codzienności, magicznym, baśniowym przeżyciem. Tajemnicza, przepełniona emocjami pozycja z umiejętnie wykreowanymi postaciami, całkiem przyjemną, lecz dla mnie zbyt zawiłą fabułą. Wielowątkowość czasami nieco mnie przygniata, jak było właśnie w tym przypadku, lecz pomijając wady tej książki, oceniam ją powyżej pięciu w skali do dziesięciu. Nie zapominajcie, jak zobaczycie lampę, lepiej jej nie zabierajcie. Nigdy nie wiadomo, jaki dżinn z niej wyskoczy ;)

Do poczytania,
Arystokratka A. J

września 16, 2018

Podróż między wymiarami z "Tysiąc odłamków ciebie"

Podróż między wymiarami z "Tysiąc odłamków ciebie"

„Tysiąc odłamków ciebie”
Autor: Claudia Gray
Kategoria: fantastyka, science-fiction
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 366
Tłumaczenie: Małgorzata Kaczarowska


Alternatywna rzeczywistość, ucieczka między wymiarami, poszukiwanie odpowiedzi na najtrudniejsze pytania, namiętność i uczucie, które budzi się wraz z kolejnymi podróżami. Wszystko to może być bardzo skróconym opisem książki Claudii Gray. Z autorką spotykam się pierwszy i na pewno nie ostatni raz. Pamiętam, jak zobaczyłam okładki do tej trylogii na zagranicznym profilu jakiejś blogerki. Byłam zachwycona i powiedziałam sobie, że jeśli cykl Firebird zostanie wydany w Polsce, biorę powieści w ciemno. No to wzięłam, ale na razie pierwszą część, która wyjątkowo bardzo mi się spodobała. Po roku leżenia w biblioteczce wzięłam się za „Tysiąc odłamków ciebie”, mając oczywiście spore oczekiwania, gdyż zarówno opis, jak i szata graficzna urzekły mnie od samego początku.
Po pierwszych stronach zafascynowanie ustępowało przydługim opisom, z których dało się wynieść naprawdę sporo informacji. Czytelnik zostaje rzucony na głęboką wodę, w wir akcji, dopiero po czasie rozumiejąc, co miało miejsce wcześniej. Zaczniemy jednak od początku czyli od przedstawienia losów bohaterów książki.


Historia opowiada o córce wybitnych naukowców, którzy od wielu lat pracują nad swoim tajnym, najważniejszym projektem życia, mającym na celu zabieranie samej świadomości (nie materii) w podróż do alternatywnych rzeczywistości, do innych wymiarów (jest ich cała masa!). Sprzęt nazywa się Firebird i okazuje się czymś, co sprawi, że Marguerite Caine wraz z jednym z asystentów rodziców, Theo, rusza w pościg za mordercą jej ojca. Mężczyzną zginął w dziwnych okolicznościach, a prawdopodobieństwo, że zabójstwa dokonał Paul Markov, drugi z asystentów, wynosi w tamtym momencie 99%. Pościg rozpoczyna się w futurystycznym Londynie, gdzie Meg pierwszy raz wciela się w swoją inną wersję siebie. Niedługo potem ląduje w carskiej Rosji jak również w świecie zalanym wodą, gdzie mieszka w stacji badawczej. Z każdym kolejnym skokiem do alternatywnej rzeczywistości, napięcie się wzmaga, a główna bohaterka odkrywa wiele, istotnych, wcześniej zatajonych faktów. Oprócz motywów przewodnich, jakim są podróże po innych wymiarach, ściganie mordercy ojca czy zrozumienie, kto stoi za przekrętami w świecie nauki, pojawia się wątek trójkąta miłosnego, z czego nie jest to kwestia nastolatki, która nie wie, kogo ma wybrać. Właściwie wybór stanowi oczywistość, jednak w takich okolicznościach, w jakich znajdują się bohaterowie, romans zaczyna być niebezpieczny i kuszący.

„Myślę, że to jest właśnie granica dorosłości. Nie te wszystkie bzdury, jakie nam wmawiają — ukończenie liceum, utrata dziewictwa, własne mieszkanie czy co tam jeszcze. Przekraczasz granicę, kiedy po raz pierwszy zmieniasz się na zawsze. Przekraczasz ją, kiedy po raz pierwszy zrozumiesz, że nie ma powrotu do tego, co było”

Z czytaniem tej książki miałam tak, że bardzo dużo od niej oczekiwałam, a w połowie po prostu nie mogłam się przemóc, by brnąć dalej. Akcja pojawia się prawie w każdym rozdziale, co tylko powoduje, że naprawdę chce się ją czytać bez przerwy, jednak ja musiałam na parę dni odsapnąć, odetchnąć i pomyśleć czy nie oczekuję za wiele. W końcu już dostałam całkiem sympatyczną bohaterkę, ciekawych bohaterów, dobrą tajemnicą w tle, no i wątek romansu, który lubię. Tak więc postanowiłam dokończyć powieść, czego nie pożałowałam. Fakt faktem znowu powróciły chwile dłużenia, kiedy weszłam na etap, gdy Marguerite trafiła do carskiej Rosji. To, co tam się zdarzyło, było z lekka przynudzające, niemające nic wspólnego z tematem przewodnim. Pojawił się znaczący romans, kluczowa scena, na którą wiele czytelniczek z pewnością czekało. Ciekawym momentem był ten, gdzie doszło do buntu przeciwko carowi — to trzeba przyznać, wyszło świetnie, coś się zadziałało, dzięki czemu akcja ruszyła dalej z kopyta.
Mam z książkami science-fiction, że nie mogą być zbyt długie, bo po prostu nie daję rady wytrzymać z tym naukowym jazgotem, koloniami, osadzaniem się na Marsie czy nie wiadomo gdzie, podróżami kosmicznymi czy między wymiarowymi. W „Tysiąc odłamków ciebie” wręcz czekałam na te przeskoki do innych rzeczywistości. Byłam tak ciekawa, jak autorka opisze te miejsca, wydarzenia, kolejne wersje bohaterki, że mknęłam jak szalona, aż wreszcie historia się zakończyła, a ja potrzebuję następnych części, których nie mam, nad czym okropnie ubolewam.

„Wiem teraz, że żałoba jest jak osełka. Szlifuje całą twoją miłość, wszystkie szczęśliwe wspomnienia, i czyni z nich ostrza, które rozrywają cię od środka”

Chociaż na początku miałam problem z powieścią, czegoś mi brakowało albo coś było za długie, po czasie wszystko zaakceptowałam i łaknęłam tego jak szalona. Wątek romantyczny został przedstawiony tak subtelnie i dobrze, że nie dało się wkurzać na ciągłe rozkminy głównej bohaterki nad ukochanym, wątek naukowy nie denerwował, wręcz zaciekawiał, a tajemnica wraz z rozwiązaniami ułożona tak świetnie, że chociaż pewnych kwestii się domyśliłam, inne do samego końca były spowite sporą zagadką. Książkę jak najbardziej polecam, nawet jeśli można mieć wrażenie, iż to powieść dla nastolatków. Mylne stwierdzenie. Czytanie jej sprawiło mi dużo przyjemności, pomijając fragmenty, przez które nie potrafiłam przejść na szybko. Na pewno jeszcze sięgnę po kolejne tomy, jak tylko się w nie zaopatrzę.

Do poczytania,
Arystokratka A. J

września 12, 2018

Podróż w zaświaty z "Tryjonem"!

Podróż w zaświaty z "Tryjonem"!

„Tryjon”
Autor: Melissa Darwood
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: SQN
Stron: 301

Wciąż obracając się w motywach śmierci, naszego przeznaczenia i losu postanowiłam się wziąć za kolejną pozycję, która przedstawia historię o życiu po śmierci i poszukiwaniu własnej tożsamości. To tematy, które naprawdę lubię i ogromnie mnie fascynują, dlatego w mgnieniu oka łyknęłam „Tryjon”, lekturę od naszej rodowitej, sympatycznej pisarki Melissy Darwood. Co, oprócz tematyki, skusiło mnie, by zabrać się za tę pozycję? Na pewno tajemniczy tytuł, który wyjaśnienie ma oczywiście w opisie oraz samej książce; piękna, barwna okładka oraz dobre opinie. Teraz, gdy już jestem po przeczytaniu, mogę śmiało polecać „Tryjon” z ręką na sercu, twierdząc, że kategoria „literatura młodzieżowa” nie powinna was odstraszyć!
Historia opowiada o nastolatce, Mili, która powoli wkracza w dorosłość. Przed nią matura, zakończenie liceum, lecz nie to zawraca dziewczynie głowę. Mila w jednej chwili traci poczucie rzeczywistości, trafiając prosto do zaświatów zwanych Tryjonem. Tam doznaje ogromnej porcji szoku, gdyż mężczyzna, który siedzi w jej celi, uświadamia dziewczynie, że jest morderczynią, a zarazem samobójczynią. Mila musi dowieść swojej niewinności, by móc trafić na Wyspę Nawróconych, jedną z trzech wysp w zaświatach. Tryjon podzielony jest na Wyspę Nawróconych, Wyspę Potępionych, gdzie na początku znajduje się bohaterka, oraz na Wyspę Zbawienia. Mila nie wie, co się dzieje, nie rozumie niczego z tego, co mówi do niej Pretor Zachary. Jaki mąż, jakie morderstwo? Dziewczyna pamięta jedynie, że jako siedemnastoletnia uczennica, mieszkająca z matką alkoholiczką, próbowała szukać odpowiedzi w Internecie na temat zaburzenia osobowości. Co jakiś czas bohaterce umykała rzeczywistość, a gdy ponownie się wybudzała, nie miała bladego pojęcia, co się działo przez najbliższy czas.
Mila to naprawdę wyjątkowa postać. Drzemie w niej pięć różnych osobowości, które w chwilach słabości wyłaniają się, pochłaniając życie dziewczyny. Mamy pyskatą, niewrażliwą, pogardliwą Annę; śmiałą, prowokacyjną uwodzicielkę Patrycję; agresywnego Roberta; troskliwą Wandę oraz najmniejszą, najbardziej słabiutką i niewinną Julcię. Te wszystkie osoby zamieszkują umysł Mili, prowadząc do różnych nieszczęść. Na ratunek przychodzi nie tylko wizyta w Tryjonie i przekonanie się, że tak naprawdę Mila poradziłaby sobie w życiu bez tych osobowości, lecz także przystojny, troskliwy Zachary, który na początku kieruje się jedynie własnymi niecnymi pobudkami.

„Życie jest nieprzewidywalne, pełne zawiłych ścieżek i nieprzetartych dróg, emocje zaś stanowią drogowskaz, który pomaga nam obrać właściwy kierunek. Jedyne, co musimy zrobić, to je usłyszeć, zrozumieć i uwolnić”

Gdy tylko sięgnęłam po „Tryjon” od pierwszych stron czułam ogromną więź z główną bohaterką, a lekki, przyjemny styl autorki pozwolił mi wgłębić się w jej historię tak szybko, jak dawno nie miałam okazji czytać książki. Pełna emocji, momentów refleksji, wzruszająca, po prostu magiczna lektura, o której warto pamiętać. Świat, który stworzyła Melissa tak bardzo mnie wciągnął, że ciężko było mi go opuścić, mimo że gdzieś tam czyhali Wspinacze czy przeraźliwa wizja Samotni. Tryjon jest tym rodzajem świata, do którego w sumie nie chciałabym trafić po śmierci, ale miło było zrobić sobie przedwczesną wędrówkę po nim za życia. Nie będę ukrywać, że towarzystwa przystojnego Pretora również stanowiło przyjemną niespodziankę wśród mroku Wyspy Potępionych.


Bardzo podoba mi się kreacja głównych oraz pobocznych bohaterów. Każdy odgrywa jakąś rolę, każdemu został nadany unikatowy charakter, unikatowa historia, przeszłość, powód, dla którego znalazł się w Tryjonie. Mimo iż książka skupia się na losach Mili i Zacharego, czytelnik ma okazję dowiedzieć się tez trochę o Eliaszu, Evelyn czy właśnie tych pięciu osobowościach siedemnastolatki.

„Nasza osobowość to glina, emocje to woda. Woda stanowi spoiwo dla gliny, sprawia, że dzięki niej budulec staje się plastyczny i ułatwia formowanie trwałych przedmiotów. Wypierając emocje, pozbawiamy się spoiwa, dzięki któremu stanowimy całość. Im mniej wody, tym glina jest mniej podatna na formowanie, aż w końcu kruszeje i się rozpada — na dwa, trzy, a może nawet więcej kawałków”

Podróż po Tryjonie choć trwała niecałe 300 stron, była jedną z tych, które na pewno zapamiętam na dłużej. Nie tylko dlatego, że to fascynująca, ciekawa i dobrze stworzona wizja zaświatów, lecz dlatego, że ubrana w piękne słowa dała mi wgląd w walkę o swoje życie. Bez poddawania się, bez marudzenia, za to z pełną determinacją, chęcią oraz wolą stoczenia tej trudnej, zaciętej walki. Mila, pomimo że słaba, potrafi być też silną, twardą dziewczyną, która u boku bliskiej osoby potrafi pokonać własne demony, stawia sporą poprzeczkę, przeskakując ją bez mrugnięcia okiem. „Tryjon” wzruszył mnie, sprawił, że naprawdę chciałam jeszcze trochę zostać w świecie stworzonym przez Melissę, z świetnymi, przyjemnymi bohaterami. Dobra, pełna magii, fantazji, psychologicznych aspektów oraz miłości historia łapiąca za serca. Jak napisałam, będę śmiało i pewnie polecać tę książkę i niech was nie odstraszy kategoria „literatura młodzieżowa”, gdyż tematyka poruszana w „Tryjonie” na pewno nie należy do zagadnień często poruszanych w pozycjach dla młodzieży. Mamy tu o wiele dojrzalszą, bardziej emocjonalną historię uzupełnioną za pomocą lekkiego stylu autorki. Oczywiście po tej lekturze zamierzam zabrać się za inne twory Melissy Darwood, totalnie mnie do siebie przekonała! ;)



Do poczytania,
Arystokratka A.

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

„Sentymentalna bzdura” Autor: Ludka Skrzydlewska Kategoria: romans/sensacja Wydawnictwo: Editio Red Stron: 574 Premiera: 12.02.2...

Copyright © 2016 Arystokratki spod księgarni , Blogger