maja 29, 2018

Zagłębmy się w ciemne rejony "Malfetto. Mroczne piętno"

Zagłębmy się w ciemne rejony "Malfetto. Mroczne piętno"

„Malfetto. Mroczne piętno”
Autor: Marie Lu
Kategoria: fantastyka, science-fiction
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Stron: 380

Cześć, Kochani!
Dzisiaj zajmiemy się książką Marie Lu „Malfetto Mroczne piętno”. To moje pierwsze zetknięcie z tą autorką. Zasłynęła trylogią „Legenda”, o której prawdę mówiąc nic nie słyszałam. Długo polowałam na „Malfetto. Mroczne piętno”, aż w końcu dorwałam je w swoje szpony. Nie zawiodłam się na tej książce, z czego jestem niezmiernie ucieszona. Od pierwszej strony czytelnik towarzyszy bohaterce Adelinie w jej podróży po niebezpiecznym świecie, w którym żadne miejsce i żadna kryjówka nie jest bezpieczna. Wszędzie krąży Inkwizycja, która za zadanie ma unicestwienie każdego Malfetto.

„Nie ma sensu wierzyć w to, co się widzi, jeśli widzi się tylko to, w co się wierzy”

Styl autorki jest przyjemny i dzięki temu lekturę czyta się bardzo szybko. Marie Lu stworzyła świetną postać żeńską oraz męską, którą dla mnie jest Adelina i książę Enzo. Książę od samego początku skradł moje serce. Od razu wiedziałam, że tych dwoje połączy uczucie, któremu niestety nie będzie dane rozkwitnąć. Od pierwszych stron przeżywałam mocno wędrówkę bohaterki. Wszystkie emocje czułam tak samo jak ona. Uciekałam z nią przed Inkwizycją, byłam z nią na treningach, gdzie opanowywała swoją moc iluzji.

„Każdy człowiek kryje w sobie mrok, choć ukryty”

Adelina Amouteru jest jedną z tych, którzy przeżyli zarazę. Pozostawiła ona na niej jak i na innych ocalałych swoje piętno. Włosy Adeliny zmieniły swą barwę z czarnych na srebrne, rzęsy wyblakły, a w miejscu lewego oka pojawiła się blizna. Jej ojciec jest wobec niej okrutny, twierdzi, że jest malfetto — odmieńcem. Plotki głoszą, że niektórzy z ocalałych z epidemii oprócz blizn posiedli tajemnicze i potężne dary. Choć ich podobieństwo zostaje niewyjaśnione, zostają określani mianem Mroczne Piętna.

„Moje serce przestaje na moment bić. W  środku znajduje się biała maska zakrywająca połowę twarzy, wykonana z chłodnej porcelany”

Teren Santoro służy królowi. Stoi także na czele Osi Inkwizycji. Poprzysiągł zgładzić wszystkich malfetto, zanim oni zniszczą naród. Jest przekonany, że to malfetto są mściwi i niebezpieczni, ale on sam może być w posiadaniu jeszcze mroczniejszej tajemnicy.



Enzo Valenciano jest członkiem Bractwa Sztyletu. Bractwo wyszukuje malfetto podobnych do nich zanim zrobi to Oś Inkiwzycji. Kiedy odnajdują Adelinę, poznają kogoś z mocami, jakich nigdy nie widzieli.

„Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że taniec dobiegł końca. Otaczający nas ludzie żegnają się przelotnymi pocałunkami, co symbolizuje harmonię między miłością i dobrobytem. Wszędzie słychać śmiech i gwizdy”

Historia Adeliny osadzona jest po odnalezieniu przez Bractwo Sztyletu w pięknej Estenzi. Gdzie dziewczyna uczy się panować nad swoim darem. Autorka wyśmienicie opisuje miasto i jego mieszkańców w codziennym życiu. Czytając „Malfetto Mroczne Piętno” czułam się tak, jakbym tam była, jakbym chodziła ulicami Estenzi. Marie opisała renesansowe Włochy w niezłym stylu. Jeżeli lubicie fantastykę to szczerze polecam! Lektura wciąga do samego końca. I nie da wam spokoju, dopóki dopóty nie skończycie jej aż do ostatniego słowa. Pokochałam tę autorkę dzięki jej trylogi „Malfetto”. I mam nadzieję, że drugi tom tak samo porwie mnie w swoje szpony jak pierwszy! Na dzisiaj to już koniec, Kochani!

Do poczytania, querido!

Arystokratka J.


maja 23, 2018

"Chłopak, który chciał zacząć od nowa"

"Chłopak, który chciał zacząć od nowa"

„Chłopak, który chciał zacząć od nowa”
Autor: Kirsty Moseley
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Stron: 384

„Chłopak, który chciał zacząć od nowa” to pierwsza część z serii Fighting to Be Free. Gdyby nie moja przyjaciółka, pewnie tak szybko bym po nią nie sięgnęła. Pomimo uroczej okładki, sam opis nie przemówił na korzyść książki. Banały. Dużo banałów. Dużo słodkości. Słodkości takiej, że nawet moja porcja lodów się przy niej chowa. Żartuję.
Pomijając nadmiar słodyczy, historia zawiera również te przerażające, traumatyczne wątki, głównie ze strony bohatera. Książka przedstawia nam losy dwójki osób: Jamiego oraz kończącej szkołę Ellie. Para spotyka się w klubie, niedługo po wyjściu chłopaka z poprawczaka. Jamie Cole to profesjonalista w swoim nielegalnym fachu, który postanawia zrezygnować z kryminalnego życia na rzecz uczciwego, normalnego. Wtedy właśnie poznaje uczennicę liceum, Ellie. Oboje zawierają układ, który zapoczątkowuje coś głębszego. Niestety Jamie ukrywa przed partnerką wiele, naprawdę wiele istotnych fragmentów ze swojej przeszłości, jak i teraźniejszości. W wyniku nieprzyjemnych okoliczności, Jamie próbuje pomóc wyciągnąć matkę z poważnych kłopotów, jednocześnie sam wpadając w parę konfliktów, z których ciężko mu wybrnąć. Wydaje się, że losy tej pary są przesądzone: lepiej by było, gdyby żyli osobno, jednak miłość potrafi przezwyciężyć prawie wszystkie przeszkody, a więc i tych oboje ma szansę na wspólną przyszłość. Czy jednak będzie ona miała miejsce? Czy Jamie i Ellie ułożą sobie życie? Tego już nie zdradzę, ponieważ trzeba przeczytać książkę, by się tego dowiedzieć.

„Ból cię wzmacnia; czujesz, że wciąż żyjesz. Może być twoim sprzymierzeńcem, kiedy jesteś w środku martwy”

Czy „Chłopak, który chciał zacząć od nowa” mnie zachwycił? Niestety nie. Chyba powoli odpadam, jeśli chodzi o książki młodzieżowe. Za dużo banałów, które już w ogóle nie sprawiają, że czytając, odczuwam emocje bohaterów. Przeczytałam całość w trzy dni, natomiast moich końcowych refleksji nie było zbyt dużo. Ot to, taka sobie przeciętna lektura dla nastolatków o trudnym chłopaku oraz dziewczynie, która nie ma w życiu pod górkę dzięki bogatym rodzicom. Wprawdzie Ellie wcale nie jest typem denerwującej bohaterki; wręcz przeciwnie, polubiłam tę dziewczynę. Pogodna, wesoła, niezbyt pewna siebie, ale też nie zakompleksiona. Przyjacielska, otwarta, z pasją, mnóstwem miłości w sobie. Jej dojrzałość sprawiła, że wzbudziła moją sympatię przez całe 384 strony. Jamie jako postać również był dobrze wykreowany. Chłopak przeżył w swoim dzieciństwie wiele zawodu, traum i tragicznych w skutkach wydarzeń, przez co trafił do poprawczaka, a gdy wyszedł, znów miał wiele przeszkód, które trzeba było pokonać. Życie dość mocno dało mu w kość, lecz Jamie nie poddawał się, walczył nie tylko o siebie, ale i o kogoś bardzo mu bliskiego.


Nie mogę zarzucić autorce, że „Chłopak, który chciał zacząć od nowa” był mdły i przesłodzony, ponieważ nie był, lecz mam obojętny stosunek do tej pozycji. Szczerze mówiąc już bardziej urzekł mnie „Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno” — w tej lekturze czułam o wiele więcej, miałam więcej do powiedzenia. Choć styl Kirsty nadal nie zawodzi: jest lekki, przyjemny, łatwy w odbierze i mało wyszukany, sama historia tym razem nie przypadła mi do gustu. Bohaterów polubiłam, fabuły niestety nie. Całość była zbyt skupiona na albo schadzkach pary, albo tajemnej, brudnej robocie Jamiego. Od czasu do czasu pojawiły się inne wątki, lecz tak, jak piszę: uważam, że przesyt tych dwóch wątków wzbudził moją niechęć do tej pozycji.

„— Ellie?
— Tak, Jamie? — Odsunęła się ode mnie, udając, że nie wie, co zamierzam spytać.
— Czy chcesz mieć mnie na wyłączność?”

Najbardziej zaskoczył mnie koniec tego tomu. Nie spodziewałam się tego, co właściwie miało miejsce, więc wyjątkowo końcówka spodobała mi się ze względu na „coś innego”, niż zwykle dostaję w takich książkach. Oczywiście sięgnę po drugi tom z czystej ciekawości, jak się skończy calusieńka całość, a także ze względu, że niezbyt potrafię rzucać serie, nawet jeśli nie porwały mnie w swe silne objęcia.
Jeśli miałabym polecać „Chłopaka, który chciał zacząć od nowa”, to z pewnością poleciłabym ją na nudne, naprawdę nudne dni, podczas których nie ma, co czytać. Ewentualnie nastolatkom. Pewnie im takie historie bardziej się spodobają, niż starszym czytelnikom, chociaż to i tak kwestia gustu, którego nie neguję w żadnym stopniu. Ja nie jestem w stanie wyskrobać na temat tej książki już ani słowa więcej, dlatego w ciszy i z delikatnym uśmieszkiem życzę Wam miłego czytania, dnia, wieczoru, czegokolwiek! J

Do poczytania,
Arystokratka A.

maja 20, 2018

Kosmiczny romans, czyli "W ramionach gwiazd"

Kosmiczny romans, czyli "W ramionach gwiazd"

„W ramionach gwiazd”
Autor: Amie Kaufman & Meagan Spooner
Kategoria: literatura młodzieżowa, science-fiction
Wydawnictwo: Otwarte
Stron: 488

Kosmos. Statki. Obce, tajemnicze i zagadkowe planety. Każdy z nas zna wszystkie te pojęcia. Każdy z nas potrafi wymienić choć jedną książkę, która porusza dane zagadnienie, a jednak nie każdy zna „W ramionach gwiazd”. Coś, co wyszło poza sfery typowych schematów, potrafiło zmiażdżyć, dobić i jeszcze pozwolić zdać sobie sprawę, że to bardzo interesująca młodzieżówka. Po moim jakże wybitnym wstępie pragnę zaznaczyć, iż podchodziłam do tej lektury wyjątkowo sceptycznie. Przede wszystkim ze względu na okładkę — nie wiem czemu, aczkolwiek odrzuciła mnie na wstępie. Mimo estetyki wyruszyłam na łowy wśród gwiazd. Kocham tematykę kosmiczną (raczej taką jak w „Marsjaninie), jednak jak wspomniałam, miałam pewne obawy dotyczące samej akcji w powieści. Nastolatkowie, kosmos, nieznana planeta, zakazana miłość i przetrwanie. Wielokrotnie przerabialiśmy taki schemat, lecz w „W ramionach gwiazd” na trochę odbiegło od wszystkiego, co znaliśmy. 
Historia opowiada o dwójce ludzi z całkiem odrębnych światów. Ona to Lilac LaRoux, niesamowicie piękna, przebogata córeczka tatusia, wielkiego króla fortuny, prężnie działającej korporacji w całej galaktyce. Rozpieszczana dziewczyna żyje w świecie niemalże arystokratycznym, przez co mignęło mi idealne określenie na pannę LaRoux, a mianowicie: Izabela Łęcka. Oczywiście określenie świtało mi tylko do momentu, aż lepiej poznałam myśli naszej głównej bohaterki. Pomijając arystokratyczne maniery młodej dziewczyny, potrafi ona być sympatyczną, miłą towarzyszką do rozmowy, którą przeprowadza z Tarverem, odznaczonym żołnierzem, bohaterem wojennym. Mężczyzna nie pochodzi z rodziny typu Lilac, gdyż wychował się wśród matki poetki oraz ojca nauczyciela, jednakże nie wstydzi się rozmawiać z wyższą sferą. Pomimo tego, jak źle się czuje w tłumie niesamowicie potężnych bogaczy, znajduje moment, w trakcie którego potrafi uśmiechnąć się i porozmawiać z Lilac, nie wiedząc właściwie, że ma do czynienia z córką LaRouxa.
Okropny zbieg okoliczności sprawia, że bohaterowie spotykają się w kapsule ratunkowej podczas mocnego wstrząsu promem „Ikar”. Oboje zmuszeni są do natychmiastowej ewakuacji, pomimo licznych protestów Lilac. Ostatecznie dziewczyna pokazuje swoje umiejętności związane z elektrycznością, ratując ich kapsułę. Para ląduje na nieznanej planecie, cudem uchodząc z życiem. Nie wiedzą, gdzie się znajdują, ich system łączności nadaje się do śmietnika, a oni muszą zmierzyć się z czyhającym niebezpieczeństwem, zakazanym uczuciem oraz tajemniczymi szeptami.
„To, jak cię widzą, zależy tylko od ciebie”

Na początku byłam bardzo wściekła na główną bohaterkę. Gwiazdorzyła, marudziła, nie potrafiła zdać się na kogoś, kto znacznie lepiej od niej pojmował ich położenie, próbując zachować ich oboje przy życiu. Tarver wzbudził moją ogromną sympatię za cierpliwość do swojej towarzyszki, do tego, jak podchodził do całego zdarzenia, jak świetnie sobie radził w chwilach grozy oraz jak świetnie dbał o ich dwójkę, niezależnie od humorków Lilac. Pomimo że żołnierz był przyzwyczajony do takiego funkcjonowania, miał mnóstwo obaw związanych z obcą planetą. Dopiero po czasie dałam się przekonać, iż Lilac LaRoux to silna, mądra i wcale nie taka głupia nastolatka. W oczach czytelników wreszcie zaczynała dorastać, dojrzewać, zmieniać się w kobietę walczącą o przeżycie wraz z towarzyszem u boku.
Autorki stworzyły naprawdę świetnych bohaterów. Nie takich pustych, bez charakteru, wciąż schematycznych. Absolutnie. Myślę, że ich przemiana, również zmiany w myśleniu oraz postępowaniu, były bardzo dobrze widoczne w trakcie tej całej wędrówki po planecie szeptów (a przynajmniej ja sobie tak ją nazwałam). Nawet wątek romansu został zbudowany powoli, bez zbędnego pośpiechu, z umiarem. Żadne dzikie uczucie nie spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Z jednej strony podobało mi się to, jak wszystko idzie po kolei, swoim torem, z drugiej jednak oczekiwałam jakichś fanfarów, zwrotów akcji, czegoś… mocnego, no powiedzmy sobie szczerze: kosmicznego! Pojawiły się liczne zagadki, które trzeba było rozwiązać, spadł także nasz prom „Ikar”, dlatego wszystko łącznie dało nam zalążek czegoś obiecującego.
Przyznam, że jestem czytelniczką dość wymagającą, jeśli chodzi o tego typu literaturę. By zaciekawić mnie kosmosem, a w dodatku kolejny raz wałkowanym tematem rozbitego statku oraz młodej parki, trzeba się sporo wysilić i być bardzo oryginalnym. Po przeczytaniu „W ramionach gwiazd” zdałam sobie sprawę, że właściwie fabuła z lekka przypomina historię rodem z Titanica. Jack i Rose, rozbity statek, zakazana miłość (powiedzmy nie w tej kolejności), ona nieszczęśliwa arystokratka, on utalentowany „nikt”. Może to denne z mojej strony, lecz lubię „Titanica”, dlatego i musiała mi się spodobać ta książka. Może nie tyle, co musiała, ale po prostu spodobała. Nie była najwyższych lotów, nie zmuszała do miliona refleksji, aczkolwiek sprawiała przyjemność, że tak to ujmę.

„Chłód to tylko brak ciepła, ciemność to brak światła. A tam jest tak, jakby… światło i ciepło nie istniały, nigdy”

Styl autorek był wyjątkowo spójny. Jak nie przepadam za duetami, tak ten udał się jak najbardziej pod względem stylu, zachowania „harmonii” i porządku wydarzeń. Bohaterowie rozbudowani, ukazana widoczna zmiana, powoli rozkwitający romans, a wszystko na tle obcej planety, pośród niezbadanych czeluści galaktyki, gdzie zakończył swój żywot prom „Ikar”.; pośród zagadek, tajemnic, groźnych i pięknych krajobrazów. Czego chcieć więcej od takiej literatury? Mimo sceptycznego nastawienia na początku, drugą połowę książki wręcz zjadłam w parę chwil, pozostawiając jedynie kurz za sobą w trakcie przewracania stronic. Do samego końca byłam zaciekawiona, jak potoczą się losy Tarvera i Lilac, nie spodziewając się wielu sytuacji, które miały miejsce w lekturze.


„W ramionach gwiazd” to przyjemna, naprawdę wyjątkowa, kosmiczna pozycja. Ma swój urok i klimat, zachęcający do siebie wbrew pozorom nie tylko nastolatków. Choć zauroczyłam się historią naszych młodych bohaterów, na razie muszę odpocząć od kosmosu, bezludnych planet, motywów science-fiction, dlatego drugi tom serii musi poczekać… ho, ho i jeszcze trochę. Na chwilę obecną mogę Wam szczerze polecić tę pozycję, a w trakcie czekania na Wasze opinie na temat tejże książki, ja napiję się pysznej, słodkiej, wcale niekosmicznej herbatki niczym prawdziwa arystokratka! J

Do poczytania,
Arystokratka A.

maja 14, 2018

O dziewczynie z pazurem, czyli "Bracia Slater. Bronagh"

O dziewczynie z pazurem, czyli "Bracia Slater. Bronagh"

„Bracia Slater. Bronagh”
Autor: L.A. Casey
Kategoria: literatura obyczajowa, romans, erotyk
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Stron: 168

Dzień doberek, kochani!
Dzisiaj zajmiemy się dopełnieniem pierwszej części o braciach Slater, „Dominica”, czyli tym razem  mamy krótką książeczkę pt. „Bronagh”. Z początku zadziwiła mnie ilość stron tejże lektury. Autorka ponownie pokazuje lekkość swego pióra, czym w dalszym ciągu zachwyca, sprawiając, że całość czyta się w oka mgnieniu. Tym razem mamy szansę przeczytać o dalszych dziejach bohaterów: Dominica oraz Bronagh po trzech latach od zakończenia „Dominica”, w trakcie dwudziestych pierwszych urodzin dziewczyny. Jeśli już czujecie, że zaciekawiło Was, co takiego skrywa 168 stron, lecimy dalej!

„Zamrugałam powiekami, zdziwiona.
— Nie rozumiem.
— To świetnie, chodźmy.
Jednak ja ani drgnęłam.
— Jestem naga… Rzuciłeś moje ubrania za siebie. Najpierw mi je przynieś.
Dominic westchnął i sięgnął po swoją koszulkę. Wyciągnął ją w moją stronę, a potem wstał ostrożnie.
— Ta koszulka jest na tyle długa, że możesz pobiec w niej do domu i nikt nie zobaczy twojego gołego tyłka.
— Co za dupek.”

Bronagh Murphy ostatnimi czasy przeszła naprawdę wiele, a teraz marzy jedynie o spokoju i chwili relaksu, zwłaszcza że tuż tuż zbliżają się jej dwudzieste pierwsze urodziny. Odmienne zdanie na temat nadchodzącego „wielkiego dnia” ma chłopak Bronagh, Dominic. Pragnie dla niej idealnych urodzin, które zapamięta na długie lata. Chce, by spędziła te dwadzieścia cztery godziny w wyjątkowy sposób, dlatego obmyśla plan, w który wtajemnicza jedynie braci Slater oraz Brannę, siostrę głównej bohaterki.
Urodzinowy plan zawiera w sobie szczyptę ekscytacji, a także garść romantyczności prosto od ukochanego. Dziewczyna z początku jest bardzo zdziwiona całą akcją, gdyż czekają ją liczne niespodzianki wraz z uroczymi prezentami od Dominica.

„— Coś ty zrobiła z naszym bratem? — zapytał Ryder, uśmiechając się. Moje usta drgnęły lekko.
— Jest tresowany.
— Tresowany? — zapytał Alec. — Do czego?
Prychnęłam i spojrzałam na chłopaków.
— Do małżeństwa.”

Przyznam szczerze, że w tej krótkiej części miałam dość dziecinnego zachowania Bronagh. Nie miałam pojęcia, czym służyły kolejne kłótnie, które ciągle wywoływała. W „Dominicu” były zabawne, sprawiając szeroki uśmiech na twarzy, ale tutaj zdają się być niepotrzebne, wręcz przeszkadzają, mocno irytując. W książce jedynie to mi się właśnie nie podobało, reszta bardzo mnie urzekła. Szczególnie sposób, w jaki zostały zorganizowane i zaplanowane niespodzianki dla Bronagh. Urządzone przez Dominica zachwycały, były po prostu szczerym gestem od kochającego chłopaka.


Lekturę czyta się szybko, ciągle mając niedosyt historii głównych bohaterów. Najchętniej czytałoby się dalsze losy, ale w ten sposób wyeliminowalibyśmy pozostałych braci Slater.
Zachęceni? Jeśli tak to zapraszam do sięgnięcia po obie książki. Jak i „Dominica”, tak i jego dopełnienie. Ja natomiast zabieram się za nadrabianie „Aleca”.

Do poczytania, kochani!
Arystokratka J.

maja 12, 2018

O chłopaku z charakterem, czyli "Bracia Slater. Dominic"

O chłopaku z charakterem, czyli "Bracia Slater. Dominic"

„Bracia Slater. Dominic”
Autor: L. A. Casey
Kategoria: literatura obyczajowa, romans, erotyk
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Stron: 488

Dzień doberek, czytelnicy! Dzisiaj uraczę Was historią Bronagh Murphy oraz Dominica Slatera. Przyznam, że pokochałam styl autorki już od pierwszych stron. Wykreowała naprawdę niezłych bohaterów, których nie dało się nie polubić. W szczególności Dominica, świetnego, młodego chłopaka. Ciekawi? No to jedziemy dalej!

„— Raczej atak fizyczny. Uderzyłaś mnie, pamiętasz?
Mruknęłam.
— To ty próbowałeś siłą odebrać mi ciastka! Sędzia by to zrozumiał i jeszcze podziękował za to, że nie zrobiłam ci większej krzywdy”

O młodej Bronagh dowiadujemy się, że straciła rodziców w tragicznym wypadku samochodowym. Ją i jej siostrę Brannę spotkała jedna z największych tragedii. W końcu dla dziecka strata bliskich to coś potwornego i ciężko wyjść z tego bez traumy. Czytelnik doskonale odczuwa emocje głównej bohaterki za co podziękowania dla autorki za to umiejętne zagranie. Bronagh niestety nie radzi sobie ze stratą rodziców, przez co odrzuca innych i trzyma ich na dystans. Nie chce wchodzić w jakiekolwiek bliższe relacje, obawiając się cierpienia z powodu możliwej utraty kolejnej osoby. Dziewczyna odizolowała się od swojego dawna świata, znajomych. Nie rozmawia z nikim prócz swojej jedynej siostry Branny.
Jej milczenie zostaje przerwane przez aroganckiego i zbyt pewnego siebie Dominica Slatera, który nie zamierza odpuścić. Chłopak przywykł do ciągłego bycia w centrum uwagi, a ignorancja ze strony Bronagh jest dla niego czymś nowym, nieznanym, ale bardzo ciekawym. Postanawia więc zdobyć piękną i niedostępną dlań brunetkę. Jaki to będzie mieć wpływ na Bronagh? Żeby się tego dowiedzieć, koniecznie trzeba przeczytać książkę.

„— Zamierzasz stać i patrzeć na moich braci cały dzień, czy idziesz ze mną? — Dominic zapytał z niecierpliwością w głowie.
— Jeśli to poważne pytanie, głosuję na zostanie tutaj i patrzenie na twoich braci przez cały dzień”

W książce jest wiele sytuacji, które potrafią doprowadzić do śmiechu, łez, wściekłości czy strachu. Oczywiście pojawiło się kilka błędów (jak to w każdej lekturce), natomiast odbiorca nie zwraca na nie szczególnej uwagi, tym bardziej, że wiele z tych byków bardzo mnie rozbawiło. Za przykład podam: „Włosy trzymały mu żal”. To nie jedyne, co mnie rozśmieszyło. Fragment zemsty Bronagh na Dominicu przy użyciu pinezek na krześle również na długo zapadł mi w pamięć. Innym razem to nie śmiech grał pierwsze skrzypce, a zwyczajny strach, gdy dziewczyna została zatrzymana w klubie przez groźnego przestępcę.

„— Czy mogłabyś już przestać? — błagał. — Dramatyzujesz.
— Bracie — odezwał się szeptem głos po mojej prawej stronie. — Nigdy nie można mówić tego do wkurzonej kobiety. A już na pewno nie do wkurzonej Irlandki”


 Cała książka jest nabuzowana namiętnością między głównymi bohaterami, która eksploduje w najmniej oczekiwanych momentach. „Dominic” nie pozwala się od siebie uwolnić. Mocno trzyma w swych szponach, przekonując do siebie ze strony na stronę. Pozycja napisana jest lekkim, przyjemnym stylem, dlatego książkę czyta się szybko i sprawnie. Przyznam, że „Dominic” zdobył u mnie uznanie i nie potrafiłam się rozstać z jego historią. Na szczęście wydano kolejne części, więc niebawem się do nich dorwę, z pewnością relacjonując moją opinię.

Do poczytania, kochani!
Arystokratka J.

maja 09, 2018

Polewaj drinki niczym... "Cash"!

Polewaj drinki niczym... "Cash"!

„Sexy Bastard. Cash”
Autor: Eve Jagger
Kategoria: literatura obyczajowa, romans, erotyk
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Stron: 328

Cześć, Kochani! Dzisiaj zajmiemy się książką Eve Jagger pt. „Cash”. Macie tak często, że tylko i wyłącznie denerwuje was główna bohaterka? Czytając „Casha” denerwowała mnie postać Savannach. Jej nieudane próby szukania partnera śmieszyły mnie, ale zarazem doprowadzały do szału. Po każdej porażce wracała i szukała na nowo. Savannach nieudolnie i dodatkowo na siłę chciała mieć chłopaka, co uważam za słabe posunięcie z jej strony. Jak dla mnie warto poczekać na wartościową osobę, a nie zabierać się za co popadnie, byleby coś mieć. 

„To właśnie różnica między potrzebą a kochaniem. Coś, czego potrzebujesz, możesz łatwo zastąpić czymś, co zaspokaja cię w ten sposób, jednak miłości nie da się zastąpić czymś innym. Miłość to coś, o co walczysz”

Cash Gardner to barman dobrze prosperującego baru Altitude. Gorący mężczyzna, który doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego seksapilu i powodzeniu u płci pięknej, wie, jakiego drinka zaproponować i jak doprowadzić kobietę na skraj rozkoszy. Natomiast Savannah jest ambitną prawniczką, poszukującą prawdziwej miłości. Z mojego punktu widzenia te dwie strony nie powinny się złączyć, ale jak to mówią: przeciwieństwa się przyciągają. Savannah wchodząc do Altitude wpada w oko Cashowi, który nie marnuje czasu i rozpoczyna atak (oczywiście w jego ulubiony sposób: proponując dobry trunek!) Dla niego takie działania są codziennością, więc nie ma z tym problemu, nawet jeśli to oznacza, że by zdobyć kobietę, musi się z nią zaprzyjaźnić. 

„Potrzeba to nie miłość i nieważne, co z nią zrobisz, nigdy się miłością nie stanie

Jednakże, co się stanie, gdy tych dwoje wejdzie w niebezpieczny układ? Co się przydarzy, kiedy pomiędzy nimi rozkwitnie zakazane uczucie? Mimo ostrzeżeń przyjaciół Savy daje się ponieść pokusie i przekracza granicę, którą sama sobie naznaczyła. Gdy relacja zaczyna nabierać tempa, Cash stara się ukryć swoją przeszłość przed Savy. Czy próba utajenia pewnych spraw przez głównego bohatera sprawnie wychodzi, nie przeszkadzając w kwitnącemu uczuciu między postaciami? Aby odpowiedzieć sobie na te pytania, koniecznie musicie sięgnąć po drugą część z serii Sexy Bastard. 


Po raz kolejny zostałam mile zaskoczona, jeśli chodzi o postać mężczyzny. Casha. Gorący, zabawny i seksowny facet. Oczywiście, że tacy są najbardziej pożądani. Nasi typowi samcy Alfa. W moje gusta się wpisuje bez dwóch zdań. Nie zawiodłam się na tej książce, dlatego też gorąco ją polecam każdej czytelniczce, której podoba się taka tematyka! Jedyną wadą dla mnie w tej pozycji była Savannah i jej poszukiwania prawdziwej miłości. To były desperackie próby znalezienia partnera. Denerwowała mnie, że zamiast wysłuchać wyjaśnień Casha, wolała uciec niż dowiedzieć się prawdy (w takich momentach wątpiłam w jej dojrzałość). Bohaterka działała mi na nerwy, ale reszta pozostała bez skaz. Jak zawsze autorka popisała się lekkim i przyjemnym stylem, dzięki któremu szybko i przyjemnie czytało się jej dzieło. Pokochałam tę pozycję tak samo jak „Harda”. Uważam, że obie książki wyszły rewelacyjnie z rąk autorki, więc koniecznie musicie dorwać i "Casha". 

Notka od Arystokratki A.: osobiście powiem, że "Cash" o wiele bardziej wpadł w moje gusta aniżeli "Hard" i tak jak wspomniała Arystokratka J. mnie również denerwowała główna bohaterka, czasami wręcz śmiałam się z jej zachowań, ale mimo to książka wypadła naprawdę świetnie. #TeamCash! :) 

Do poczytania przy kolejnej recenzji, Kochani!
Arystokratka J.!

maja 08, 2018

Jak pokochać profesora, czyli "Wtorki z Morriem"

Jak pokochać profesora, czyli "Wtorki z Morriem"

„Wtorki z Morriem”
Autor: Mitch Albom
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Świat Książki
Stron: 192

Mitch Albom, świetny pisarz, dziennikarz, scenarzysta i muzyk po raz pierwszy zachwycił mnie jedyną w swoim rodzaju książką o Niebie. Mam tu na myśli „Pięć osób, które spotykamy w niebie”. Ów dzieło zdobyło u mnie ogromną pochwałę, ponieważ tak wiele zmieniła w moim życiu (przede wszystkim podejście w kwestii kilku istotnych kwestii), jednakże chyba za mało znałam dorobek autora, gdyż teraz, po przeczytaniu „Wtorków z Morriem” nie potrafię pozbierać się bez ani grama refleksji, krążących mi po głowie.

"Wszyscy wiemy, że czeka nas śmierć, ale nikt w to nie może uwierzyć"

Przede wszystkim, musimy sobie oznajmić, iż nie jest powieść dla każdego. Jedni się wynudzą, poszukując czegoś ekstremalnego, niesamowitego; poszukując wartkiej akcji z niespodziewanymi zwrotami, natomiast drudzy odnajdą w książce wielkie lekcje, sporą wiedzę na temat… na temat życia. Książka jest, rzekłabym, zbiorem reportaży ze spotkań autora: Mitcha Alboma z jego dawnym, schorowanym profesorem, który zaprasza byłego ucznia na ostatnie zajęcia w jego domu. Z początku sceptyczny, wtedy, dziennikarz zgadza się na propozycje swego Mistrza, rozpoczynając ciąg spotkań ze staruszkiem. Mężczyźni rozmawiają na przeróżne tematy. Począwszy od świata, skończywszy na małżeństwie, przebaczeniu, wymarzonym dniu czy również o pieniądzach. W trakcie czytania nabieramy przeświadczenia, iż profesor Morrie to człowiek wybitny, mądry, ale przede wszystkim dobry i kochający; widzący w ludziach wiele pozytywnych aspektów, mniej tych złych. Starzec, który tańczy pośród tłumu młodych? Tylko Morrie mógł to zrobić! Tak, jak zabawiał młodych swym tańcem, tak czytelnika zabawia swoimi mądrościami, które przekazuje dawnemu studentowi.

"Nie trzymaj się kurczowo niczego, ponieważ wszystko podlega ciągłym przemianom"

Co jest kolejnym powodem, dla którego rozczuliłam się nad tą pozycją? Sam profesor. Dlaczego? Otóż kochany Morrie to postać autentyczna, co sprawiało, że byłam podwójnie wzruszona i zaabsorbowana tym bohaterem. Mitch Albom pozwolił nam na chwilę samemu spotkać się z wybitnym człowiekiem, poznać jego myśli, poglądy na tak wiele ważnych spraw; poznać jego zwyczaje oraz codzienność, a także, co przykre, rozwijającą się chorobę profesora.
Wszystkie wtorki, na które regularnie przychodził student, przynosiły kolejne nowe refleksje, nauczki czy lekcje na przyszłość. Dwóch, wydawałoby się wtedy, melancholijnych mężczyzn rozprawiających się na temat miłości, pieniędzy czy kultury, potrafi zrobić ogromne wrażenie na czytelniku. Potrafi zatrzymać go w miejscu, cicho podszeptując do ucha: „hej, pomyśl chwilę, tak po prostu pomyśl, zastanów się nad tematem, który porusza profesor”, i człowiek faktycznie zatrzymuje się w tym pędzie, rozmyślając nad przebaczeniem, śmiercią czy uczuciami.


W trakcie czytania, za każdym razem, z każdym kolejnym wtorkiem, przychodziły do mnie następne morały wysnute przez Mistrza. Uczył, rozbawiał, nieraz ironicznie się wypowiadał, co tylko przedstawiało jego realny obraz, jego zwyczajność. Choć uważał się za zwyczajnego, ja twierdzę, że był nadzwyczajny.
Mitch Albom jak zawsze zachwycił mnie swoją prostotą historii, które mimo iż proste, zawierają w sobie cząstkę czegoś magicznego, czegoś poruszającego ludzkimi sercami i umysłami, czegoś, co powoduje ciarki. Tym razem autor sprawił, że żal mi, nie posiadając przy sobie tak cudownego człowieka, tak niesamowitego profesora, jakim był Morrie dla Mitcha. A jaki tak naprawdę był Morrie? O tym trzeba przekonać się samemu, czytając tę wyjątkową pozycję.
A dla łaknących jeszcze raz przeżyć przygodę z Mistrzem i jego Uczniem, polecam obejrzeć niezbyt dobrej jakości film: Tuesday with Morrie, chociażby na zalukaj.pl. Historia profesora również dotarła na ekrany, więc gorąco zachęcam do zapoznania się z przede wszystkim książką, a dopiero potem filmem.

Do poczytania,

Arystokratka A. 



maja 05, 2018

W tajemniczym cyrku kryje się prawdziwy "Król kier"!

W tajemniczym cyrku kryje się prawdziwy "Król kier"!

„Król kier”
Autor: Aleksandra Polak
Kategoria: literatura młodzieżowa, literatura polska
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Stron: 357

Dawno, dawno temu ujrzałam na stronie księgarni internetowej przepiękną okładkę. Dla sprawdzenia tego dzieła kliknęłam w opis i liczne porównania do produkcji/książek, które już doskonale znałam. Otóż wiedziałam wtedy, że „Król kier” jest dla mnie i muszę go mieć w swojej biblioteczce. Tak się więc stało, iż ta śliczna pozycja znalazła się w moich łapkach. Dowiedziawszy się, że książka została napisana przez polską autorkę, tylko przez chwilę się wahałam, a wszystkie wątpliwości zniwelowałam po kilku pierwszych stronach. Pomimo kategorii „dla młodzieży” z przyjemnością przeczytałam „Króla kier”. To naprawdę urocza, klimatyczna historia, która niekoniecznie powinna zawierać etykietkę „tylko dla młodych”.
Historia opowiada o Alicji, maturzystce, której jedynym problemami są studniówka, jej chłopak czy matura i dopiero wizyta na wystawie Circus Lumos zaczyna zmieniać rzeczywistość dziewczyny. Poznaje tajemniczego, dwudziestoletniego Hadriana, kolejne ucieleśnienie dziewczęcych marzeń. Przystojny chłopak robi ogromne wrażenie na maturzystce, prowadzącej dość nudnawe, przepełnione monotonią życie. Wraz z uczuciem do Hadriana, rodzą się również pierwsze, poważniejsze problemy młodej dziewczyny. Wstępuje ona bowiem w świat, o którym wcześniej mogła tylko śnić, który był dla niej odległym zakątkiem, nieistniejącym wymiarem.  Od tej chwili Alicja jest wrzucona na głęboką wodę magii i miłości, jak mówi nam opis.
Przeczytałam tę pozycję w mgnieniu oka. Autorka ma lekki, przyjemny styl i nawet polskie imiona czy nazwy miejsc nie sprawiały, że włos mi się jeżył. Cieszyłam się, iż rodowita autorka tak ładnie i ciekawie opisuje wszystko, co działo się w świecie jak i Alicji, tak i Hadriana. O tak, muszę przyznać, Aleksandra pisze wspaniałe opisy, nawet jeśli są długie, a komuś mogą się wydawać nudne. Otóż to one nadawały tej historii dodatkowej magii. „Król kier” wydawał się książką, gdzie naprawdę poczuję mocny klimat wspomnianej magii, cyrku, czegoś, co dawał mi chociażby „Caraval”. Piszę „wydawał się”, ponieważ tego, co ja oczekiwałam, nie było aż tyle, ile chciałam. Fakt faktem pojawił się cyrk, pojawiły się liczne magiczne wątki czy nawet niezapomniana akcja pod koniec książki, jednak oczekiwałam jeszcze więcej. Przez większą część „Króla kier” czytałam o typowych dla nastolatki problemach, o próbach zerwania ze swoim chłopakiem, o wzdychaniu do tajemniczego Hadriana.

„Słyszałaś kiedyś powiedzenie, że w oczach tych, którzy wierzą w magię, gwiazdy świecą mocniej?”

Dopiero w trakcie drugiej połowy książki wątki magii zaczęły powoli się rozkręcać, a potem poleciały już jak z bicza strzelił. Na czytelnika spadało mnóstwo scen, które zawierały istotne elementy, dobrze powiązane z całością historii.
Jeśli chodzi o bohaterów, bardzo polubiłam ekipę Circus Lumos, a w szczególności Hadriana. To prosty, aczkolwiek wyjątkowy, chłopak, który zachwyca swoim charakterem. Nie jest typowym samcem alfa, jednak w wielu przypadkach najważniejsze dla niego to bezpieczeństwo jak i ukochanej, tak i rodziny. Gdyby nie Hadrian, nie byłabym w stanie polubić Alicji. Jej postać wielokrotnie sprawiała, że chciałam palnąć ją w główkę, natomiast muszę przyznać, że podobało mi się w Alicji poczucie humoru, a także oddanie, z jakim walczyła o związek z Hadrianem. Aleksandra Polak stworzyła ciekawą, intrygującą fabułę, dobrych bohaterów (w szczególności Hadrian i siostry A. podbiły moje serce, czy nawet Stella, której na początku miałam ochotę pokazać widły i stos). Zwracam uwagę na to, że to debiut, więc tym bardziej jestem zachwycona, gdyż wyszedł przyzwoicie! Dał mi kolejną nadzieję na świetnych, polskich autorów.


Pominę porównanie „Króla kier” do Supernatural, Nocnych Łowców czy Caravalu. Próbowałam się doszukać podobieństw między tymi tworami, jednak znalazłam tylko drobne, drobne szczególiki jak np. imię Julian wykorzystane dla jednego z członków Circus Lumos. Czasami miałam wrażenie, że w niektórych scenach za bardzo świtał mi „Zmierzch”, ale to może już moje przewrażliwienie. W każdym razie pomimo paru błędów, które gdzieniegdzie znalazłam, pomimo niektórych pędzących lub zbyt rozwlekanych scen, pomimo braku większej ilości magii, „Król kier” ma swój wyjątkowy klimat, ma to COŚ, co zachęca czytelnika i sprawa, że chce jeszcze więcej.

„Jednak życie gdyby miało wyskoczyć ze swojej nieuchwytności i przybrać jakiś kształt, byłoby lisem. Przebiegłym, chytrym, żonglującym ironią”

Uroczyście oświadczam, iż „Król kier” spodobał mi się na tyle, bym sięgnęła po dalszą część, wczytując się w niekiedy mroczny świat Hadriana oraz całej ekipy. Czekam z utęsknieniem na „Perłową damę” i liczę, że rozłoży mnie na łopatki bardziej niż poprzednik. Czy polecam tę pozycję? Z czystym sercem mówię TAK, jak najbardziej. To ciekawa, intrygująca lektura, wciągająca, pomimo nudnawego charakteru Alicji oraz jej licznych wywodów na temat problemów nastolatek. „Król kier” to dobry debiut; to bardzo dobry debiut, za który jestem wdzięczna autorce. J

Do poczytania,
Arystokratka A.

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

„Sentymentalna bzdura” Autor: Ludka Skrzydlewska Kategoria: romans/sensacja Wydawnictwo: Editio Red Stron: 574 Premiera: 12.02.2...

Copyright © 2016 Arystokratki spod księgarni , Blogger