grudnia 28, 2019

O, psiakość, ależ to będą... "Rozmerdane święta"!

O, psiakość, ależ to będą... "Rozmerdane święta"!

„Rozmerdane święta”
Autor: Agnieszka Olejnik
Kategoria: literatura obyczajowa (świąteczna)
Wydawnictwo: Kobiece
Stron: 335

Tę recenzję zaczniemy od moich kilku słów na temat książek tego typu. Nigdy wcześniej nie czytałam nic świątecznego. Zdecydowanie wolałam usiąść w wygodnym fotelu, z przyszykowanymi przekąskami i kubkiem ciepłej herbaty, i po raz setny obejrzeć Kevina czy Grincha. Święta to czas, gdzie mało kiedy mam ochotę na książki, gdyż nie pozwalają na to liczne obowiązki, ale w trakcie tych trzech dni obejrzenie filmu z rodziną, przy cieście, nie stanowiło problemu. Dodam jeszcze, że powieści, w których kluczową rolę gra bohater-zwierzę, też nie były czymś, co lubiłam. Nie dlatego że jestem nieczułą fanką ludzi, wręcz przeciwnie, kocham zwierzęta, ale powieści z chociażby pieskiem jako jedną z głównych postaci, nie wpadały w moje gusta. Te święta były jednak zupełnie inne niż wcześniejsze. Zarówno pod względem prywatnym, tak i czytelniczym, gdyż trafiła mi się okazja przeczytać książkę zawierającą zarówno motyw świąteczny, jak i zwierzęcy. Przełamując lody postanowiłam sięgnąć po „Rozmerdane  święta”, czego, na szczęście, nie żałuję. To było naprawdę miłe zaskoczenie, które zapamiętam na dłużej niż na dwa dni.

„— Nie wiem, czy pan zauważył — odważyłam się zagadać — że z sentymentami i wspomnieniami bywa różnie. Czasem człowiek zapamięta coś z dzieciństwa jako najpyszniejsze na świecie, a potem, po latach, smak już nie ten. I ot, rozczarowanie”

„Rozmerdane święta” to wyjątkowa powieść, która dotarła prosto do mojego serca. Nieco rozczuliła, nieco rozbawiła, nieco przeraziła. Choć nie jest to najbardziej oryginalna książka, nie porusza nieszablonowych tematów, których nie poruszali w swoich dziełach inni autorzy, zapada w pamięć jako wyjątkowa na swój sposób powieść nie tylko o świętach, ale samej miłości. Książka nie skupia się wyłącznie na jednym konkretnym bohaterze i jego losach, lecz na kilku, których łączy jedna, malutka, nieco kudłata istotka: Ziyo, psiak ocalony dzięki zrządzeniu losowi, dzięki przypadkowi. Wątek związany z tym pieskiem najbardziej zapadł mi w pamięć, gdyż jestem wyczulona na krzywdę zwierząt. Porzucenie? Zamknięcie w pudełku i wyrzucenie gdzieś pod śmietnik? Przemoc? Głodzenie? Jeśli ktoś nie wie, jak zająć się takim zwierzęciem, może lepiej zgłosić się o pomoc do odpowiednich miejsc, ale nie porzucać, nie robić krzywd! To istoty żywe i do dziś przerażają mnie sytuacje, w których ofiarą brutalnych pobić czy nawet zabójstw padają niewinne zwierzęta. Ziyo od początku swojego życia ma pod górkę, jednak los stawia na jego drodze ludzi gotowych do pomocy. I choć nie jest tak łatwo, jak mogłoby się wydawać, to miłość i ratunek powoli nadchodzą, by zagościć na dłużej.
W powieści Autorka porusza wątek kilku bohaterów, w tym: Olgierda, polonisty pełnego pasji i zamiłowania do swojego zawodu, Krystyny, matki naszego nauczyciela, Sary, nieco zagubionej pięknej pani wuefistki, Stanisława, starszego szefa Krysi oraz Małgosi, samotnej matki, która nie zawsze radzi sobie z macierzyństwem i wychowywaniem syna. Tych bohaterów łączy jedno. Miłość. Miłość, której albo mają w nadmiarze (jak w przypadku Krystyny), albo nie mają wcale i jej poszukują. Mówi się, że na każdego przyjdzie czas, toteż postaci „Rozmerdanych świąt” również cierpliwie czekają, aż to piękne uczucie w końcu zapuka do ich własnych drzwi.

Sami bohaterowie są niezwykle autentyczni i naprawdę aż miło się czyta o ich przedświątecznych perypetiach. Za samą książkę zabrałam się przed Bożym Narodzeniem, jednak mogę śmiało powiedzieć, iż „Rozmerdane święta” nie jest typowo świąteczną książką. To nawet dobrze, bo nie wyobrażam sobie mojego pierwszego spotkania z tego typu literaturą, gdzie od samego początku atakują mnie choinki, pakowanie prezentów, miłosny szał przed Wigilią i Nowym Rokiem. Jak na powieść świąteczną, świąt było tu niewiele. Autorka skupiła się na wątku samego psiaka oraz pozostałych bohaterów. W szczególności polubiłam się z Olgierdem oraz Stanisławem. Tych dwoje wywołało we mnie najwięcej emocji, zwłaszcza Olgierd z Ziyo. Na przestrzeni 335 stron postawa tej postaci do pieska zmieniła się tak diametralnie, że samej ciężko było mi w to uwierzyć, jednak koniec końców zostałam mile zaskoczona, a Olgierd nadrobił wiele straconych wcześniej punktów. Co do pań, zdecydowanie momentami miałam dość spotkań z nadopiekuńczą Krystyną oraz pogubioną życiowo Sarą. Kobiety te potrafiły niejednokrotnie wywołać litościwy uśmiech lub przewrócenie oczami. Mimo to podobało mi się, że każda z postaci ma swój unikatowy charakter, a pani Olejnik nie pogubiła się, tworząc książkę z wieloma „głównymi” bohaterami naraz.

„— A gdyby to był człowiek? — zapytał smutno. — Gdybym to był ja? Albo gdybyś to była ty? Dlaczego ludzie są przeciwni eutanazji, jeśli chodzi o nasz gatunek, a tak łatwo skazują na śmierć inne stworzenia?!”

„Rozmerdane święta” były naprawdę miłą odskocznią od tych wszystkich moich romansideł i thrillerów czekających na swoją kolej. Agnieszka Olejnik sprawiła, że w przyszłym roku przed Bożym Narodzeniem na pewno sięgnę po więcej świątecznych książek. Może nawet skuszę się na coś o jakimś psim bohaterze? Zdecydowanie ciężko było mi się rozstać z Ziyo, dlatego psie postacie, gdzie mogę się Was spodziewać? ;) Książkę polecam nie tylko na okres świąt, bo jak dobrze wiemy, ten okres już minął, ale na każdą inną porę również. Tak, jak wcześniej wspomniałam, to powieść nie tylko o jakże rozmerdanych świętach, ale o poszukiwaniu miłości, o okrutnych, lecz i tych wspaniałych ludziach, o samym życiu...

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece.



Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

grudnia 08, 2019

Poszukiwanie własnej ścieżki z "Nie wiem, gdzie jestem"!


„Nie wiem, gdzie jestem”
Autor: Gayle Forman
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 391
Tłumaczenie: Michał Juszkiewicz
Premiera: 04.06.2019

Kiedyś wspominałam, że nie przepadam za literaturą młodzieżową, gdyż nie zapewnia mi tego, czego potrzebuję. Do szczęścia wystarczą mi tylko emocje, dobra historia, barwni bohaterowie i świetnie poprowadzona akcja, która coś we mnie wzbudzi, sprawi, że zatrzymam tę powieść na dłużej. Na dłużej zarówno w sercu, jak i w pamięci. Mało jest młodzieżówek, które dają mi to szczęście. Lubię, gdy książki przekazują ważne wartości, są spowite jakąś mądrością, która poprowadzi młodych ludzi czytających te powieści. Gayle Forman to autorka, za którą nie przepadam. Niezbyt odpowiadają mi jej dzieła, ale postanowiłam dać jej jeszcze jedną szansę przy najnowszym dziele „Nie wiem, gdzie jestem”. Szczerze mówiąc zainteresował mnie sam tytuł, gdyż chcąc nie chcą sama znajduję się w ciężkim do określenia położeniu. Stoję na rozstaju dróg, zastanawiając się, którą ścieżkę powinnam obrać. Stwierdziłam więc, że może chociaż ta książka nieco mi pomoże. Odnajdę siebie. Odnajdę dobrą drogę. Czy tak było? Nie do końca. Nie do końca kupiłam tę historię, nie do końca zauroczyłam się nią, nie do końca oddałam serce. Jedno jednak jest pewne. Była świetną młodzieżówką, a mówię to niezwykle rzadko.

„— Słyszysz, jak wylewają swój smutek? Jak wyśpiewują to, czego nie potrafią powiedzieć? — Pokazał mi kiedyś zdjęcia tych pięknych kobiet o pięknych głosach. — One są jak drzewo jakaranda: podwójnie obdarowane przez los — powiedział. — Tak jak ty”

Powieść opowiada o losach trójki nieznanych sobie bohaterów. Każde z nich prowadzi zupełnie inne życie. Freya jest raczkującą piosenkarką, dopiero stawia pierwsze kroki w branży, która sporo od niej wymaga, kocha śpiewać, lecz w pewnym momencie nawet jej głos ją zawodzi. Harun to gej, który ukrywa swoją orientację, a jego rodzina pragnie, by wreszcie znalazł sobie żonę. Chcą go wysłać do Pakistanu, aby wrócił z właściwą kobietą u boku. Chłopak boi się przyznać do bycia gejem, przez co traci bliską mu osobę. Nathaniel natomiast to zagubiony młody mężczyzna, który sam do końca nie wie, gdzie się znajduje, jak ruszyć dalej. Od zawsze opiekę nad nim sprawował nie do końca zdrowy na umyśle ojciec, dlatego i Nathaniel jest nieco zagubiony, zdezorientowany. Gdy więc na jego głowę spada, dosłownie, śliczna dziewczyna, Freya, a świadkiem wydarzenia jest Harun, losy tej trójki splatają się i nie mogą nagle przestać istnieć. Są jak brakujące elementy w ich własnych układankach.
„Nie wiem, gdzie jestem” od początku wzbudziło we mnie pozytywne emocje. Lubię książki napisane lekkim stylem, opowiadające konkretne historie, jednak zawsze mam problem, gdy historia dotyczy więcej niż dwóch bohaterów. Tym razem trafiłam na zgrane trio i choć losy Nathaniela porwały mnie najmniej, całość dobrze ze sobą współgrała. Myślę nawet, że nie zatęsknię za postaciami, gdyż moje spotkanie z nimi było dość szybkie i krótkie. Nim zdążyłam do nich przywyknąć, zaakceptować, polubić, musiałam się żegnać, zamykając plik. Byli dobrze wykreowani, mieli własne, unikatowe charaktery, lecz mnie nie kupili. Nie było w nich tego czegoś, co uwielbiam w bohaterach. Nie mogłam ich ubóstwiać nad życie ani nawet nienawidzić. Po prostu byli, bo byli. Mimo wszystko najbardziej z całej powieści poruszyło mnie życie Frei, dziewczyny, która urodziła się z pieśnią na ustach. To, co jej się przytrafiło, jak potraktował ją ukochany tata, zabolało moje serce. Wątek z ojcem zawsze mnie rozczula, w szczególności, gdy ma on taki wydźwięk, jak w „Nie wiem, gdzie jestem”. To był zdecydowanie mój ulubiony wątek w tej powieści.

„— Czy to nie jest smutne, kiedy się widzi tak wiele umierających ludzi? — zagadnąłem.
— Każdy z nas kiedyś umrze — odparł Hector, masując nadgarstki babci. — To jedyna pewna rzecz w życiu, a także jedyna, która łączy nas ze wszystkim, co istnieje na tej planecie”

„Nie wiem, gdzie jestem” porusza ważne kwestie, uświadamiając nie tylko młodym ludziom, ale i tym starszym, co jest w życiu istotne. Nie tylko gonitwa za karierą, pieniędzmi, sławą i kolejnymi polubieniami przy najnowszym zdjęciu na Instagramie. Istotne są więzi rodzinne, które warto pielęgnować, by nie umarły śmiercią naturalną. Istotne jest poszukiwanie samego siebie z ludźmi, którzy chcą nas wspierać, którzy nas kochają, którzy chcą naszego szczęścia. Istotna jest prawda, która działa bardziej kojąco niż kolejne kłamstwa. Powieść ukazuje, jak relacje między ludźmi, te dobre i te złe, mają wpływ na nas w przyszłości, jak wielkie piętno może odcisnąć czyjaś krzywda, czyjeś odejście, strata czy ciągle wciskane kłamstwa. To dobra książka, która może pomóc wielu młodym ludziom odnaleźć własną drogę w tym ciężkim życiu z licznymi przeszkodami. Mnie osobiście nie pomogła, ale ja niestety nie wliczam się już do nastolatków poszukujących samych siebie. Wiem jednak, że gdybym dostała tę książkę kilka lat temu, byłaby mi przyjacielem. Może nawet drogowskazem w wielu kwestiach. Na pewno zapamiętałabym ją bardziej niż pamiętać będę teraz. Mimo to sama powieść była krótką, lecz miłą (choć nie zawsze) przygodą po ludzkim cierpieniu, stracie, odnajdowaniu samego siebie, swojej drogi, ważnych wartości i prawdy, która może wyzwolić i oczyścić.

„Nie znają się, każde z nich ma własne życie i własne problemy, ale tutaj, w tym gabinecie, wszyscy troje mają tę samą miarę dla smutku. Tą miarą jest strata”

Gorąco polecam wszystkim nastolatkom i nie tylko. Może akurat dla kogoś ta książka będzie kolejnym drogowskazem na trudnej drodze życia. ;)

Za możliwość przeczytania e-booka dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

października 30, 2019

Najlepszy thriller roku, czyli "Szeptacz"!

Najlepszy thriller roku, czyli "Szeptacz"!

„Szeptacz”
Autor: Alex North
Kategoria: thriller
Wydawnictwo: MUZA
Stron: 475
Premiera: 16 października

„Jeśli drzwi nie zamkniesz w porę, szeptać zacznie ktoś wieczorem...”. Thriller, o którym mówi cały bookstagram. Thriller, który zrobił wokół siebie mnóstwo szumu. Thriller, który mną wstrząsnął do tego stopnia, że zapragnęłam zobaczyć tę powieść na dużym ekranie. „Szeptacz” sprawił, że z mniejszym lękiem sięgnę po więcej książek z tego gatunku. Wcześniej omijałam thrillery szerokim łukiem. Uważałam, że nic nie może mnie w nich zaskoczyć, przerazić ani zaciekawić. Uważałam, że to zupełnie nie mój klimat ani gatunek, że nie odnajdę się w świecie przedstawianym przez autorów właśnie tej kategorii. Alex North powinien być z siebie niesamowicie dumny, że stworzył tak znakomitą książkę, która wręcz zachęca do sięgania po thrillery. Będę wierzyć, że mogą być równie dobre co nasza dzisiejsza wisienka na torcie czyli „Szeptacz”. W Internecie aż huczy od wyjątkowej powieści Alexa North, a ja nie mogę się temu dziwić. Szał na „Szeptacza” dopadł nawet mnie. Gdy zaczęłam czytać, wiedziałam, że skończę szybko i z błyskawicznie bijącym sercem. Moja przyjaciółka siedziała tuż obok późną porą, gdy wertowałam pierwsze strony. Z przerażenia musiałam sprawdzić, czy rzeczywiście zamknęłam drzwi na klucz, bo „Szeptacz” zdecydowanie wywołał wstępne fale lęku czy grozy. To było jak dostanie obuchem tajemnicy i mroku jednocześnie. Historia zaciekawiła mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam przerwać lektury i musiałam ją skończyć. Skończyłam parę dni później z szeroko otwartymi oczami i dalej dudniącym sercem. To była jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w tym roku. Jeden z najlepszych thrillerów, po jakie sięgnęłam, a jak wcześniej wspomniałam, po thrillery sięgam niezwykle rzadko. „Szeptacz” niech zawładnie literackim światem, bo jest tego warty. To książka, którą mogę polecić z czystym sumieniem, wiedząc, że fani thrillerów się nie zawiodą. A nuż widelec pan Szeptacz przekona do siebie czytelników innych gatunków.

„Największe zagrożenia czyhają w domu, za zamkniętymi drzwiami, a krzywdy zazwyczaj nie wyrządzają obcy ludzie, ale członkowie rodziny. Chociaż świat zewnętrzny wydaje się najeżony rozmaitymi niebezpieczeństwami, to na ulicach spotykamy najczęściej przyzwoitych ludzi. Ryzyko czai się w domu”

„Szeptacz” to mroczna historia, która może wstrząsnąć. W powieści mamy do czynienia z kilkoma kluczowymi postaciami, które grają niezwykle istotne role w świecie, do którego zostajemy zabrani przez Alexa North. Głównym bohaterem jest wdowiec i ojciec Jake’a, Tom Kennedy. Mężczyzna po stracie ukochanej żony decyduje się przeprowadzić wraz z synem do zupełnie innego miasteczka, innego domu. Zmieniają więc otoczenie na Featherbank, czyli typowa mieścinka rodem z horrorów, która, choć wydaje się spokojna, skrywa wiele mrocznych tajemnic czy opowieści. Nawet nowy dom ma swoją okrutną przeszłość. Wiele lat temu w Featherbank seryjny zabójca, którego nazwano Szeptaczem, porwał kilku małych chłopców. Znany był z tego, że zanim ich porwał, szeptał pod oknami domów swoich ofiar. Dwadzieścia lat później ktoś porywa kolejnego chłopca, a sprawa przypomina uciszone pogłoski o Szeptaczu.


„Szeptacz” niepokoi już od samego przeczytania opisu. Ja osobiście czułam, że w tej książce strach będzie dominował, a może nawet przejmie nade mną kontrolę. Czasami to nie horrory i zjawiska paranormalne straszą najbardziej, a prawdziwi ludzie, zabójcy czy porywacze oraz te senne, szare i nudne miasteczka z własnymi tajemnicami. Tak było w przypadku historii Jake’a, jego taty, Szeptacza i Featherbank. Opisy, które zaserwował Alex North budziły strach, lęk i grozę. Szeptanie Jake’a z niewidocznymi dla ojca postaciami, jego niepokojące rysunki, dziwne i tajemnicze zniknięcie kolejnego chłopca, to wszystko spowodowało, że lawina strachu nie opuszczała ani na moment. W dodatku w powieści przejawia się temat Franka Cartera czyli Szeptacza sprzed dwudziestu lat, śmierci żony Toma, jego ojca, burzliwej przeszłości, relacji z trudnym dzieckiem czy trudności, z jaką walczy policjant Pete Wills. Bardzo spodobała mi się kreacja fabuły. To, jak wszystko do siebie pasowało, jak od początku do końca było spójne, łączyło się w jedną całość. Już od pierwszych stron można wyczuć mroczny klimat książki, by na końcówce otrzymać kolejną porcję zimnych ciarek. To zdecydowanie prawdziwy majstersztyk, którego zazdroszczę Autorowi. Jego pomysłowość, bujna wyobraźnia, doskonałe opisy czy kreacja bohaterów wpłynęła na same pozytywne aspekty tej powieści. Naprawdę starałam się szukać wad bądź minusów „Szeptacza”, ale żadnego takiego nie znalazłam. Książka opiewa w same plusy i pozytywy. Świetny klimat, który mrozi krew w żyłach, wciągająca historia, której pragnie się więcej i więcej, bohaterowi, z którymi czytelnik mocno się zżywa, przeżywając ich losy razem z nimi samymi, okrutna przeszłość, która wciąż o sobie przypominała, a o której Alex North nie pozwalał zapomnieć. Każdy poszczególny plus „Szeptacza” złożył się na moją niezwykle pozytywną recenzję, gdyż naprawdę nie potrafię powiedzieć złego słowa na temat tego thrillera (nawet, jeśli bym chciała).

„Czasem ludzie chcą, żeby świat był bardziej skomplikowany niż w rzeczywistości”

W „Szeptaczu” ujął mnie nie tylko wątek kryminalny, ale i to, co poza nim. Chociażby relacje rodzinne. Relacje między synem a ojcem. Autor doskonale ukazał skomplikowane stosunki pomiędzy Jake’iem a Tomem, co dało się wyczuć i bardzo mocno odczuć, zwłaszcza kiedy dochodziło do podziału zdań. Mimo to bliska więź łącząca te dwie postacie była równie odczuwalna co ich momenty nieporozumień. Bardzo podobało mi się, że thriller nie skupia się wyłącznie na sprawie Szeptacza, porwaniach chłopców czy losach policjantów. „Szeptacz” był o ludziach, ale i o mrocznej stronie, która oczywiście musi pojawiać się w tego typu książkach. Historia Pete również mnie ujęła. Ten starszy policjant oraz jego niewyobrażalnie duży problem, z którym zmagał się, wywołał we mnie skrajne uczucia, a także wzruszenie. Wzruszenie przede wszystkim zmianą, jaką w sobie dokonał, bo wierzcie, to złożona, ale niezwykle interesująca postać. Postać, która mogłaby zasługiwać na osobną książkę, bo jeszcze sporo byłoby do opowiedzenia. Nieważne, jaki koniec został pisany w „Szeptaczu”, Pete to tak charakterystyczny bohater, że można byłoby pisać o nim i pisać, jednak jego kwestię pozostawię w tajemnicy.


Całość podsumowuję w kilku słowach. Mroczny, przerażający, niezwykle intrygujący, wciągający, miejscami wywołujący ciarki, szybsze bicie serca (a nawet palpitacje!), klimatyczny i interesujący. Taki właśnie jest „Szeptacz”, który zawładnął światem literackim, a ja z przyjemnością mogę go polecić. Myślę, że nie będzie zdziwieniem, jeśli dodam, że z chęcią obejrzałabym „Szeptacza” na dużym ekranie.

„Czasami w życiu przydarza nam się coś naprawdę nieprzyjemnego. Potem wolimy tego nie roztrząsać, więc przykre wspomnienia zakopujemy głęboko w naszej pamięci”

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu MUZA.

Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

października 30, 2019

"Gdybyś tu był", czyli emocje gwarantowane!

"Gdybyś tu był", czyli emocje gwarantowane!

„Gdybyś tu był”
Autor: Renee Carlino
Kategoria: literatura kobieca/obyczajowa
Wydawnictwo: Kobiece
Stron: 325
Premiera: 2 października

„Czasami podróż za głosem serca okazuje się drogą do odnalezienia siebie”. Tak mówi slogan na okładce książki i tak też czuję teraz, po przeczytaniu. Tak, jakby powieść Renee jedynie potwierdziła to, co odczuwałam od kilku długich tygodni. Dała mi nadzieję, odbudowała wiarę w myśl, że podążanie za głosem serca potrafi być dobrą opcją, nie tylko żałosnym mottem zagubionych romantyczek. Nie. To naprawdę rzeczywista myśl i może iść w parze z rozumem. Zdecydowanie mam za dużo do powiedzenia w tej kwestii, dlatego skupimy się teraz na samej książce. Pomijając, że wzbudza mnóstwo refleksji. Zarówno w trakcie czytania, jak i po skończonej lekturze. Renee Carlino, fantastyczna robota, to była powieść, o której można pisać i mówić głośno. Zasługuje na wysokie noty, pochwałę oraz polecenia. „Gdybyś tu był” po opisie może wzbudzać mieszane uczucia. Na język cisną się słowa „schemat!”, i nie powiem, przez krótką chwilę sama chciałam tak krzyknąć, jednak obiecałam sobie dawać szanse każdej książce, oceniając je dopiero po skończeniu ostatniego zdania. Dobrze, że to samo uczyniłam z „Gdybyś tu był”, gdyż zdecydowanie się nie zawiodłam, a lektura była zarówno wciągająca, jak i niezwykle emocjonalna. Na tyle emocjonalna, że w pewnym momencie rozdarła mi serce, nawet nie próbując go pocieszać. Autorka poświęciła 325 stron na opisanie historii zapadającej w pamięć, budzącej skrajne uczucia, wzruszającej, ale i bawiącej. Nie był to dramat ani słodki romans. Było to coś pomiędzy. Zabawnie, tragicznie, lecz również wesoło. Cała paleta uczuć? Wykorzystana! Wcześniej nie czytałam nic pani Carlino, jednak pozycja, którą miałam okazję poznać teraz, zmieniła moje zdanie do twórczości Renee i na pewno jeszcze nie raz i nie dwa sięgnę po jakąś jej powieść. Myślałam bowiem, że literatura kobieca już nie wywoła we mnie tego co kiedyś, kiedy nie było nawału takich emocjonalnych książek, ale stało się. Stało się i ogromnie się cieszę, że mogłam tego doświadczyć.


„Gdybyś tu był” to historia kilku niezwykłych ludzi. Skupia się na życiu samej Charlotte, głównej bohaterki, jednak nie jest ona jedyną postacią, która gra pierwsze skrzypce. Charlie to spokojna, miła, grzeczna i można ująć urocza dziewczyna. Ma stałą, lecz niezbyt satysfakcjonującą pracę, najlepszą przyjaciółkę u boku, własne mieszkanie, ogólnie rzecz biorąc: stabilizacja. To coś, co zdecydowanie określa naszą bohaterkę. Niestety, bywa i tak, że sama stabilizacja, to, jakie fundamenty podkładamy pod przyszłość, nie wystarcza. Charlotte również to poczuła. W jej poukładanym, lecz szarym życiu zaczęło czegoś brakować, a pustkę wypełnił tylko jeden człowiek. Jeden człowiek, który postanowił zniknąć, jednak za jego zniknięciem kryła się porażająca tajemnica.

„Tak już jest, gdy człowiek ma dobre życie, prawda? Gdy ma kogoś do kochania? Wtedy czas szybko mija. Ani się człowiek obejrzy, a tu koniec”

Historia Charlotte i Adama jest historią wyjątkową. Może nie perfekcyjnie wyjątkową, ale na pewno urzekającą i godną zapamiętania. Może nie byłam przekonana do tej powieści. Nie z początku. Moja skromna opinia wyrażała się słowami „za szybko, za sztywno”. Celowy zabieg, nieudana kreacja fabuły? Po przeczytaniu całości rozumiem, dlaczego tak odczuwałam. Szczerze mówiąc, dzięki temu całą sobą odczułam życie i myśli Charlotte, a potem jej ogromną zmianę. Odczułam ją, gdyż przywykłam do zupełnie innej bohaterki. Mniej żywiołowej, mniej energicznej czy szalonej. Charlie była dla mnie poukładana, nudna, szara i mało wyjątkowa, by w trakcie powieści przeobrazić się w kogoś, kogo ledwo poznałam. Razem z Adamem tworzyli wokół siebie bańkę, z której nawet ja nie chciałam wychodzić. Było mi dobrze razem z nimi. Razem z ich przekomarzaniem się, żartami, donutami w środku nocy, pięknymi muralami, widokami niesamowitego LA, podróżami czy innymi szaleństwami, których dokonywali, bo musieli wykorzystać czas, który wciąż uciekał. Jak wspomniałam wcześniej, książka nie skupia się na Charlotte, życie jej i jej bliskich było równie ciekawe co historia Adama czy Setha. Szalona Helen, przyjaciółka Charlie, niejednokrotnie wprawiała mnie w osłupienie swoimi decyzjami, podejściem do życia czy tokiem rozumowania. Cała akcja z Rodd’ym wydawała mi się abstrakcją, ale taką pozytywną. Zresztą, większość bohaterów „Gdybyś tu był” była niezwykle pozytywna. To postaci autentyczne, z krwi i kości, zbudowani z emocji, uczuć, z normalnych odruchów, które Renee świetnie przedstawiła. Ukazała prawdziwych ludzi, nie lalki stworzone na potrzeby książki. I właśnie ci ludzie sprawili, że z przyjemnością poznałabym ich na żywo. Wypiła drinka z Helen, poszła na mecz baseballu z Sethem oraz jego przyjacielem, zaszalała razem z największą wisienką na torcie: Adamem. Bohaterem, który skradł mi serce. Oczywiście to literackie, gdyż moje własne Chilli mogłoby być trochę zazdrosne. Adam to barwna postać, którą na długo zapamiętam. Rozbroił mnie emocjonalnie, ale i psychicznie. Naprawdę. Stanowił ucieleśnienie prawdziwego przyjaciela, niezapomnianego partnera, kogoś, kogo chciałoby się spotkać w życiu choć jeden raz.

„Kiedyś myślałem, że niebo van Gogha jest bardziej rozgwieżdżone, ale teraz, gdy stoisz tu obok mnie, nie mam wątpliwości, że to jest o wiele jaśniejsze”

Kiedyś, gdy byłam czternastoletnią dziewczyną zauroczyłam się książką „Gwiazd naszych wina”. Teraz wiem, że nie wróciłabym do tej powieści, ale jeśli szukacie czegoś w podobnym klimacie, ale o wiele bardziej dojrzałego i emocjonalnego, o bohaterach, z którymi będziecie chcieli spędzić więcej czasu, to „Gdybyś tu był” jest idealne. Może i dobrze sprawdza się jako lektura na lato, ale właściwie nieważne, kiedy po nią sięgnięcie, klimat powieści jest taki sam. Wyjątkowy. Nie obędzie się bez wzruszenia czy szybszego bicia serca. Nie obędzie się bez scen, które wywołają śmiech czy łzy. Nie obędzie się bez optymistycznego Adama, żywiołowej Helen, cierpliwego Setha, wypraw jachtem.
„Gdybyś tu był” potrafi dać nadzieję. To powieść o wdzięczności, o wspomnianej nadziei, o miłości, która jest w stanie przenosić góry, o przyjaźni, wyjątkowych więzach, o smutku, bólu, ale i radości oraz czerpania z życia jak najwięcej. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie czas na pożegnanie się z tym, co wcześniej stanowiło naszą codzienność.
Polecam z całego serca.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

października 30, 2019

"Indygo", czyli powrót do urban fantasy

"Indygo", czyli powrót do urban fantasy

„Indygo”
Autor: Camille Gale
Kategoria: urban fantasy
Wydawnictwo: Poligraf
Stron: 336

Od dłuższego czasu ta oto książka znajdowała się na mojej liście do przeczytania. Byłam ciekawa nowej historii opowiedzianej innymi słowami, innej wizji świata istot nadnaturalnych. Uwielbiam ten świat magii i stworzeń nie z tego wymiaru. Nigdy nie będę miała dość i zapewne co rusz będę sięgała po nowe nieodkryte historie. Autorka swój debiut napisała lekkim i przyjemnym stylem, dzięki czemu całą historię czytało się naprawdę szybko. Powiem szczerze, że pochłonęła mnie w całości, choć trzeba przyznać, że gdybym miała jakikolwiek udział, to z pewnością tak samo jak Sky darłabym kota z Coreyem. Czas na ciąg dalszy.
Powiedzmy sobie szczerze, że w każdej, ale to w każdej książce znajdą się tacy bohaterowie, którzy będą nas denerwować, irytować do takiego stopnia, że będziemy odczuwać względem nich niechęć, czy rozdrażnienie. Powiem, że praktycznie u mnie w każdej książce ktoś taki się znajdzie, a w tym przypadku padło na Coreya, czy na byłego męża bohaterki. Obydwu bohaterów nie potrafiłam znieść i najchętniej wysłałabym ich w kosmos, choć z drugiej strony pod koniec książki miałam już inne uczucia do Coreya. Nie potrafiłam zrozumieć zmiany, j w nim zaszła. Raz po raz ją analizowałam i powiem, że nie doszłam jak na razie do żadnych wniosków. Natomiast niechęci do nieludzi u byłego męża Sky nie potrafiłam zrozumieć. Dało się dostrzec troskę, którą obdarzał kobietę nawet po rozwodzie.


Co do samej bohaterki to mam mieszane uczucia. Z początku poznajemy ją, gdy prowadzi swoje szare i rutynowe życie po rozwodzie, po którym ciężko jej było się pozbierać. Nie ma co się dziwić, w jednej chwili straciła grunt pod nogami. Rutyna pochłonęła ją do tego stopnia, że nie próbowała się z niej nawet wybić do czasu poznania przystojnego Daniela. Szczerze powiedziawszy Daniel nie zrobił na mnie aż takiego wrażenie, co sam Tristan, który skrywał w sobie tajemnicę i przeszłość, która mną poruszyła. Jedno jest pewne, kiedy wilkołak przekracza próg biura, gdzie pracuje bohaterka, jej życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Piękny, charyzmatyczny mężczyzna, od którego bije magnetyzm, któremu Sky nie potrafi się oprzeć, choć próbuje zachować profesjonalizm. Niestety nie da się zatrzymać serca, które już galopuje. Jak to mówią, serce nie sługa.

„— Czasem wystarczą sekundy, by stwierdzić, że chcesz kogoś w swoim życiu”.

Kobieta pomaga Danielowi w znalezieniu odpowiedniego lokum, którego ten poszukuje. Niedługo potem Sky zostaje zaproszona na imprezę mieszaną w celu zrozumienia, o jaki dom mu chodziło.  Podczas imprezy dochodzi do zbliżenia między głównymi bohaterami. Ich pierwszy taniec, chwila, w której zaiskrzyło. Niestety, rodzące się uczucie między Danielem a Sky nie było tym, na co Alfa patrzył przychylnie. Dało się wyczuć jego niechęć do kobiety już przy pierwszym spotkaniu. Można by rzec, że prawie każdy przyjął ją ciepło ze stada, ale jak to często bywa, znajdzie się ktoś taki, kto zrobi to w sposób odwrotny, a mam tu na myśli Patricka i w szczególności młodą wilczycę Tashę, której nie darzę nawet odrobiną sympatii.
Nie rozumiałam więzi, którą połączyła Tristana, Dantego, Daniela i Sky. Analizowałam to dziesiątki razy, ale nie potrafiłam się w tym odnaleźć. Muszę przyznać, że autorka zalała czytelnika adrenaliną, ale i akcjami, dzięki którym ciągle coś się dzieje. Nie ma się wrażenia, że jest nudno, a powiedziałabym, że jest wręcz przeciwnie. Podczas tej podróży wraz ze Sky po świecie nieludzi dowiadujemy się dużo ciekawych rzeczy, a wiele stereotypów zostaje obalonych. Rutyna, jaką do tej pory prowadziła bohaterka, zostaje przerwana i to z rzekłabym z hukiem. Dopiero po spotkaniu watahy rozumie jak szare i nudne było jej życie wcześniej.


Książkę pochłonęłam, a historia mnie wciągnęła. Nadal mam mieszane uczucia, co do bohaterki, ale mam nadzieję, że w następnym tomie trochę bardziej mnie do siebie przekona. Czekam na dalszy rozwój tej przygody, ale i z utęsknieniem wyczekuję kolejnego spotkania z Tristanem. Oprócz wilkołaków i wampirów poznajemy inne stwory nadnaturalne. Każde z nich ma wyjątkowy charakter, osobowość, w którą się wgłębiałam. Próbowałam poznać bliżej wszystkich, no dobra prawie, bo co do jednych miałam swoje uprzedzenia. Styl powieści jest lekki, czym przyśpiesza czytanie. Dobra zabawa, humor, emocje i świetna przygoda gwarantowane przy tej książce! Nie mogę się doczekać kolejnego tomu i mam nadzieję, że znów spotkam się z moim ulubieńcem. Mam nadzieję, że kolejna część pojawi się szybko. Gorąco polecam! A autorce życzę dalszych sukcesów i oczywiście kolejnych wydanych książek!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorce Camille Gale!

Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J.

października 11, 2019

Pewnego dnia stracisz wszystko. Nawet DNA, czyli recenzja "Nowego gatunku"!

Pewnego dnia stracisz wszystko. Nawet DNA, czyli recenzja "Nowego gatunku"!

„Nowy gatunek”
Autor: Izabela Zawis
Kategoria: fantasy
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 303

Z autorką miałam już do czynienia, choć przyznam szczerze, że dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że to ona, gdyż nie poznałam jej stylu. Muszę przyznać, że Izabela zaskoczyła mnie i to bardzo. Historia urzekła mnie już od pierwszych stron. Czym przyciągnęła mnie do siebie owa lekturka? Opisem, który oczarował, ale i zachwycił. Stwierdziłam, że przygoda z tą książką może okazać się obiecująca i nie pomyliłam się. Jestem pozytywnie zaskoczona warsztatem autorki, który poszedł wyżej. Nie spodziewałam się po Izabeli takiej brutalnej, ale i, powiem szczerze, że rzeczywistej historii, która skradła mi serce. Uwielbiam książki, które łączą dwa gatunki w jednym wydaniu, a ta zainteresowała mnie również swoją mroczną stroną.


Zbieg okoliczności związał ze sobą losy obojga bohaterów. Jedna organizacja, dwie możliwości; praca i terapia. Amy dziewczyna, która wciąż przeżywa swoją stratę, dostrzegając ogłoszenie o pracę w Future Lab w fizjoterapii, decyduję się podjąć tę robotę i tu zaczyna się lawina wydarzeń, która na zawsze zmieni jej życie. Dziewczyna nawet nie podejrzewa, że jedna decyzja może zawalić jej fundamenty, które zostały wcześniej postawione. Pierwsza mroczna scena zainteresowała mnie, ale jednocześnie zaskoczyła. Makabryczna oraz mrożąca krew w żyłach sceneria (nie zdradzę, zabawa nie byłaby tak wspaniała) mogła przyprawić o palpitacje serca. Amy od samego początku wydawała mi się wyjątkowa i taka też była. Niezwykła. Czułam się jak obserwator, który stąpał po wyludnionej ziemi. Z początku byłam ciut zdezorientowana obrotem sprawy, gdyż szukałam, tak jak bohaterka, ludzi, którzy gdzieś się pochowali przed zagrożeniem. Nie rozumiałam, co się stało, bo przecież jeszcze przed chwilą wszystko było w normie.

„Wciąż przed oczami miała obraz tych wszystkich biednych ludzi, którzy zostali wyrwani ze swojego świata i okradzeni z tego, co mieli najwartościowego... z własnego życia”

Wpadła przez okno do budynku wprost w objęcia mężczyzny, z którym wyruszy w podróż naprzeciw wrogom. Pierwsze spotkanie tych dwojga i zapach malin bijący od dziewczyny zapadło mi w pamięci. Przerażenie w połączeniu z maską, którą przybrał Alex dało niezłą kombinację, przy okazji pokazując opanowanie mężczyzny. Mimo tego iż jest sparaliżowany od pasa w dół, Alex nie jest słaby, wręcz przeciwnie, umocniło go to. Wiedziałam, że wózek, do którego był przykuty, sprawiał mu ból, gdyż codziennie przypominał mu o jego jednym ograniczeniu, co nie znaczyło, że nie otrzymał nic w zamian. Alex, kiedy zobaczył w internecie ofertę Future Lab, zaryzykował. Postawił wszystko na jedną kartę. Pragnął wyleczyć swoje kalectwo, pozbyć się tego, co mu ciążyło od dawna, a wizja, jaką ujrzał dzięki organizacji powoli zaczęła kiełkować w jego umyśle. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszył. W bohaterze od razu można się zakochać (nie żartuję) mimo uwięzienia na wózku. Z początku nie dowiadujemy się zbyt wiele na temat bohaterów, ale z czasem te karty zostają nam ukazane.

„I tak oto znalazł się w miejscu zapomnianym przez samego Boga, gdzie ludzie znikają w tajemniczych okolicznościach. Leżał w łóżku z kobietą, z którą mogłoby go kiedyś w przyszłości coś połączyć. W przyszłości, z której zostali ograbieni”

Kiedy poznałam Bill’ego nie zapałałam do niego sympatią i, jak to mówił Alex, coś mi tu śmierdziało. Nie mogłam go znieść i reagowałam na niego złością, ale i wzmożoną czujnością. Nie ufałam mu tak jak Amy i Alex. Towarzyszyłam bohaterom przez ich wędrówkę. Odczuwałam całą gamę emocji wraz z bohaterami i nie raz i nie dwa czułam strach, a serce o mal nie wyszło mi z piersi. W szczególności nie potrafiłam zdzierżyć lekarki, która swoimi ambitnymi planami skazała setki ludzi na śmierć byleby zdobyć to, co chciała. Sama miałam ochotę wstrzyknąć jej te szczepionki i przywiązać do metalowego łóżka. Nie traktowała ludzi jako istoty żyjące, a jak obiekty badań, które jak się zepsuły albo nie nadawały, odrzucała. Laboratorium, mogłabym rzec, że czułam się jak w klatce, uwięziona w czterech ścianach i skuta. Kiedy zostają poddani eksperymentowi, ich DNA staje się lepsze. Wówczas przeszłe życie jest nie tyle co za mgłą, ale i nieosiągalne. Dalsze plany, a co za tym idzie istnienie, stanęły pod znakiem zapytania, gdyż wszystko stało się niewiadomą. W książce możemy poznać przeszłe losy lekarki Brendy. W pewnym stopniu rozumiem, dlaczego nie była zdolna do jakichkolwiek uczuć, ale krzywda, jaką wyrządziła, nie ma usprawiedliwienia. Ambicje potrafią przerosnąć człowieka albo opętać do takiego stopnia jak Brendę. Nie rozumiałam, dlaczego odrzuciła pomoc człowieka, któremu zależało na niej, po prostu się odcięła i wróciła do swojego życia zawodowego.
 Autorka spisała się świetnie w nowej odsłonie i powiem, że bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Pragnęłam więcej i więcej, a gdy dostawałam, to głód wcale nie malał. Wykreowała bohaterów, do których się przywiązałam, a co najlepsze, mogłam się z nimi zżyć i widziałam w nich emocje, które tak wyszukuję w postaciach. Adrenalina wymieszana ze strachem i ekscytacją to najlepsza mieszanka, jaką Izabela mi zapewniła to to, czego szukam i co uwielbiam. Mam nadzieję, że autorka powróci do tego tematu, gdyż nadal mam niedosyt i chciałabym więcej z historii bohaterów. Ta historia skradła mi serce i sprawiła, że nie raz biło mocniej. Gorąco polecam! Świetna. Mrożąca krew w żyłach. Piękna. Dzika. Jak dla mnie w sam raz.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.



Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J.

października 08, 2019

DDD, czyli Dorosłe Dziewczynki z rodzin Dysfunkcyjnych. Co się, z czym je?

DDD, czyli Dorosłe Dziewczynki z rodzin Dysfunkcyjnych. Co się, z czym je?

„Dorosłe Dziewczynki z rodzin Dysfunkcyjnych”
Autor: Eugenia Herzyk
Kategoria: poradnik psychologiczny
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 245

Bardzo rzadko sięgam po poradniki psychologiczne. Nie dlatego, że ich nie lubię, bo wręcz przeciwnie, z przyjemnością i dużą dawką ciekawości je czytam, ale dlatego, że ciężko znaleźć naprawdę dobre poradniki, które wznoszą w nasze życie jakieś ważne treści, nie tylko lanie wody i sadzenie farmazonów. Na swoim koncie mam już przeczytanych kilka świetnych poradników, które mogę polecić z całego serca, w tym życiowe książki Reginy Brett czy niosące mnóstwo wartości powieści Mitcha Alboma. Mimo że drugi z wymienionych przeze mnie autorów nie pisze typowo poradników, po przeczytaniu jego książki, zdecydowanie można poczuć to samo, co po kilku lekcjach pani Brett. Jeśli jednak chodzi o dzisiejszą wisienkę na torcie, czyli „Dorosłe Dziewczynki z rodzin Dysfunkcyjnych”, będę mogła śmiało pochwalić ten poradnik oraz zachęcić potrzebujące pomocy kobiety do przeczytania tej lektury. To tylko 245 stron, które potrafią w szybkim czasie nakreślić coś, co do tej pory ciężko było nazwać, co było niezrozumiałe dla nas, dla Dziewczynek z rodzin Dysfunkcyjnych. Nie będę ukrywać, jestem taką Dziewczynką, posiadam pewne deficyty, ale właśnie dzięki tej książce umiem je nazwać i wiem, że będę umieć z nimi walczyć, aż wreszcie się ich pozbędę.

„DDD – to ktoś, kto wszedł w życie dorosłe z deficytami utrudniającymi mu zdrowe relacje ze sobą, z innymi ludźmi i ze światem. Uświadomienie sobie istnienia tych deficytów, ich nazwanie, a także zrozumienie przyczyn ich powstania – to nieodzowne kroki na drodze do dojrzałości”

„Dorosłe Dziewczynki z rodzin Dysfunkcyjnych” to poradnik psychologiczny skierowany przede wszystkim do kobiet. Autorka w przystępny sposób od samego początku wyjaśnia i zaznacza kluczowe aspekty, które będzie omawiała w dalszych rozdziałach, przygotowując czytelniczkę do tego, z czym sama będzie musiała się mierzyć. A będzie musiała się mierzyć z... prawdą. Prawdą niekiedy bolesną, ale uzdrawiającą i oczyszczającą. Eugenia Herzyk to psychoterapeutka, która w swoim poradniku wyjaśnia, czym są deficyty u Dorosłych Dziewczynek, jak je zdiagnozować i, co najważniejsze, jak je niwelować. Sam temat wspomnianych deficytów był dla mnie czymś niezwykle interesującym, gdyż samą psychologią interesuję się od kilku lat, wobec tego nie mogłam przejść obojętnie obok takiej książki. Książki, która opisem sprawiła, że musiałam ją mieć bez względu na wszystko. To trudna tematyka, tak samo jak DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików), ale jeśli chodzi o DDD wydaje mi się, że to temat, który rzadko zostaje poruszany. Rzadziej od DDA. A szkoda, bo jest równie problematyczny co ten pierwszy. Dorosłe Dziewczynki z rodzin Dysfunkcyjnych czasami same nie wiedzą, że ich zachowania w dorosłym życiu, ich decyzje, ich charakter ma związek z trudną przeszłością, z tym, co wyniosły z domu, od rodziców; z ich deficytami, o których nie mają bladego pojęcia. Potrafią obwiniać cały świat za swoje lęki, fobie, za traumy, nie wiedząc, że w tym momencie przejawiają zachowania typowej kobiety dominującej z wieloma deficytami w zanadrzu. Właśnie ten poradnik może pomóc takiej kobiecie, takiej Dziewczynce, zrozumieć, na czym polega jej deficyt, jak pomóc samej sobie, jak go usunąć.


Nie będę streszczać całej książki, nie o to tu chodzi, ale śmiało mogę powiedzieć, że poradnik zrobił swoje. Na własnym przykładzie potwierdzam to. Sama świadomość, że da się zniwelować swoje deficyty, które zostały doskonale i w miarę szczegółowo opisane, napawał mnie szczęściem. Raz po raz wczytywałam się w kolejne rozdziały, w których Autorka wyjaśniała cztery różne deficyty, w tym: poczucia bezpieczeństwa, poczucia kobiecości, poczucia własnej wartości i poczucia bezwarunkowej miłości. Na przykładzie dwóch typów kobiety: podporządkowanej oraz dominującej, opisywała typowe zachowania, reakcje, podejście do życia takich Dziewczynek z deficytami. Oczywiście, nie wszystko się zgadzało, ale o tym Autorka również powiadomiła zawczasu. W końcu nie da się sklasyfikować człowieka tylko do jednej kategorii, schować do jednej szufladki. Warto więc brać sobie poprawkę na to i nie traktować niektórych opisów do serca, gdyż oczywistym jest, że kobieta dominująca może posiadać cechy kobiety podporządkowanej, a także na odwrót.

„Warto się zaprzyjaźnić ze swoimi emocjami. Są one jak krnąbrne czasami dzieci. Kochając je takimi, jakimi są, nie odrzucajmy ich ani nie dajmy im wejść nam na głowę. Traktujmy je jak mądra matka, zaopiekujmy się nimi. Przyjmijmy wobec nich rolę obserwatorki, nie identyfikujmy się z nimi, postawmy im granice. [...] Odzyskawszy kontrolę nad swoimi emocjami, nie będziemy się ich ani wstydzić, ani bać”

Sam poradnik nie jest idealny. Niejednokrotnie pojawiały się momenty, które mnie nużyły, bo sądziłam, że niektóre fragmenty to właśnie lanie wody, ciągłe wałkowanie jednego tematu, jednak w dużej mierze, ¾ tej książki sprawiło, że wiele zrozumiałam, wiele się dowiedziałam i wiem, jak wiele mogę zmienić. Dzięki temu, co opisywała skrupulatnie Autorka, ile poświęcała na wyjaśnienie Dorosłym Dziewczynkom ich problemu oraz sposobów, jak sobie z nim poradzić, można wyciągnąć sporo lekcji kształtujących plan na usunięcie deficytów, na zmianę, ale taką, która nie będzie dotyczyła nas samych. Mamy zmienić podejście, nie siebie. Bardzo spodobał mi się język, którym operowała Autorka. Był naprawdę przystępny. Żadnego medycznego jazgotu, żadnych trudnych terminów. Czułam się tak, jakbym rozmawiała z kimś, kto zdecydował się przemawiać akurat moim stylem, moim językiem, dzięki czemu świetnie mogliśmy się porozumieć. Może nie dla wszystkich będzie to prosta przeprawa przez obraną tematykę czy właśnie styl pani Herzyk, ale z pewnością, gdy dobrnie się do końca, poczuje się satysfakcję (albo zawód, w końcu oczywistym jest, iż poradnik ten nie odpowie każdemu).
Tuż przy końcówce Autorka zdecydowała się poświęcić pełny, długi rozdział dotyczący samej kwestii psychoterapii, porad, jak dobrze wybrać swojego psychoterapeutę oraz różnic pomiędzy psychologiem klinicznym a chociażby psychiatrą, co często bywa mylone. Tak, jak psycholog z psychoterapeutą. Właśnie tym i wielu innym zagadnieniom można poświęcić trochę czasu tuż pod koniec poradnika, co było ogromnym plusem. Cała książka wyszła, wedle mojej skromnej opinii, na tak. Była moim małym pomocnikiem na drodze zrozumienia samej siebie i na pewno jeszcze nieraz wrócę do zaznaczonych fragmentów, by dalej mogła być owym pomocnikiem.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.


Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

października 03, 2019

ZAPOWIEDŹ PATRONACKA: KONSORCJUM, TOM II!

ZAPOWIEDŹ PATRONACKA: KONSORCJUM, TOM II!

ZAPOWIEDŹ PATRONACKA!



„Konsorcjum” Tom II
Autor: A.S. Sivar
Kategoria: literatura kobieca/erotyczna
Wydawnictwo: WasPos
Premiera: 14.11.2019

Kolejna odsłona powieści, która wywołała w czytelnikach lawinę różnorodnych uczuć, zalała falą namiętności i rozpaliła niejedno serce. „Konsorcjum” powraca. Dalszy ciąg losów temperamentnej Nadii i zaborczego, nieziemsko przystojnego i tajemniczego Dominica będzie miał premierę jeszcze w tym roku. Jesteście gotowi na powrót bohaterów z tej powieści?

Specjalnie dla Was opis oraz fragment książki:

OPIS:

Druga część burzliwej, pełnej intryg, poświęceń i nieokiełznanych uczuć historii miłosnej menadżerki klubu nocnego oraz jego porywczego, piekielnie przystojnego właściciela. Komplikacje... Tarapaty... Ryzyko utraty wszystkiego... to dopiero początek tego, co przed Nadią skrywają „bramy” tajemniczego Konsorcjum. Czy dziewczyna poradzi sobie z tak pilnie strzeżonymi sekretami Dominica? Czy podjęte decyzje doprowadzą do rozpadu ich związku? Czy Nadia będzie w stanie zaakceptować zapisany jej los? I kim jest Trzeci Członek Szczytu Konsorcjum? Jedno jest pewne – ten berliński klub już nigdy nie będzie taki sam...

FRAGMENT POWIEŚCI:

„— Nie możesz tam wejść! — drze się za mną, ale nie zatrzymuję się. Wpadam na środek przyciemnionej sali. Rozglądam się dookoła. Pusto. Jedynie jakaś dziw** tańczy na rurze w rytm wyuzdanej muzyki. Zaglądam za bar: nikogo. Odwracam się i dosłownie staję oniemiała, zauważając odsuniętą ścianę... tak, do cholery, ścianę, która w tej chwili wygląda jak otwarte na oścież przesuwane drzwi prowadzące do kolejnego pomieszczenia. Powoli ruszam w tamtą stronę i właśnie wtedy moje oczy dostrzegają zgromadzone tam towarzystwo usadowione w loży przy sporym stole”

Ruszyła również przedsprzedaż autorska, więc chętnych zachęcamy do składania zamówień, po szczegóły zapraszamy tutaj.

I co na to powiecie? Zaintrygowani? ;)

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

„Sentymentalna bzdura” Autor: Ludka Skrzydlewska Kategoria: romans/sensacja Wydawnictwo: Editio Red Stron: 574 Premiera: 12.02.2...

Copyright © 2016 Arystokratki spod księgarni , Blogger