marca 13, 2020

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

„Sentymentalna bzdura”
Autor: Ludka Skrzydlewska
Kategoria: romans/sensacja
Wydawnictwo: Editio Red
Stron: 574
Premiera: 12.02.2020

Powieść, która zasłużyła, by trafić do rąk czytelników. Powieść, która zachwyca świetnym stylem autorki oraz doskonale zbudowanym napięciem czy całą pasującą do siebie fabułą. Bohaterowie, którzy irytują, rozkochują w sobie lub zniechęcają od samego początku. Świat przedstawiony. Dialogi. Przepychanki słowne. Szczegółowe opisy, które bynajmniej nie nudzą! Romans, który do zwykłych romansów nie należy, gdyż zawiera elementy sensacji i dobrego kryminału. To właśnie tak mogę w wielkim skrócie opowiedzieć o „Sentymentalnej bzdurze” Ludki Skrzydlewskiej. Książki, na którą czekałam już od kilku ładnych lat. Początkowo historia była mi dobrze znana na Wattpadzie, portalu, na którym początkowi (i nie tylko) autorzy publikują swoje prace. Ludka właśnie tam przedstawiła losy Vee oraz Henry’ego. Po skończeniu wirtualnej lektury powiedziałam Ludce wprost, że chciałabym mieć tę historię na papierze. Doczekałam się! ;) Bardzo kibicuję Ludce w świecie wydawniczym, gdyż ta kobieta ma talent i wprawę, której nie można zmarnować. Oby więcej takich bestsellerów!

„Chciałam go bardziej niż czegokolwiek innego, włącznie z moim czystym sumieniem”

Historia Bzdurki to opowieść o losach bardzo szybko zmieniającej prace Veronice Cross, kobiecie, która po traumatycznym przeżyciu w rodzinnym domu postanawia uciec od bólu, zamieszkując w tętniącym życiem Londynie, oraz Henry’ego, bracie najlepszego przyjaciela Vee. Oboje jakby z innych planet, oboje nie mający w zamiarze być ze sobą, oboje z innymi priorytetami i podejściem do wielu spraw zostają spiknięci na jeden weekend, podczas którego ma się odbyć ślub siostry Veroniki, Grace. Vee potrzebuje na szybko fałszywego narzeczonego, a Henry ma go udawać. Jednak jeden weekend diametralnie zmienia życie dotychczas zakręconej jak słoik po ogórkach Vee. Bohaterka ta bowiem nazywana często „królową śniegu” nie przepada za kontaktami z mężczyznami. Oczywiście ma swój powód, dlatego obserwowanie jej powolnej metamorfozy jest dla czytelnika czymś naprawdę zaskakującym i świetnym. Veronica może i czasami bywa niezwykle irytująca, zwłaszcza z tym jej postanowieniem „nie będę do niego nic czuć, jestem zimna jak lód!”, ale bądźmy szczerzy, wiele kobiet po traumatycznych wydarzeniach na tle seksualnym mają takie podejście do nowych znajomości, w szczególności z mężczyznami. Nie chcą tych relacji, nie chcą bliskości, wręcz napawają je lękiem, i chociaż wiadomo, że jest inaczej, coś je ciągnie do danego mężczyzny, będą się wzbraniać i okłamywać same siebie, iż nic nie czują. Właśnie może z powodu zrozumienia bohaterki nie denerwowała mnie do tego stopnia jak niektórych czytelników. Potrafiłam wczuć się w jej sytuację, gdyż sama Vee to postać bardzo złożona, ale w takim pozytywnym znaczeniu. Lubię bohaterki, które nie są jednokolorowe i mają do zaoferowania całą gamę różnych zachowań czy uczuć, którymi się kierują. 

Veronica może i jest trochę za bardzo roztargniona i rozchwiana emocjonalnie, jednak w trakcie lektury możemy zaobserwować, jak wiele czynników pozytywnie na nią wpływa, zmieniając jej dotychczasowe zachowanie oraz przyzwyczajenia, czy nawet sposób myślenia. To proces, który w rzeczy samej świetnie mi się obserwowało. Tak samo jak relację z drugim głównym bohaterem, naszą wisienką na torcie, Henrym. To mężczyzna, który (gdyby nie moja wielka miłość) zająłby pierwsze miejsce w świecie „kocham go!”. Henry jest pewny siebie, nieco arogancki, mądry, inteligentny i nie tak łatwo go spławić. Ma w sobie coś z niegrzecznego chłopca, jednak jego ogólna postawa to coś, czego wielu mężczyzn może mu tylko pozazdrościć. Kieruje się dobrem, troską o drugiego człowieka i szerokimi pokładami empatii. Popełnia błędy jak każdy inny, nie jest idealny, ale właśnie to to, co przeważa nad tysiącem bohaterów płci męskiej w literaturze obyczajowej. Henry ma swoje za uszami, Henry nie zawsze zachowuje się tak, jak powinien, Henry to postać równie wielobarwna co sama Veronica. Oprócz tej dwójki w powieści dostajemy całą rzeszę innych bohaterów, w tym niezwykle urzekającego Tony’ego, brata i współlokatora Vee, rodzinę Veroniki oraz braci czy czarne owce typu Carter, najbardziej denerwująca postać w całej książce.

„Dopiero gdy przyłożyłam głowę do poduszki, pozwoliłam sobie na płacz. Nie czułam już nawet bólu serca. Czułam tylko zawód i rozgoryczenie, że znowu zachowałam się jak zawsze. Że nadal nie potrafiłam sobie z tym wszystkim poradzić.
Trudno. Widocznie musiałam nauczyć się z tym żyć”

Powieść choć całkiem pokaźnych rozmiarów, czyta się w błyskawicznym tempie. Ludka dba o swoich czytelników i nie pozwoliła, by nudzili się choćby przez jeden rozdział. Zawsze serwowała nam coś, co potrafiło zwalić z nóg. Czy to gorący moment, czy trzymającą w napięciu scenę sensacyjną jak chociażby ucieczka przed policją (ale o tym więcej w książce ;)), smutne, a przynajmniej dla mnie, rozmowy Vee z siostrą czy wiele, wiele innych. „Sentymentalna bzdura” to nie tylko romans, jak napisałam na początku. To również powieść z wątkiem sensacyjnym, który wyszedł Ludce naprawdę świetnie. Zwłaszcza postać Cartera. Chociaż irytowała niemiłosiernie, wiem, że tak powinno być, że miał denerwować czytelnika do tego stopnia, iż chciało mu się przyfasolić. Książka daje nam również duży wątek rodzinny. Nieco złożony, nieco przykry, ale bardzo dobrze zbudowany i wlepiony w fabułę. Temat rodziny Vee, jej relacje z matką czy siostrą załamywały mnie na każdym kroku. Zatrzymywałam się wtedy na krótki moment, w trakcie którego dziękowałam za o wiele lepsze kontakty z własną rodziną. Ogromnie współczułam bohaterce zmagania się z czymś tak trudnym jak konflikty z najbliższymi.
Całość wypadła wręcz niesamowicie. Wiem, że wiele osób pomyśli, iż nie jestem obiektywna w związku z tą powieścią, ale przekonacie się o mojej racji, gdy sami sięgnięcie po tę książkę. Być może nie spodoba się każdemu, być może Veronica będzie was irytować, jednak nie dowiecie się, nie czytając „Sentymentalnej bzdury”. Romans, rodzina, traumatyczne przeżycia z przeszłości, które odbijają się na głównej bohaterce w teraźniejszości, przyjaźń, konflikty, sensacja i duża paleta emocji, to właśnie to, czego możecie się spodziewać w wyjątkowym debiucie Ludki. Swoją drogą bardzo udanym i dobrym debiucie, którego autorce gratuluję z całego serca! Czekam na kolejne książki, moja droga! ;)

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Editio Red oraz Ludce Skrzydlewskiej.



Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

marca 08, 2020

Mafio, mafio, co ty robisz ze światem wydawniczym? Recenzja "Krwawych więzów"!

Mafio, mafio, co ty robisz ze światem wydawniczym? Recenzja "Krwawych więzów"!

„Krwawe więzy”
Autor: N.R. Paradise
Kategoria: romans
Wydawnictwo: WasPos
Stron: 419

W świecie mafii wylądowałam dzięki książce Cory Reilly „Złączeni honorem”, a po przeczytaniu „Krwawych więzów” wróciłam do tego. Z początku podczas czytania wyczułam inspirację autorki książką „Złączeni honorem”. Od pierwszych stron wciągnęłam się w tę historię, w bohaterów, których swoją drogą pokochałam i się z nimi zżyłam. Ponownie mogłam odczuwać ten strach, ale i adrenalinę, która towarzyszyła mi przez całą lekturkę. Zdążyłam już zapomnieć jak to jest w tym świecie, ale wszystko wróciło z podwójną siłą przy „Krwawych więzach”, które w dziesiątkę wbiło się w moje gusta. Muszę przyznać, że autorka nie tylko mnie zachwyciła, ale i zmroziła krew w żyłach i to nie jeden raz! Przyjemnie mi się czytało książkę Paradise, wręcz nie potrafiłam się od niej odciągnąć. Ujęła mnie tą historią, a także stylem, dzięki któremu czytanie szło migiem. Pierwsze spotkanie z N. R. Paradise i na pewno nie ostatnie. Stanowczo pragnę kolejnego i następnego.
Elena La Torre nieślubna córka jednego z najniebezpieczniejszych mężczyzn w kraju. Można by rzec, że miała wszystko, ale tkwiła w tak zwanej złotej klatce, z której nie było wyjścia ani ucieczki. Czy każdy byłby w stanie dłużej tak żyć? Żyć w uwięzieniu. Każdy ma marzenia czy plany, które chciałby, aby się ziściły. Wcale, ale to wcale się nie dziwiłam bohaterce, że chciała zaznać normalnego życia. Według swoich marzeń i przede wszystkim bez ojca i jego świata, w którym nie chciała istnieć. Nie dało się nie polubić Eleny, która swoim ognistym temperamentem, a także ciętym językiem przekonała mnie do siebie. Wiedziałam, że ta dziewczyna wpakuje się w kłopoty i to niejedne, ale jedno wychylenie przed szereg spowodowało lawinę wydarzeń, których się nie spodziewała. Elena nie mogła się doczekać jednego dnia. Dnia, w którym odzyska wolność. Miało nastać to zaraz po jej dwudziestych pierwszych urodzinach to wówczas wtedy miała być już wolna. Wolna na zawsze od ojca i świata, który ją otaczał. Pragnęła zaznać spokoju i żyć po swojemu. Niestety jedna sytuacja, jedno wychylenie i straciła to na, co czekała od dawna.

„Jeszcze do dzisiaj wydawało mi się, że zakochiwałam się w tym mężczyźnie. Teraz wiedziałam już, że to bzdura. Nie da się pokochać kogoś, kto nie ma serca”

Można mówić albo próbować wmawiać sobie, czy innym, że serce ma się z kamienia, lecz pod tą warstwą bólu, upokorzenia, smutku, skrywane są emocje, które zostały zepchnięte na dalszy plan. Emocje, o których próbowano zapomnieć, a i przez jakiś czas było to możliwe, ale wszystko jest do czasu. To wraca z podwójna mocą. W tym świecie okazywanie jakichkolwiek emocji równoznaczne jest ze słabością, to co dla nich jest słabym punktem dla innych jest wyznacznikiem siły. Tacy ludzi są ograniczeni, bowiem nie mają pojęcia, ile mocy niosą ze sobą uczucia. To nie tylko strach i gniew jest w tę grupę wliczany, ale także inne mniej albo bardziej bolesne emocje, do których często trudno się jest przyznać przed samym sobą. Prawie każdy z nas boryka się z jakąś emocją, do której ciężko mu się przyznać albo ją zaakceptować, czy choćby nie uważać jej za słabość. W świecie mafii okazywanie uczuć jest oznaką słabości i czyni z człowieka łatwy cel. Ale czy każdy pod maską obojętności skrywa paletę pełną barw? Czy nawet najgorszego potwora można nie tylko w sobie rozkochać, a pokochać? Czy owy mężczyzna jest zdolny do miłości?

Od pierwszego spotkania bohaterów dało się wyczuć iskrę, która ich do siebie przyciągała. To połączenie charakterów moim zdaniem jest idealne. Nie zliczę na palcach jednej dłoni ile razy pękałam ze śmiechu podczas czytania ich sprzeczek, czy pyskówek. Uwielbiam momenty, w których to Elena droczyła się z Salvatorem i robiła mu na złość. Żałowałam jedynie tego, że takiej ich sprzeczki, czy robienia sobie na złość nie mogłam zobaczyć. W takiej sytuacji szukałam wokół siebie tylko popcornu i czegoś do picia. Fabio był moim idealnym odzwierciedleniem. Kiedy działy się jakieś awantury, czy robiło się ciekawie to on siadał jako widz i zwykle coś jadł, co powodowało u mnie salwy śmiechy, a u braci Trafficante było to nie tylko zdziwienie, ale i przyzwyczajenie do takowych zachowań brata. Nie raz i nie dwa miałam ochotę przybić Fabio żółwika. Powiem szczerze, że było wiele sytuacji, w których bohaterka miło mnie zaskakiwała. W momencie zagrożenia nie wahała się, a przystępowała do akcji z zimną krwią, dopiero po zdarzeniu opadały emocje, adrenalina. Elena na oczach czytelnika zaczyna czuć więcej ,niż przypuszczała, do męża. Podczas pożycia małżeńskiego zauważyłam, że bohaterka dużo wydoroślała i myślała już w innych kategoriach. Zaczęła czuć i żyć pełną piersią. Wiadomo, że bywały momenty, w których sądziła, że to koniec. Były takie sytuacje, w których Salvator przerażał mnie swoją stanowczością. Ale nie ma osób idealnych, perfekcyjnych. Każdy popełnia błędy, ważne jest to, by z nich wyciągać wnioski i odbierać lekcje. Uczyć się.

Mam nadzieję, że kolejna część o braciach Trafficante ukaże się prędko, gdyż już za nimi tęsknie. Z żalem rozstawałam się z bohaterami, ale i z tym światem. Dziękuję autorce za dedykację, która sprawiła, że zrobiło mi się ciepło na sercu. To ja dziękuję N.R. Paradise, że podzieliła się swoją powieścią, swoim światem z innymi i dzięki temu dane mi było mieć do niego nie tyle dostęp, ale i wiele uciechy. Adrenalina nie opuszczała książki, a emocje były tak żywe, i tak pięknie przekazane, że Paradise należą się gratulacje. Niebezpieczny świat, w który czytelnik zostaje wciągnięty pokazuje motywy, jakimi ci ludzie się kierują, ale i co jest także dla poniektórych najważniejsze. Dla innych będzie to rodzina tak jak w przypadku Trafficante, a w innych zadowalanie własnej osoby i dbanie wyłącznie o swoje dobro. Każdy z braci Trafficante stoi za sobą murem i jest w stanie obronić drugiego, co pokazuje duże nie tylko przywiązanie, ale i miłość braterską. Książka nie tyle co mnie porwała w swoje obroty, ale mogę śmiało rzec, że mnie uwiodła. Każda ze stron tej lekturki jest świetna, erotyczna, mafijna, rodzinna. Nie mogłam się oderwać. Z jednej strony pragnęłam ją skończyć, a zaś z drugiej nie, bo to oznaczało koniec. Ale niestety nic co dobre nie trwa wiecznie. Przyjaźń między Olivią, a Eleną jest odzwierciedleniem mojej przyjaźni z Arystokratką A. Jedna za drugą w ogień skoczy. I tu także tak jest. Powiem, że to wspaniałe uczucie, ale i też dobrze mieć u swego boku osobę, dla której jesteśmy ważni, jesteśmy jak rodzina. W tej książce jeden ogień podsycał drugi, co nie raz i nie dwa powodowało u mnie ciarki na całym ciele. Mam nadzieję, że szybko ukażę się następną część, gdyż z niecierpliwością jej już wyczekuję. Jeżeli to Wasz świat to zapraszam do zapoznania się bliżej z tą historią. Z historią Eleny i Salvatora. Przejażdżka na rollercoasterze to nic w porównaniu z tym, gdzie nie wiadomo, co zaraz się wydarzy. Gorąco polecam!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu WasPos oraz N.R. Paradise.

Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J.

lutego 19, 2020

Polska fantastyka, czyli "Excalibur. Dziedzictwo ludzkości"


„Excalibur. Dziedzictwo ludzkości”
Autor: Delfina Chmielecka
Kategoria: fantastyka
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 345
Premiera: 14.01

Z początku miałam co do tej książki mieszane uczucia. Pierwszą część czytało mi się dość opornie. Nie chodziło o styl autorki, a o emocje, których nie potrafiłam nie tylko co wyłapać, ale i poczuć. Bohaterka z początku wydawała mi się taka wypruta z uczuć, szara. Nie potrafiłam jej znieść i wyczekiwałam momentu, w którym przejdzie jakąkolwiek przemianę, ale w dużej mierze taką emocjonalną, gdzie nie będę miała wrażenia, że dziewczyna przyjmuje wszystko na spokojnie, co niekiedy wychodziło moim zdaniem nienaturalnie. W pierwszej części nie rozumiałam Liv. Nie potrafiłam sobie zobrazować niektórych akcji. Z początku myślałam, że dziewczyna ma problemy z emocjami, bo w jednej chwili potrafiła być tak bardzo spokojna, a w drugim zaś momencie emanowała nie tyle co agresją, a duża złością, którą potrafiła przełożyć na innych, powodując straszne skutki. Wszystko zmieniło się dopiero w drugiej części, gdzie książka zaczęła nabierać barw, ale i emocji. Akcja za akcją. W pewnym momencie nie nadążałam za rozwojem sytuacji i musiałam je analizować. Zaciekawieni? No to ruszamy w magiczną podróż wraz z Liv.
W pierwszej części można poznać bohaterkę i jej bliskich, których kocha ponad wszystko. Liv ma za sobą przykrą i straszną przeszłość. Dziewczynę przez całe swoje życie jest wychowywana przez ciotkę, siostrę matki. Kiedy ta była mała, wydarzyła się tragedia. Przez całe swoje istnienie Liv myślała, że zna swe pochodzenie i wie, kim byli rodzice, których nie dane jej było zapamiętać. Dziewczyna miała wszystko, nawet chłopaka, którego zazdrościła jej zapewne niejedna koleżanka, wzorowa uczennica. Wszystko zmieniło się po jednym wieczorze, gdzie odkryła smutną prawdę o chłopaku, którego darzyła uczuciem. Tego wieczoru straciła zarówno i przyjaciółkę, ale i chłopaka. Wówczas wtedy po raz pierwszy poczuła wibracje w całym ciele, a pewien dar, którego była posiadaczką, wydostał się na światło dzienne, powalając z nóg dwójkę osób, które ją zraniły. Tej nocy dziewczynie przyszła pewna myśl, która nie dawała jej spokoju, a mianowicie, czy to aby nie była jej wina. I złe samopoczucie tych dwojga ma na swoim sumieniu. Następnego dnia postanawia odizolować się od tego wydarzenia i rusza w odwiedziny na grób rodzinny, ale i po to, by poznać miasteczko, w którym jej ukochani się wychowali. Wyrusza więc w podróż w przeszłość. W podróż w nieznane. Podczas wyprawy Liv poznaje prawdę na temat swojej rodziny, ale i jej przeszłość, która nie malowała się w bardzo jasnych barwach po jej narodzinach. W poszukiwaniach pomaga jej chłopak imieniem Patrick. Kiedy dziewczyna poznaje mroczne karty historii swej rodziny postanawia wracać do ciotki, a w międzyczasie na świecie zaczyna panoszyć się epidemia, która po kolei zabiera ze sobą straszne żniwa. Jednak powrót na stare śmieci może okazać się początkiem czegoś nowego.

„— Wciąż myślała o przepięknym chłopaku ze swojego snu. W porównaniu do niego Patrick zdawał się bardzo niedoskonały. Ale tacy mężczyźni jak ów nieznajomy istnieją tylko w ludzkich marzeniach. Stworzyła własny ideał i do tego nie może o nim zapomnieć”

Kiedy otworzyła oczy dziewczyna była już w innym świecie. Świecie, o którym ludzie pisali, ale nie mieli szansy go doświadczyć. Bohaterka ląduje na planecie zamieszkanej przez niezwykłe, ale także niebezpieczne istoty, które swoim pięknem i talentami rządzą niezmiennie od setek lat na prawie wszystkich planetach, podporządkowując sobie ich mieszkańców. Życie tam powinno porównywać się do raju, a tak naprawdę to tylko iluzja, którą podtrzymują Lilainu, aby upajać się w swoim bogactwie. Moim zdaniem te istoty są zbyt pyszne, egoistyczne, a ich jedyną atrakcją były bale, świętowanie, pijaństwo. Ich okrucieństwo wobec innych gatunków nie znało granic. Potrafiły być w swych przekonaniach bądź gniewie bezlitosne. Ich bestialstwo nie znało granic, a mnie przerażało, bo nie sądziłam, że można być aż tak okrutnym na los innych. Wiadomo jest, że nie każdy jest taki sam jak reszta, zdarzają się jednostki, które nie pasują do schematu, tak też jest i tutaj. Tajemnice jakie skrywają Lilainu doprowadzają do nieprzyjemnych ciarek. To właśnie tutaj Liv poznaje prawdę o sobie, o swoim pochodzeniu. Można, by rzec, że Excalibur ma dwie twarze, a jedną z nich trudno jest zauważyć, gdy ten przebywa wśród swoich. Bohater nie potrafi przeciwstawić się swojej rasie, a zarazem ma duża chęć powstrzymania tyranii, ale i kolonizacji kolejnych planet i jej mieszkańców. Jak z jednej strony go rozumiem tak z drugiej w mojej głowie pojawia się wiele pytań i nie zrozumienia.

„Ktoś kiedyś powiedział, że Ziemia jest jak malutka kropla wody w wielkim oceanie. Tak wielki, a nawet większy był cały kosmos — nigdy nie miała wątpliwości, że gdzieś na odległych planetach istnieje życie, ale nie przypuszczała, że stanie sie główną bohaterką takich kosmicznych wydarzeń jak te przedstawiane w filmach science fiction”

Mam mieszane uczucia co do tej książki, bo z początku szła mi dość opornie, a dopiero później, gdy zaczęła się przygoda z odnajdywaniem  przeszłości przez bohaterkę, zrobiła się nie tyle, co ciekawa, a dobra. Wyprawa do Szkocji wszystko zmieniła, wówczas wtedy w książkę zostały tchnięte emocje. Podróż po kosmosie była dla mnie czymś wyjątkowym, a to jak została opisana wraz z mieszkańcami, no po prostu duże wow.  Nie polubiłam się z rasą Lilainu, która wzbudziła we mnie jedynie odrazę. Nie potrafiłam zrozumieć, jak można być tak okrutnym dla drugiej istoty. Ale ta rasa była zbyt pyszna i głupia, by traktować innych jak równych sobie, gdyż twierdzili, że to oni są równi bóstwom. Nie raz i nie dwa miałam ochotę zabić niektóre istoty tej rasy. Nie rozumiałam tego, a także nie chciałam. Widziałam światełko w tunelu tylko w jednej istocie, a mianowicie mam na myśli Exacalibura. Nie był do końca jak reszta, nie był takiego samego zdania co oni. Nie zgadzałam się na środki, które wybierali, wręcz nimi gardziłam. Nie potrafiłam się pogodzić z zakończeniem książki. Dla mnie to zupełnie inaczej powinno się zakończyć. Nie podobało mi się i nie umiałam się z nim pogodzić. Polubiłam tę historię wraz z jej niektórymi bohaterami, a sama akcja była świetna.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

Do poczytania Amigo!
Arystokratka J.

stycznia 19, 2020

Jeszcze trochę o świętach w styczniu... "Świąteczne drzewko życzeń"!

Jeszcze trochę o świętach w styczniu... "Świąteczne drzewko życzeń"!

„Świąteczne drzewko życzeń”
Autor: Emily March
Kategoria: literatura obyczajowa (świąteczna)
Wydawnictwo: Kobiece
Stron: 344

Nie pomyślałabym, że ta książka sprawi szybsze bicie serca, a jednak pozory mylą. Zakochałam się w tej historii od pierwszej strony. Nie spodziewałam się, że cuda Bożego Narodzenia i jakże magicznego miasteczka jakim jest Eternity Springs. To dzięki ludziom zamieszkującym to urocze miasteczko, przybywający tam gość mógł czuć się jak u siebie w domu. Nie da się nie zakochać zarówno w nim jak i w ich mieszkańcach. Autorka napisała świetny romans na tle górskiego miasteczka, które miało w sobie magiczną zdolność jednoczenia złamanych serc. Zdolność sklejenia tego, co dla człowieka wydawać by się mogło zniszczone. Świąteczny klimat tej książki pozwoli czytelnikowi nie tylko lepiej wgłębić się w lekturę, ale i w magię świąt Bożego Narodzenia. Lekkie pióro autorki sprawia, że książkę czyta się szybko. To moja pierwsza książka w tematyce świątecznej i wiem, że na pewno nie ostatnia. Urzekła mnie historia, bohaterowie, miasteczko, ale i ta magia, o której się nie zapomina, a wciąż wierzy jakby się było wciąż dzieckiem.

W życiu młodej Jenny wszystko się zmienia, kiedy adoptuje Reilliego. Jak każda matka, bohaterka chce najlepiej dla swojego dziecka. Widząc radosne dziecko Jenna wie, że robi to, co należy, by jej syn był szczęśliwy. Zapewnia mu pogodne dzieciństwo. Ale wszystko, co dobre kiedyś się kończy i tu zaczyna się koszmar kobiety i jej syna. Stalker postanawia zrujnować im życie. Strach Jenny o rośnie z każdym dniem, albowiem nie wie, z której strony nadejdzie atak od niego. To, co tajemniczy mężczyzna robi tej dwójce doprowadza ich do lęku, który nie gaśnie. Trauma, jaką zgotował ten stalker Reilliemu jest nie do wypowiedzenia. Dziecko nie powinno żyć w ciągłym strachu, a przez obecność wroga normalne życie nie jest możliwe, zwłaszcza, że znikąd nie ma pomocy, aż do czasu poznania Mikołaja.

„— Boże Narodzenie to obietnica. Boże Narodzenie to podarunek. Nie bądź więźniem przeszłości. Jeśli za pierwszym razem się nie powiedzie, nie rezygnuj z pogoni za marzeniem. Otwórz oczy, serce i wyobraźnię na możliwości, które na ciebie czekają. Musisz wierzyć. Życzenia naprawdę się spełniają. A kiedy zadzwoni świąteczny dzwonek, Devinie Murphy, nie zapomnij odebrać — powiedziała”

Kiedy chłopiec wybiera numer telefonu jest święcie przekonany o tym, że dodzwonił się na biegun północny, do Świętego Mikołaja. Nie ma pojęcia, że tak naprawdę dodzwonił się do Devina Murphy’ego. Mężczyzna od razu wchodzi w narzuconą mu przez chłopca rolę Mikołaja. Devin nie chce zepsuć chłopcu wiary w Świętego, ani w magię Bożego Narodzenia, więc udaje. Od rozmowy do rozmowy Devin dowiaduje się co nie co o chłopcu, ale i o jego matce. Ponadto dowiaduje się o największym marzeniu Reilly’ego, a mianowicie o tym, że młodzieniec marzy o tatusiu. Wówczas mówi małemu, żeby nie tracił wiary i wierzył, że jego marzenie w końcu się ziści. Kiedy następuje kolejny atak stalkera kontakt między Devinem a Jenny i jej synem urywa się. Kobieta postanawia wyjechać i spędzić Święta w górskim miasteczku Eternity Springs. W miejscu, gdzie zrastają się złamane serca. Życzliwość i ciepło, które otrzymują od mieszkańców,  sprawia, ze trudno im ich opuszczać.

„— Każdy ma jakąś trudną sytuację. Dla jednych są to problemy zdrowotne, dla innych finansowe. Ale wszyscy mamy wybór: pozwolić, by to okoliczności kierowały naszym  życiem, albo żyć według własnej wizji tego, jak chcemy, by to życie wyglądało. Gdybym to ja wybierała nazwę dla naszej rodzinnej tradycji świątecznego drzewka, ochrzciłabym je świątecznym drzewkiem wizji. Nasza sytuacja jest tymczasowa, wizja zaś wieczna”

Kiedy Mikołaj i Jenna spotykają się, zaś wówczas mężczyzna dowiaduje się, dlaczego kontakt między nimi się urwał. Postanawia pomóc kobiecie, o której skrycie fantazjował, ale także Devin skrywa swoje tajemnice, które nie dają mu spokoju. Wspólnie z przyjaciółmi Murphy układa plan odkrycia, kto zakłóca spokój Jenny i Reilly’ego. Podczas całej tej akcji bohaterka nie spodziewała się, że pomiędzy nią a Devinem coś zaiskrzy. Pojawi się uczucie, któremu oboje nie będą w stanie się przeciwstawić, ale czy na pewno? Czy oboje pozwolą na to, by uczucie nimi zawładnęło? Co się stanie, jeśli poczują magię Świąt oraz magię miłości? Czy Devin odnajdzie to, o czym skrycie marzy? Czy pozwoli temu zakwitnąć?
Piękna, zaczarowana historia, która zrasta złamane serca. Autorka zapewniła swoim czytelnikom nie tylko dobrą zabawę, ale i pokazała, jak działa magia Świąt Bożego Narodzenia w miejscu, które zdaje się jest nią przesiąknięte nawet w ludzkich duszach. Górskie miasteczko i jego mieszkańcy sprawiają, że chce się tam wracać. Ciepło, dobro, ale i bezinteresowność tych ludzi jest godna podziwu, ale i naśladowania. W tym miasteczku czuje się magię świąt, tam człowiek czuje się jak w domu. Historia Jenny i Reilly’ego dopiero tam nabiera barw i szczęścia. To tam odnajdują upragniony spokój. Czy uwolnią się od niebezpieczeństwa, którym jest stalker kobiety? Czy spełni się marzenie chłopca? Czy Devin odnajdzie swój cud, którego szuka? Tego dowiecie się czytając książkę. Osobiście mnie porwała w swoje objęcia. Można by rzec, że zaczarowała swoją magią. Magia świąt Bożego Narodzenia nigdy nie była tak niezwykła jak tu.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece.



Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J.

stycznia 12, 2020

Powrót do Dworu na Lipowym Wzgórzu: "Pozwól mi kochać"!

Powrót do Dworu na Lipowym Wzgórzu: "Pozwól mi kochać"!

„Pozwól mi kochać”
Autor: Ilona Gołębiewska
Kategoria: literatura obyczajowa
Wydawnictwo: MUZA
Stron: 467

Moje drugie i jakże wyczekiwane spotkanie z Dworem na Lipowym Wzgórzu. Stęskniłam się za bohaterami, ale również za urokliwym miejscem, jakim jest Dwór na Lipowym Wzgórzu. W tej części mogłam bardziej zrozumieć postępowanie, ale i zachowanie córki Anieli Horczyńskiej, Sabiny. Druga strona medalu została odkryta, a ja w końcu poznałam kobietę, której nie w smak było bujanie w chmurach. Zawsze miała w zapasie kilka scenariuszy, a niektóre z nich, jak to często bywa, pełniło rolę koszmarów. Byłam mocno ciekawa historii tej bohaterki, ale i jej samej w szczególności. Książka pochłonęła mnie od pierwszych stron, jednym słowem: przepadłam. Styl autorki jest na tyle przyjemny, że powieść czyta się ekspresowo. Wróciłam do miejsca, które nie tylko było jak wyjęte z baśni, a żyło swoim harmonijnym, spokojnym rytmem.
Świat Sabiny w jednej chwili legł w gruzach, kiedy została oskarżona o fałszowanie wyników badań. W jednej chwili prawo do wykonywania zawodu zostało zawieszone, a śledztwo wobec Sabiny wszczęto. Bohaterka przeżyła duży stres, a przez tę całą sytuację zmagała się z depresją, która z dnia na dzień zabierała jej pokłady energii, ale także i siły. Sabina z każdej stron otrzymywała wiadomości, a od dziennikarzy nie potrafiła się odpędzić. Skandal, który został wywołany na konferencji miał niebywałą skalę. Niebywałe jest to jak ludzie wierzą na słowo, zamiast sprawdzić wiarygodność swoich słów albo danych informacji. Skrzynka odbiorcza bohaterki co rusz atakowana była przykrymi wiadomościami ze strony innych; krytykowana, oskarżana, a nawet nieliczni posunęli się do gróźb. W całej tej sytuacji najbardziej przykre było to, że zespół oraz kadra uczelni nie stanęli w obronie Horczyńskiej. Kiedy wybuchła afera można by rzec, że na całą Polskę, to tylko jedna osoba była za Sabiną i wierzyła w to, że jest niewinna. To też był rodzaj testu, a jego wyniki nie spodobały się Horczyńskiej, bo na tyle osób, które uważała za przyjaciół, wiedziała, że jest wśród nich jedna jedyna dobra duszyczka, która będzie stać za nią murem. Zobaczyła, że w trudnych sytuacjach w pracy może liczyć na siebie i Elę.

„Jeśli nie masz już za kim tęsknić, to oznacza, że zostałeś na tym świecie sam. Ona jednak tęskniła, chociaż nie byli to realni ludzie, a jedynie ich wspomnienie. Tyle wystarczyło, by na nowo wskrzesić uczucia, które towarzyszyły jej dawno, dawno temu”

Kolejną sprawą, która nie dawała mi spokoju, to sytuacja pomiędzy Anielą i Sabiną. Wiem, że więź między dzieckiem a matką jest bardzo ważna. Niestety tutaj została zaburzona. Aniela swoim postępowaniem skrzywdziła córkę. Nieprzepracowana relacja i brak chęci jej odbudowania przez lata sprawiła, że Sabina odsunęła się od matki. Miała do niej żal za to, że zostawiła ją, a sama wyjechała, by malować. Ten żal nie pozwolił jej na nowo ułożyć więzi, której tak bardzo jej brakowało. Kiedy matka próbowała jej pomóc w sytuacji z pracą, ta atakowała ją, że sama sobie poradzi. Nie widziała, że Aniela chciała pomóc swojemu jedynemu dziecku. Każda rozmowa kończyła się wylewaniem żalów i pretensji, wywlekanie przeszłości przez Sabinę. Trzymałam kciuki za tę relację, bo w duchu wierzyłam, że jest szansa na to, by ją odbudować. Bohaterkę trzymała w ryzach jej przeszłość, która nie dawała jej spokoju. Chciała mieć dobrą relację ze swoją matką, ale przez tęsknotę za rodzicielką za czasów dzieciństwa, nie potrafiła tego zrobić. Przez lata uczucia kłębiące się w niej nie pozwalały jej na szczerą rozmowę z Anielą. Zamiast porozmawiać wolała z nią wojować i nie dać szansy na jakiejkolwiek wytłumaczenie.

„Zawsze powtarzał Sabinie, że pisane słowo jest jak ślad. Stanowi pamiątkę naszego istnienia, mobilizuje do realizacji złożonych obietnic i pozwala zatrzymać na dłużej ulotne myśli”

Kiedy starsza córka Sabiny Klara oznajmia jej, że wyjazd do Dworu na Lipowym wzgórzu będzie dla niej dobrym rozwiązaniem, zwłaszcza, że Aniela wyjeżdża z Witkiem w długą podróż. Z początku niechętna Sabina nie chce się zgodzić na wyjazd, ale jak się dowiaduje, że nie będzie tam jej matki, zmienia zdanie. W jej głowie jednak pojawia się milion myśli naraz, a zwłaszcza o mieszkańcach dworu, którzy zapamiętali ją z dnia ślubu Anieli i Witka. Bała się jak ją przyjmą i jak jej pobyt, w tym miejscu, w Lipowczanach, gdzie się wychowała. Wspomnienia wracają do niej z niewyobrażalną siłą. Kiedy wyjeżdża ze swojego mieszkania z Warszawy to właśnie te myśli krążą po jej głowie. Jadąc na dwór przez potworną burzę dostrzega mężczyznę, który został ciężko pobity. Ratuje go, a to wydarzenie sprawia, że Sabina czuje się odpowiedzialna za niego. Poznaje również w Lipowczanach jeszcze jednego mężczyznę, a mianowicie tajemniczego Znachora, który zaraża ją swoją pasją. Zielarstwem. Odmiana jaka zaszła w bohaterce podczas pobytu we dworze jest oszałamiająca to właśnie tam zaznaje spokoju, którego szukała. Ponadto pomiędzy nią a uratowanym przez nią mężczyzną zaczyna rodzić się uczucie, które sprawia, że Sabina czuje się jak nastolatka.



Powiem szczerze, że ta część pochłonęła mnie bez reszty. Wróciłam do miejsca i do bohaterów, których pokochałam. Poznałam bliżej Sabinę i wreszcie udało mi się po jakieś części zrozumieć bohaterkę. Nie mogłam się nadziwić zmianie, jaka w niej zaszła, ze stresowanej kobiety, pełnej lęku i braku chęci do życia po wybuchu afery, zauważyłam kobietę spokojną i pełną pozytywnych myśli, ale przede wszystkim kobietę, która zaczęła rozumieć wiele spraw. Miło było patrzeć jak z nerwowej i niespokojnej bohaterki ta zyskuje wewnętrzny spokój. Miejsce, a także ludzie z dworu sprawiają, że Dwór na Lipowym wzgórzu to wyjątkowe, ale i niepowtarzalne miejsce, w którym rodzą się nowe historie, w którym rodzą uczucia, w którym wspomnienia odżywają. Losy Sabiny zaczynają się rozjaśniać, a jej nowy cel, nowe życie, uczucie, które rodzi się w jej sercu sprawiają, że bohaterka staje się swoją lepszą wersję siebie. W końcu odsuwa od siebie przeszłość i pozwala płynąć przyszłości. Nie pisze już  czarnych scenariuszy. Żyje z dnia na dzień, nie myśli już tak dużo. To w tym miejscu wszystkie karty przeszłości Sabiny stają dla niej otworem. Tajemnica skrywana przez lata przez matkę w końcu zostaje wypowiedziana. Co się stanie z uczuciem, które dopiero co rozkwitło? Co stanie z jej dawną pracą? Czy wygra rozprawę? Jeżeli chcecie się tego dowiedzieć to sięgnijcie po książkę! Gorąco polecam! Rewelacyjna!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Muza

Do poczytania, Amigo
Arystokratka J.

stycznia 06, 2020

Jak na co dzień budować szczęśliwą relację z partnerem, czyli "Krótka recepta na udany związek"

Jak na co dzień budować szczęśliwą relację z partnerem, czyli "Krótka recepta na udany związek"

„Jak na co dzień budować szczęśliwą relację z partnerem. Krótka recepta na udany związek”
Autor: Ewa Z.
Kategoria: poradnik
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 191

Poradniki. Temat rzeka. Choć na ogół bardzo lubię od czasu do czasu sięgnąć po taki poradnik (z różnych kategorii), to są i takie, których unikam, jak tylko mogę. Nie lubię, gdy ludziom zarzuca się głupoty typu „o, nie umiesz sama sobie poradzić z partnerem, musisz od razu czytać te pierdoły?”. Nie zawsze czytelnicy sięgają po tego typu książki tylko dlatego, że SAMI nie wiedzą, co zrobić i szukają pomocy. Często po prostu interesuje ich poruszana w poradniku tematyka. Tak było ze mną w przypadku „Krótkiej recepty na udany związek”. Niestety, receptą bym tego nie nazwała. Na udany związek również. Książka jest oczywiście poradnikiem, ale jednym z tych, co w szczególności unikam, by nie dokładać sobie zbędnej wiedzy lub czegoś, co sama już wiem. Być może nie jestem psychologiem, nie otrzymałam dyplomu, lecz większość tego, co przeczytałam w „Krótkiej recepcie na udany związek” to rzeczy, z których w pełni zdaje sobie sprawę. Komu mogłabym polecić ten poradnik? Kobietom, które nie wiedzą, jak powinien wyglądać zdrowy, udany związek. Kobietom zagubionym, które nie mają bladego pojęcia, co robią (lub partnerzy) źle. Ja osobiście podążę jednak ścieżką, którą  sama sobie wytoczyłam, bez rad, które niejednokrotnie podniosły mi ciśnienie, zważywszy na liczne kategoryzowanie czy wsadzanie wszystkich do jednego worka bądź też kolejne sprzeczności, w ogóle ze sobą nie współgrające.

„Życie to nie bajka, a splot wielu wydarzeń, kształtujących nas doświadczeń oraz niespodziewanych sytuacji”

„Krótka recepta na udany związek” to niedługi poradnik podzielony na dwadzieścia osiem rozdziałów, z czego każdy skupia się na innym aspekcie. Mamy tu do czynienia z tematem zdrowego egoizmu, akceptacji różnic, czy przeciwieństwa rzeczywiście się przyciągają, czy wiemy, czego poszukujemy, gdzie znaleźć wymarzonego partnera czy na przykład co bawi, a co denerwuje mężczyzn w kobietach. Czasami wiele rzeczy z różnych rozdziałów powtarzało się lub mowa była o dosłownie tym samym, tylko ubranym w inne słowa. Choć na początku bardzo spodobało mi się to, jak Autorka przekazuje czytelniczkom (bo to właśnie do nich jest skierowana książka) nabytą wiedzę, im dalej w las, tym gorzej. Sama interesuję się psychologią, więc wiele z tego, o czym pisała Ewa Z. nie było mi obce, doskonale o tym wiedziałam. Mimo to postanowiłam dać szansę temu poradnikowi, jednak wiem, że raczej do niego nie wrócę. Nie był dla mnie. Być może dlatego, że posiadam już pewną wiedzę, a wszystko to, o czym czytałam, było znajome. Być może dlatego, że poradnik został napisany w ten sposób, który nie odpowiada komuś takiemu jak ja.

Według mojej opinii poradnik zawierał wiele sprzeczności. Nie wiem, czy Autorka troszkę się pogubiła w tym, o czym pisze, czy może był to zabieg celowy, jednak miałam wrażenie, że wielokrotnie zaprzeczała sama sobie i temu, co pisała wcześniej. Dla uściślenia podam przykład. 

„Nie chodzi o to, abyś zawsze mu ustępowała, ale wiele problemów jest na tyle mało istotnych z perspektywy całego życia, że szkoda czasu na zbędne kłótnie”

Po czym...

„Nie znaczy to, że nie powinnaś wyrazić swojego zdania”

Wiem, o co chodziło Autorce, ale mamy nie tracić czasu na kłótnie, jednak i tak wyrazić swoje zdanie, które koniec końców do kłótni może doprowadzić.
Nie zgodzę się również z kategorycznym zdaniem pani Ewy Z. w sprawie tego, że przeciwieństwa się NIE przyciągają i na dłuższą metę takie relacje nie wytrzymują. Właśnie, ulubione powiedzenie psychologów: TO ZALEŻY, więc może nie zakładajmy z góry, że takie związki nie mają przyszłości lub prędzej czy później legną w gruzach. Znam wiele par, które kompletnie się różnią, ale świetnie się ze sobą dogadują, wzajemnie uzupełniając. Nie dzieli ich wszystko, ale zdecydowanie można dostrzec różnice. To samo tyczy się kwestii, że dobrze by było, gdyby partnerzy mieli podobne przekonania polityczne/religijne, ich rodziny kierowały się tymi samymi wartościami itd. Nie zawsze każda relacja, w której partnerzy różnią się pod tymi względami, będzie złą i nieudaną relacją. Również obserwuję swoich znajomych, swoje otoczenie, samą siebie, dzięki czemu mogę dostrzec różne rzeczy. Na swoim przykładzie powiem, że nie, nie wszystkie pary różniące się światopoglądem czy spojrzeniem na politykę, kiedyś się rozstaną. Mój były partner był Niemcem, chrześcijaninem, pochodził z zamożnej, bardzo wykształconej rodziny wychowującej go w luźny sposób. Rodzinność, bycie skromnym i altruistycznym to ważne wartości, którymi kierowali się, wychowując swojego syna, mojego byłego partnera. Ja, polska kobieta, agnostyk z krwi i kości, wychowująca się z wrażliwą, romantyczką mamą wpajającą do głowy podobne wartości, ale w zupełnie inny sposób, rozstałam się z partnerem nie dlatego, że dzielił nas inny światopogląd, religia, pochodzenie, mentalność czy poglądy polityczne. Nie będę tu zwierzała się z całego życia, ale powody odbiegały od tych, za które uważa Autorka jako rozpad związku.

„Mimo to jest naprawdę dużo łatwiej, kiedy partnerzy wyznają podobne wartości w kwestii chociażby religii, bycia ateistą lub nie”

Ale czy łatwiej to nie droga na skróty? Może i łatwiej, ale czasami ciężka i wywalczona ścieżka jest bardziej satysfakcjonująca, nawet trochę ekscytująca.

„Oczywiście element romantyzmu jest czymś, o czym marzy każda z nas, ale drogie panie – nie popadajmy w przesadę”

Ważna kwestia. Nie wsadzajmy wszystkich do jednego worka. Nie kategoryzujmy, bo „my tak, mężczyźni tak”. Nie każda kobieta marzy o romantyzmie, o kwiatuszkach, czułych wyznaniach, miłości jak z bajki i nie każdy mężczyzna jest alvaro podbijającym do pięknych dam. Obsadzanie kobiet w roli romantyczek tylko powiela stereotypy, które nie są nikomu potrzebne. W dzisiejszych czasach wiele pań nie preferuje nadmiernej romantyczności, a niektóre w ogóle jej nie lubią, więc mówienie za wszystkie to kategoryczny błąd.
Przyznam otwarcie, że „Krótka recepta na udany związek” jako poradnik nieco mnie zawiódł. Spodziewałam się czegoś więcej, jednak nie można dostać wszystkiego, wtedy życie byłoby za piękne. Tak, jak wcześniej wspomniałam, sama po tę książkę raczej już nie sięgnę i nie wrócę do niej, zdecydowanie pozwolę Losowi na wysuwanie własnych kart i zdam się na moją intuicję oraz przekonania. Mimo to, jeśli lubicie poradniki i macie ochotę sami sprawdzić, co w trawie piszczy, zapoznajcie się z „Krótką receptą na udany związek” i dajcie znać, co Wy sądzicie o radach i refleksjach zawartych w tej książce. A nuż widelec komuś pomogą i uszczęśliwią. J

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.



Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

stycznia 03, 2020

Recenzja patronacka: "Konsorcjum. Tom II"!

Recenzja patronacka: "Konsorcjum. Tom II"!

„Konsorcjum. Tom II”
Autor: A.S. Sivar
Kategoria: romans/literatura erotyczna
Wydawnictwo: WasPos
Stron: 604
Premiera: 15 listopada

Długo wyczekiwałyśmy na kontynuację losów naszych ukochanych bohaterów. Brakowało nam humoru, do którego zdążyłyśmy się przyzwyczaić. Brakowało nam tych szalonych pomysłów oraz sposobu bycia kochanej Aśki, której wystarczyła chwila, aby wybuchnąć; brakowało również kokieteryjnej Nadii, zniewalająco boskiego, jak nazywa go Cruz, boga seksu Dominica Alexandrowa oraz oczywiście Kamila i jego zabawnych komentarzy kierowanych w stronę przyjaciela. Stęskniłyśmy się za całą ekipą, dlatego kiedy książka trafiła w nasze ręce (a był to bardzo długi proces, za który obwiniamy pocztę niemiecką), szybko się za nią zabrałyśmy. Ta książka zawiera wszystko to, co uwielbiamy najbardziej. Nie mogłyśmy się nadziwić gamą uczuć, w których wir wciągnęła autorka. W jednej sekundzie śmiałyśmy się, a w następnej potrafiłyśmy zalewać łzami z bohaterami. Nie wiemy, jak A. S. Sivar to zrobiła, ale trzymała nas w napięciu za każdym razem, z każdą kolejną akcją, czekałyśmy na rozwój wydarzeń; niektóre mroziły krew w żyłach, zaś inne powodowały salwy śmiechu. Nie mogłyśmy się nadziwić nastrojom Aśki i Nadii, które w jednej sekundzie obmyślały plany zemsty na swoich ukochanych, karając ich w sposób, który zżerał ich z zazdrości za każdym razem. Pokładałyśmy się ze śmiechu nie raz i nie dwa, gdy czytałyśmy o wyczynach Asi, i nie mogłyśmy utrzymać powagi, kiedy oczami wyobraźni widziałyśmy zbolałą minę Kamila. Podobnie było z Nadią i Dominikiem.

Przez trzy czwarte książki w naszych głowach tłukło się jedno pytanie, a mianowicie: ile jesteśmy w stanie wycierpieć dla drugiej osoby? Ile jesteśmy znieść tego, co skrywa przeszłość albo okrutna prawda, która może nas zniszczyć albo uratować? Ile kosztuje tak naprawdę miłość? Niekiedy nie jesteśmy w stanie znieść ciężaru, problemów jakie są nań podtykane pod nogi, nakładane nam na barki. Bowiem miłość to nie tylko słodka bajka, w której wszystko idzie po naszej myśli. To nie jest raj, w którym problemów nie ma. W każdej miłości nie raz i nie dwa dochodzi do nieporozumień między dwiema stronami, wówczas niezrozumienie, zranienie zdaje się być nie tyle, co bolesne, a krzywdzące. Będąc w samym huraganie uczuć, jakie dzieją się u Dominica i Nadii nie raz i nie dwa zalewałyśmy się łzami wraz z bohaterką. Z początku nie wiedziałyśmy, co oznacza dziwne zachowanie mężczyzny, którego usilnie próbowałyśmy rozszyfrować. Zastanawiałyśmy się, co ukrywa przed ukochaną Alexandrow. Ogień, który dało się wyczuć pomiędzy Nadią a Dominikiem rozpalał niejednokrotnie. Co się stanie między bohaterami, gdy kobieta odkryje wszystkie karty przeszłości jak i teraźniejszości swojego ukochanego? Czy miłość, która ich połączyła będzie w stanie przetrwać zabiegi tych dwojga? Miłość wybacza wiele, potrafi rozgrzać nawet najbardziej zlodowaciałe serce, ale czy jest dostatecznie silna, by przetrwać?

„Ten facet jest jedynym, co może mnie zniszczyć i właśnie powoli, krok po kroku skutecznie to robi”

Kiedy karty tajemniczego Konsorcjum opadają, a czytelnik wraz z bohaterką odkrywa kawałek po kawałku większość sekretów może dostać zawrotów głowy. Powiemy szczerze, że z początku tak jak Nadia, nie rozumiałam większości zasad panujących tam, które robiły mi nie tylko mętlik w głowie, ale i sprawiały, że przez cały czas starałyśmy się to wszystko zrozumieć. Zrozumieć, na jakich prawach działa Konsorcjum. Nasza radość z odkrycia mieszała się z przerażeniem, kiedy odkrywałyśmy po kolei karty konsorcjum. Nie mogłyśmy się nadziwić, jak razem to wszystko grało i nie zawaliło się. Sivar spisała się na medal, wciągając czytelnika w wir akcji i niebezpiecznej gry, która jest niczym przejażdżka na rozpędzonym rollercoasterze. Kłamstwa mieszają się z prawdą, a natężenie akcji i jej rozpęd przyszpila do fotela nie dając najmniejszej szansy czytelnikowi zmrużyć oka, a co dopiero uciec.

„Prawda jeszcze nigdy nie była tak okrutna”

Czy miłość jest w stanie nas zniszczyć? Przeżywając wszystkie uczucia Nadii, jej rozterki, jej zmartwienia, jej obawy, jej lęki, czy załamania widziałyśmy, jak mocno miłość dała się jej we znaki, a jej rozpacz łamała serce. Niestety, próby oszukania tego organu nie idą zgodnie z naszymi planami. Możemy oszukiwać, jak długo chcemy, ale niestety nie jesteśmy w stanie zatuszować, wymazać, nie tyle co wspomnień, a uczucia, które rozpala nas od środka i sprawia, że stajemy się lepszą, ale i szczęśliwszą wersją samych siebie. Wsparcia nie zabrakło, a czas spędzony z najbliższymi dawał kobiecie czas, by choć na moment móc nie myśleć o mężczyźnie, który nie tylko podbił jej myśli, ale i serce.
Druga część „Konsorcjum” nie tylko nas zaskoczyła, ale nie raz i nie dwa wypruła z wszelakich emocji. Autorka sprawiła niebywałą frajdę z przygody w towarzystwie ukochanych bohaterów, ale też zmroziła krew w żyłach. Akcja za akcją. Nie mogłyśmy się oderwać od tej przygody, a odkrywanie tajemnic mrocznego konsorcjum potęgowało satysfakcję wciąż niezaspokojonej ciekawości. Nie wiemy, jak przeżyłybyśmy bez humoru i komentarzy otuchy ze strony Kamila, który nie raz i nie dwa dodawał wsparcia razem ze swoją szaloną Aśką. Nie powiemy, że nie bawiłyśmy się znakomicie, kiedy dziewczyny robiły na złość swoich partnerom, doprowadzając ich do białej gorączki, a nas do niepohamowanych wybuchów śmiechu. Szczerze mówiąc, takich wariatek jak one dwie nie jest się w stanie nie lubić. Druga część wyczekiwanych losów, a my już odczuwamy niedosyt historii Dominica, Nadii, Kamila i Aśki. Śmiemy rzec, że jest jeszcze bardziej pikantna, jeszcze bardziej ognista, a w dodatku mrozi krew w żyłach swoją akcją od pierwszej strony. Gorąco polecamy! Świetna, pikantna, tajemnicza, mroczna, wręcz doskonała. Autorce gratulujemy kolejnej udanej i jakże świetnej książki i z wyczekiwaniem oczekujemy następnej części! Nie możemy się doczekać, co przygotuje w trzecim tomie.

Za możliwość przeczytania i patronowania książce dziękujemy A.S. Sivar oraz Wydawnictwu WasPos.



Do poczytania,
Arystokratki spod księgarni
Julia & Aga

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

„Sentymentalna bzdura” Autor: Ludka Skrzydlewska Kategoria: romans/sensacja Wydawnictwo: Editio Red Stron: 574 Premiera: 12.02.2...

Copyright © 2016 Arystokratki spod księgarni , Blogger