października 30, 2018

Wyciskacz łez, czyli "Powód, by oddychać"

Wyciskacz łez, czyli "Powód, by oddychać"

„Powód, by oddychać”
Autor: Rebecca Donovan
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Feeria
Stron: 494
Tłumaczenie: Ernest Kacperski

Cześć, kochani! Na dziś mam dla Was książkę Rebecci Donovan pt: „Powód by oddychać”. Powiem, że książka jest naładowana, napakowana emocjami, od których nie raz płynęły mi łzy. Historia, którą napisała autorka jest bardzo bolesna i chwyta za serce. „Powód by oddychać” od jakiegoś czasu był u na mojej liście książek do przeczytania, a że nie umiałam jej znaleźć w żadnej bibliotece, to zapomniałam o niej. Na szczęście wkrótce pojawiła się w jednej z bibliotek, a ja od razu pochwyciłam ją w swoje ręce.

„Wolę zachować niesamowite wspomnienia z tych kilku dni spędzonych razem, niż nie mieć ich w ogóle. Mimo świadomości, że ten czas już się nie powtórzy”

Każde problemy sprawiają, że mamy pod górkę; raz ciężej, a zaś drugim razem lżej. Jednakże Emma i jej problemy są poważne. Rebecca pokazuje czytelnikowi, z czym musi się zmierzyć jej bohaterka. Polubiłam Emmę, choć bywały takie momenty, w których miałam ochotę jej przywalić. Denerwował mnie wówczas jej sposób myślenia czy zachowanie.


Ciężko jest opisywać trudne relacje rodzinne, czy choćby przemoc domową, czy to fizyczną, czy psychiczną. Czasem nie jest łatwo się wczuć w emocje, które powinny takim zdarzeniom towarzyszyć. Tutaj muszę przyznać, że autorka spisała się na medal. Czytelnik dostał pełen obraz uczuć i mógł doznać tego samego lęku, przerażenia, które spotykało co dzień Emmę. Nie rozumiałam jej ciotki i zarówno jej wujka. Zachowywali się tak, jakby nie mieli żadnych uczuć, jakby empatia w nich zanikła. Łzy lały mi się po policzkach, gdy czytałam o krzywdach wyrządzanych przez opiekunów, którzy mieli zapewnić jej bezpieczeństwo, a stworzyli jej piekło. Szczerze znienawidziłam opiekunów prawnych, a w szczególności ciotki, która była gorsza od swojego męża. Za każdą ranę, za każdą bliznę, czy inne obrażenia, które jej robiła, miałam ochotę zabić, by w końcu dała spokój dziewczynie. Jak dla mnie nieporozumieniem było zabieranie do swojego domu dziecka, którego się nie chciało, którego się brzydziło.

„W rozrachunku między miłością, a stratą to miłość popychała mnie do walki o to, by… oddychać”

Cicha myszka, uzdolniona uczennica to codzienność Emmy. Pracuje ciężko, by dostać się na najlepszą uczelnię. Szara rzeczywistość szybko przechodzi w zapomnienie i trudno się z nią znów wbić bohaterce, gdy na jej drodze pojawia się pewien chłopak, którego istnienia dziewczyna nie dostrzegała. Kiedy wbija się w jej życie z buciora, dziewczyna nie jest w stanie go ignorować, już od początku widać między piękną więź mimo iż Emma początkowo traktuje go jak przyjaciela. Bohaterce nie jest łatwo zaufać chłopakowi tak jak przyjaciółce. Czuje, że nie może mu wyjawić prawdy o swoim życiu. Evan z dnia na dzień staje się ważnym elementem w jej życiu, dopiero z nim czuje, co to znaczy tak naprawdę życie. Widzi, jak do tej pory żyła i nie chce wracać do dawnej rutyny. Zasmakowała prawdziwego uczucia, z którego ciężko jest zrezygnować, a co dopiero się do tego przyznać. Trudno jest się jej samej przed sobą przyznać, że uzależniła się od Evana, i że obudził w niej uczucia.

„Był jak haust rześkiego powietrza po gwałtownej burzy, która przeszła nade mną, pozostawiając w sercu bolesne rany”

Wydawać, by się mogło, że teraz życie bohaterki będzie usłane różami, ale niestety tak nie jest. Dziewczyna gubi się w swojej nowej rzeczywistości. Popełnia kilka błędów, za które płaci cenę i to wcale nie małą. Nie raz chciałam trzepnąć w łeb bohaterkę, by przejrzała na oczy i by w końcu opuścił ją paniczny strach, by nabrała odwagi i stała się kowalem własnego losu. Były momenty, w których nie umiałam wytrzymać i odrywałam się od lektury na kilka chwil, by odetchnąć. Ciężko było mi czytać o krzywdach, które doznała w swoim życiu. Cieszyłam się jednak z tego, że miała u swego boku dwie najważniejsze osoby: swoją przyjaciółkę i chłopaka, w którym się zakochała. Miło było czytać o ich wspólnych wypadach, ryzykowaniu i uśmiechach, które co rusz się pojawiały na ich twarzach. Między Evanem a Emmą czuło się wzajemne, magnetyczne przyciąganie. Patrzyli na siebie tak, jakby wokół nic nie było żywej duszy, jakby nic ani nikt nie istniał oprócz nich.

„Moim sposobem na życie było trzymanie nerwów na wodzy, dławienie w sobie emocji i ich wypieranie”

Nie da się ukryć, że pokochałam Evana, od kiedy się pojawił. Z każdym rozdziałem widziałam, jak uszczęśliwiał bohaterkę i sam się w niej zaczął zakochiwać, to było piękne móc zobaczyć, jak kwitnie i jak pojawia się miłość z prawdziwego zdarzenia. Nie była jedną z wielu znajomości, nie była ulotna, nie była na moment.
Gorąco polecam tę pozycję! Na mnie zrobiła bardzo dobre wrażenie i jeżeli szukacie emocjonalnej książki, a także szczerej i prawdziwej, gdzie uczucia pokazują, że istnieje piękna, silna więź nie tylko między kochankami, a także między przyjaźnią to „Powód by oddychać” jest właśnie dla Was! Takiej książki się nie zapomina. Ona zostaje w naszych wspomnieniach na dłużej. Przepiękna historia i kreatywni, barwni bohaterowie, którzy nie dadzą o sobie zapomnieć! Warto mieć przy sobie paczkę chusteczek, a nawet dwie! Łzy są w pakiecie razem ze wzruszeniem! Będę polowała na kolejne tomy tej pięknej i wzruszającej trylogii!

Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J.

października 25, 2018

Odkrywając sekrety religii z "Początkiem"!

Odkrywając sekrety religii z "Początkiem"!

„Początek”
Autor: Dan Brown
Kategoria: thriller/sensacja/kryminał
Wydawnictwo: Sonia Draga
Stron: 576
Tłumaczenie: Paweł Cichawa

Jak ja tęskniłam za Danem i jego książkami! Gdy tylko skończyłam „Zaginiony symbol” nie mogłam się powstrzymać, by sprawdzić czy najnowsza powieść autora okaże się wielkim fenomenem i dorówna poziomem pozostałym tomom z serii o Robercie Langdonie. Teraz udam zaskoczenie i powiem… dorównała, a nawet przebiła „Zaginiony symbol”, czyli tematykę masonów. Od zawsze interesowałam się religią, wszelkimi zagadnieniami z nią związanymi, chociaż należę do agnostyków i nie chadzam do kościoła. Religia to naprawdę interesujący, wielowątkowy temat, nad którym można rozwodzić się przez wiele lat, a i tak nie wszystko zostanie wyjaśnione. W najnowszej książce pan Brown porusza właśnie tę kwestię. Kwestię religijności, dlatego uznaję ją na równi razem z moim ulubieńcem „Anioły i demony”. O czym jest „Początek”? Czym mnie tak zachwycił i zainteresował? O tym już poniżej!

„Historia uczy, że najniebezpieczniejsi są właśnie kapłani, zwłaszcza gdy ktoś zagraża ich bóstwu”

W piątym tomie o Robercie Langdonie profesor przenosi się do słonecznego, ciepłego Bilbao, gdzie został zaproszony na ważną prezentację swojego byłego studenta, Edmonda Kirscha, jednego ze znanych futurystów, który popycha naukę oraz technologię do przodu. Mężczyzna ma wygłosić coś, co rzekomo zatrzęsie światem religijnym, co zszokuje najbardziej wiernych, zmieni oblicze nauki. Edmond pragnie odpowiedzieć na dwa fundamentalne pytania: „skąd przyszliśmy?” i „dokąd idziemy?”. Robert oraz zebrani goście z niedowierzaniem oglądają wybitnie przygotowaną prezentację, gdy nagle wieczór zamienia się w całkowity dramat. Profesor wraz z towarzyszącą mu Ambrą Vidal, dyrektorką muzeum, uciekają prosto do Barcelony, by dokończyć dzieło Edmonda, jednak to bardzo niebezpieczna misją, którą oboje podejmują, mając na karku nie tylko kapłanów, gwardię królewską, ale i kogoś, kto bardzo nie chce, by prezentacja ujrzała światło dzienne.


Historia wciąga od pierwszych stron, zaciekawiając swoją tematyką oraz możliwością poznania odpowiedzi na te kluczowe pytania. Religia i to, od czego to się wszystko zaczęło, zawsze zastanawiała ludzkość. Możliwość wgłębienia się w naukowe i duchowe przemyślenia jak i kapłanów, tak i uczonych, jest ciekawym doświadczeniem dla takiego kogoś jak ja, agnostyka, który również interesuje się początkiem ludzkości. Skąd się wzięliśmy? Jesteśmy wytworem Stwórcy? Pochodzimy od małp? Jak rozpoczęło się życie? Czy byliśmy tylko mikroskopijną substancją, która milionach lat ewoluowała w gatunek homo sapiens? Co nas czeka w przyszłości? To pytania, na które odpowiedzi czekamy od zarania dziejów i każdy naukowiec pragnąłby wreszcie szczegółowo wyjaśnić ten proces. Właśnie taką tematyką przedstawia nam „Początek” Dana Browna. Spiski, powiązanie z hiszpańskim królestwem, zagadki, symbole, hasła w postaci czterdziestu czterech liter ulubionego tekstu Edmonda Kirscha, ucieczki przed groźnym mordercą, religię, tajemniczego biskupa, media oraz najnowszą technologię w postaci sztucznej inteligencji. Wszystko to, co nas otacza, a na co niezbyt zwracamy uwagę. 

„Życie powstało spontanicznie dzięki prawom fizyki”

W połowie książki miałam już taki mętlik, taki misz-masz w głowie, że nie wiedziałam już, który z moich tropów okaże się prawdziwy i trafny. Kiedy myślałam, że ta osoba jest sprawcą całego zamieszania, stanowi winowajcę i zbrodniarza, okazało się, iż było to błędne stwierdzenie. Za każdym razem Dan Brown wyprowadzał mnie w pole, manipulując całokształtem w taki sposób, że czytelnik niczego nie był już pewien. Choć wielokrotnie traciłam nerwy, w szczególności przy fragmentach z biskupem Valdespino, nie poddawałam się, dalej brnąć w te wszystkie zagadki. Nie mogłam oderwać się od lektury, chcąc jak najszybciej poznać prawdę oraz dalszą część prezentacji wybitnego futurysty, który miał odpowiedzieć nam na kluczowe pytania egzystencjalne, stawiając religie w obliczu licznych wątpliwości. Uważam, że autor doskonale ujął temat, wcale nie ubliżając osobom wierzącym. Religia to jak wiadomo motyw, który potrafi poróżnić ludzi, jednych zdenerwować, innych zainteresować, jednak przy czytaniu „Początku” odczuwałam jedynie pragnienie poznania tej wybitnie ujętej prawdy. Dan stworzył niepowtarzalny klimat, przypominający mi czasy, kiedy czytałam „Anioły i demony” z równym zapałem co najnowszą jego książkę. Cóż więcej powiedzieć: udała mu się! To znakomity kloc, który potrafi odpowiedzieć na wiele pytań zadawanych przez prawie każdego człowieka. Powieść uczy, daje nowy wgląd w przyszłość, ukazując, co może się kiedyś wydarzyć. Co zrobi ludzkość, gdy dowie się, skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy? Trzeba na pewno przeczytać „Początek”, by zobaczyć wizję autora.

„Miłość pochodzi z innego wymiaru. Nie możemy jej wytworzyć na żądanie ani sobie podporządkować, gdy się pojawi. Miłość nie jest naszym wyborem”

Jak zwykle nie mogę zarzucić panu Brown porządnego researchu i fascynujących, dokładnych opisów miejsc, do których udają się bohaterowie. Malownicza, piękna Barcelona oraz jej zabytki czy sztuka znów zachwyca i raduje czytelnika nastawionego na powrót do sztuki, literatury i zagadek z nią związaną. Plusem nadal jest główna postać czyli Robert Langdon, wybitny profesor z Harvardu. To jeden z moich ulubionych męskich bohaterów ze zbioru książek w mej biblioteczce. Uwielbiam jego inteligencję, mądrość, bystry umysł oraz słabe żarty w obliczu poważnej sytuacji. Tym razem towarzyszyła mu piękna Ambra Vidal, równie interesująca postać, z którą mogłabym się zaprzyjaźnić. Oboje nadali tej historii ciekawy bieg, a ich wspólna przygoda po ciepłej Hiszpanii zakończyła się w bardzo dobry sposób. Na pewno będę miło wspominać tę powieść i jeszcze kiedyś do niej wrócę z ogromną przyjemnością!

Do poczytania,
Arystokratka A. : )
Zagorzała fanka Roberta Langdona.

października 21, 2018

O trudnych życiowych wyborach, czyli "Dylemat Oliwii Black"

O trudnych życiowych wyborach, czyli "Dylemat Oliwii Black"

„Dylemat Oliwii Black”
Autor: Barbara Taraszkiewicz
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 338

„Każdy wybór ma swoje konsekwencje”. Hasło, które jak najbardziej zgadza się z motywem tej książki. Sięgając po „Dylemat Oliwii Black” kierowałam się oczywiście tematyką oraz subtelną, ładną szatą graficzną. Opinie innych czytelniczek tylko narobiły mi chęci, by jak najszybciej przeczytać tę powieść, co uczyniłam i nie pożałowałam. Książka pani Taraszkiewicz zrobiła na mnie spore wrażenie, a na te jesienne, ponure dni sprawdziła się idealnie. To kolejna pozycja, którą rządne dobrej literatury kobiety powinny przeczytać. Zapewniam, że nie ma, czego żałować.


Historia przedstawia losy dojrzałej Oliwii Black, matki oraz żony w, z pozoru, idealnym świecie. Mieszka w pięknym, luksusowym apartamencie w stolicy razem ze swoim przystojnym, wysoko postawionym mężem prawnikiem i ich synkiem Erykiem. Rodzina Blacków ma pieniądze, prestiż, wygląd oraz wszystko to, co tak bardzo pożądane w XXI wieku, jednak tak naprawdę za tą idealną otoczką kryje się samotna, zagubiona, poddana manipulacji teściowej Oliwia, ambitna, pracowita kobieta, która chciałaby podążać własnymi ścieżkami, posiadać własne zdanie, nie kierując się żądaniami Eleonory Black. Niedługo po powrocie z macierzyńskiego dostaje świetną ofertę pracy w Oslo, na którą się decyduje, tym samym zmieniając dotychczasowe życie o sto osiemdziesiąt stopni i sprawiając, że w późniejszym czasie czeka ją jedna z ważniejszych decyzji. Co się stanie, gdy na drodze spotka tajemniczego nieznajomego przyprawiającego o gorące dreszcze? O tym tylko w tej powieści.

„Cieszyła się, że nie musiała tego ranka utrzymywać sztucznej konwersacji przy stole, udając szczęśliwą i spełnioną żonę. Bo szczęśliwa i spełniona nie czuła się od bardzo dawna”

Historia Oliwii zrobiła na mnie całkiem spore wrażenie. Od pierwszych stron bardzo polubiłam styl autorki, która opisywała wszystko bardzo interesująco i intrygująco, czasami wręcz poetycko. Gdy więc dostałam losy tej młodej, niespełnionej kobiety opisane w tak znakomity sposób, nie mogłam przestać się zaczytywać. Oliwia to naprawdę wspaniała osoba, której było mi okropnie żal. Dusząca się w małżeństwie z mężem prawnikiem oraz non stop wtrącającą się teściową, niespełniona w karierze, osamotniona ze swoimi myślami sprawiała wrażenie ogromnie zagubionej, samotnej kobiety, której największym szczęściem jest jedynie synek Eryk oraz możliwość pracy z panem Andersonem, wysoko postawionym człowiekiem biznesu. W wielu momentach utożsamiałam się z Oliwią, mimo że moje życie wygląda całkiem inaczej, ale nie zmieniało to faktu, iż wiele cech charakteru stanowiło istne odzwierciedlenie tego, kim jestem. Cała przygoda Oliwii Black w Oslo zmienia jej życie nie do poznania. W jej umyśle tworzą się nowe wizje na polepszenie swojej sytuacji, nowe pomysły na to, jak wyswobodzić się spod dyktatury teściowej i rządzącego nią męża. Gdy spotyka na drodze przystojnego dżentelmena, wszystkie myśli nabierają poważniejszego zarysu, a rzeczywistość kobiety staje się coraz lepsza, barwniejsza i bardziej uczuciowa. W trakcie czytania mocno trzymałam kciuki za Oliwię. Chciałam, by wreszcie postawiła na swoim, żyła własnym życiem, podążając własnymi ścieżkami, co na szczęście w pewnym sensie się udało, chociaż na horyzoncie wciąż pojawiały się nowe problemy i nowe do podjęcia decyzje.

„— Czym jest dla ciebie miłość, Edwardzie? […]
— To tak jakby stojąc zimą w czarnym płaszczu pośród chłodu i smutnych ludzi, nosić w sobie światło i ciepło. Tym właśnie dla mnie jest miłość”

„Dylemat Oliwii Black” porusza wiele tematów, ale przede wszystkim ukazuje dość skomplikowaną, trudną sytuację rodziny, która z pozoru wydaje się idealna, posiadająca wszystko to, o czym „szarzy” ludzie mogą sobie tylko pomarzyć. Barbara Taraszkiewicz naprawdę świetnie przedstawiła losy oraz myśli tych wszystkich osób, wciąż nie uciekając od głównego tematu, jakim była Oliwia Black i jej liczne dylematy. Niejednokrotnie podejmowała złe lub dobre decyzje, jednak każda z nich jest nieodłączną częścią życia człowieka. Nie zawsze jesteśmy w stanie przewidzieć każdy drobny ruch, wiedzieć, co się wydarzy po fakcie, dlatego wielokrotnie można się sparzyć, ale na tym to wszystko właśnie polega. Dzięki temu uczymy się, co robić, czego nie. Oliwia również uczy się na swoich błędach, podejmując kolejne decyzje. Jedne słuszne, drugie nie. Jeśli chodzi o całą historię, była po prostu urzekająca, nawet jeśli poruszała trudniejsze tematy. Zakończenie sprawiło, że czułam lekki niedosyt, a ostateczna decyzja bohaterki nieco mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się, że podejmie właśnie taki wybór, jednak tak właściwie, będąc na jej miejscu, sama nie wiem, co bym zrobiła. Dopóki nie postawimy się w sytuacji danego człowieka, nie powinniśmy oceniać, dlatego tę kwestię pozostawię nieskomentowaną. Powieść jest przyjemna w odbiorze, czyta się ją zaskakująco szybko, mimo moich początkowych obiekcji co do narracji. Przyjemna, słodko-gorzka historia o podejmowaniu trudnych życiowych decyzji, o sile (nawet tej destrukcyjnej) miłości, o manipulacji, skomplikowanej sytuacji rodzinnej. Książka dostarczyła mi kilku refleksji, dlatego pozwolę oddać się do mojego zacisza, by nad nimi pogłowić, a Wam pozostawić delikatny smaczek na „Dylemat Oliwii Black”, który jest godny przeczytania.

„— Zawsze najwięcej wymagam od siebie. Zrozum, on był gotów porąbać się dla mie, skoczyć dla mnie w ogień. Nie mogłam mu na to pozwolić, nie czując tego samego”

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

Do poczytania,
Arystokratka A.

października 21, 2018

Książkowa wersja Scooby-Doo? Trochę o "Podrabianym talencie", mrocznej willi i tajemniczej zagadce!

Książkowa wersja Scooby-Doo? Trochę o "Podrabianym talencie", mrocznej willi i tajemniczej zagadce!

„Podrabiany talent”
Autor: Emilia Bury
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 392

Kryminał osadzony w polskich realiach, kryminał, któremu towarzyszy banda młodych osób szukających sensacji oraz ciekawej przygody? To właśnie skrócony opis „Podrabianego talentu”, książki przypominającej z lekka jedną z moich ukochanych bajek dzieciństwa, czyli Scooby-Doo. Zachęcona okładką, a także motywem mrocznej, rzekomo nawiedzonej, tajemniczej dziewiętnastowiecznej willi, od razu po odebraniu przesyłki rozpoczęłam czytanie, które zakończyłam parę dni temu.
Historia przedstawia nam losy piętnastoletniej Ady Mickiewicz. Wyrusza ona na zorganizowany wyjazd, na festiwal muzyczny, podczas którego ma śpiewać z playbacku, gdyż raczej nie grzeszy talentem wokalnym. Na miejscu dziewczyna oraz jej grupa na czele z panią Lesiewską, luźną opiekunką, zostają zakwaterowani w ponurej, tajemniczej willi z kilkoma historiami na czele. Już po paru dniach rozpoczyna się tam ciąg różnych, dziwnych zdarzeń, a nasza Ada Mickiewicz wraz z nowymi przyjaciółmi postanawia zgrywać detektywa, mieszając się w intrygującą sprawę związaną z zamurowanym pokojem, demonami, głosami czy dawnym mieszkańcem willi. Od tej pory czytelnik ma do czynienia z młodą bandą detektywistyczną na tropie rozwiązania trudnej zagadki.

„Lubię takie miejsca i świadomość tego, że to właśnie tu tyle się wydarzyło. Lubię też odkrywać tajemnice”

Pomimo tego, że na początku książka była dość intrygująca, w miarę wciągająca, z czasem nabierałam do niej coraz to większego dystansu. Ada jak to piętnastolatka wpadała na różne głupiutkie pomysły, myślała o rożnych głupiutkich sprawach, podejmowała absurdalne decyzje, jednak na swój sposób była to ciekawa postać. Fakt faktem kolejne nużące i dłużące się opisy spędzonych dni na festiwalu nieco przynudzały, a mnie brało wtedy spanie, tak niektóre fragmenty i wątki sprawiały, że mogłam wybuchnąć śmiechem czy zastanowić się nad sensem działania młodych detektywów oraz całą tą tajemniczą otoczką. Śmiało uznaję „Podrabiany talent” jako kryminał dla młodzieży, ale na pewno nie dla osób starszych. Wątek kryminalny jest zbudowany raczej dość prosto i łatwo, także osobiście domyśliłam się wielu spraw w dość krótkim czasie. Jak wspomniałam na początku, poczułam zabawny klimat mojej ulubionej bajki z dzieciństwa: Scooby-Doo. Banda młodych osób na tropie duchów w mrocznej willi? Mózg operacyjny, ładna lolitka, wiecznie dociekająca dziewczyna, próbująca racjonalnie wszystko wyjaśnić? Oczywiście, że brzmi znajomo, dlatego to wyszło jak najbardziej na plus, co innego, jeśli chodzi o resztę. 


Nie mogę lać tylko wody, jak cudownie czytało mi się tę książkę, gdyż skłamałabym, a stawiam na autentyczność oraz szczerość. Przemęczyłam tę powieść. W niektórych momentach odnosiłam nawet wrażenie, że napisała ją dziewczyna w wieku naszej głównej bohaterki Ady. Styl autorki absolutnie nie przypadł mi do gustu i liczyłam od czasu do czasu na jakieś głębsze przemyślenia, dłuższe opisy wydarzeń, bardziej realne reakcje, zachowania czy podejmowane decyzje. Jak przymykam oko na młodszych bohaterów, tak nie potrafię zrozumieć tych starszych, którzy wplątali się w cały ten cyrk. Najgorszy szok przeżyłam, trafiając na jeden z najbardziej zapamiętanych przeze mnie dialogów. Cała strona została wypełniona pytaniami „No co? Co? Co?!”. Cisnęło mi się na język dość brzydkie słowo, gdy widziałam to szaleństwo. Mimo wszystko to literatura i nawet, jeśli jest skierowana dla młodzieży, powinniśmy dawać (jako autorzy) o wiele więcej niż takie coś. Takie dialogi pisałam w wieku gimnazjalnym, dlatego czułam zawód, przemierzając przez kolejne strony „Podrabianego talentu”

„— No właśnie nie wiem, czy wierzyć, ale od dawna ludzie doświadczają niewytłumaczalnych zjawisk. Poza tym skoro dusza po śmierci nie trafia od razu do nieba, tylko do czyśćca, to ten czyściec może być przecież na ziemi. To by wiele wyjaśniało”

Zagadka kryminalna, tak jak mówiłam, jest raczej prosta i mało skomplikowana. Myślę, że dla czytelników młodszych mimo wszystko może być interesująca, a nawet intrygująca do tego stopnia, by samemu zacząć węszyć po kątach, główkując, co się tak naprawdę dzieje w tej dziewiętnastowiecznej willi. Osobiście spodobało mi się wyjaśnienie całej tej mrocznej otoczki oraz klimat Scooby-Doo, bo do strasznego kryminału, który trzyma w niepewności raczej dużo tej książce brakuje. Jest to na pewno powieść lekka, prosta w odbiorze, mało wymagająca. Na nudne, długie wieczory dla młodszych osób na pewno powinna się sprawdzić. Niestety, jako dojrzała czytelniczka oczekuje od literatury czegoś znacznie więcej. Zabrakło mi emocji, rozwagi, lepiej rozbudowanych opisów i nie tak niedorzecznych dialogów. Więcej akcji, więcej wydarzeń, które zostaną opisane bardziej realnie. Tego mi na pewno brakło, ale to nie znaczy, że książka całkowicie nie nadaje się do czytania. Po prostu nie wpasowała się w mój gust i wiek, dlatego odbieram ją tak, a nie inaczej, natomiast młodsi czytelniczy, właśnie w wieku nastoletnim, powinni być zadowoleni z tej lektury. Zagadka, dużo wesołych bohaterów, dużo spotkań między nimi, dużo podejrzliwych zachowań, muzyczna otoczka oraz dociekliwa i sympatyczna Ada, którą naprawdę da się ogromnie polubić. Młodzi detektywi, jeśli jesteście zainteresowani, co kryje mroczna willa państwa Chabrowskich, kim rzeczywiście jest Mrowiecki, rzekomo posiadający zdolności paranormalne, i co siedzi w murach tego wielkiego, klimatycznego domu, koniecznie zapoznajcie się z „Podrabianym talentem”!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

Do poczytania,
Arystokratka A.

października 20, 2018

"Bez uczuć" wbrew pozorom z pełen uczuć!

"Bez uczuć" wbrew pozorom z pełen uczuć!

„Bez uczuć”
Autor: Mia Sheridan
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydawnictwo: Otwarte
Stron: 389
Tłumaczenie: Małgorzata Kafel

Niedawno pisałam o innej książce Mii Sheridan. Wspominałam, że traktuję ją na równym poziomie z Brittainy C. Cherry i po tej lekturze wciąż mam to samo zdanie. Podziwiam obie autorki za umiejętność przelewania wszelakich uczuć na papier w taki sposób, że potrafią złamać serce, zatrzasnąć je w klatce smutku i przygnębienia, równocześnie dając szczęście, radość, ekscytację oraz dawkę humoru, ciętych ripost czy zabawnych sytuacji. Mia Sheridan w „Bez uczuć” znów podejmuje tematy nie tylko związane z romansem. Tym razem mamy do czynienia z hazardem, utratą bliskich, życiem w ubóstwie, upokorzeniem i zemstą. Przyznam, że na początku ciężko było mi czytać tę książkę. Znacznie szybciej pochłaniałam inne powieści tej autorki. Z „Bez uczuć” miałam spory problem, może z uwagi na poruszającą, trudną sytuację głównych bohaterów, ich komplikacje, działanie, które podjęli. Książkę czytałam w odstępach czasowych, jednak w połowie rozpędziłam się i w dwie godziny skończyłam. Zaczniemy jednak od przedstawienia, o czym w ogóle jest.


Historia pokazuje losy dwóch bohaterów, pięknej Lydii, bogatej córki De Havillanda i pomocnika ogrodnika Brogana, ubogiego chłopaka, który nie zaznał w życiu żadnego luksusu poza krótką, przyjemną chwilą sam na sam z Lydią, wymarzoną dziewczyną. Niestety chłopak zostaje skazany na upokorzenie, pośmiewisko i musi ciężko zraniony ucieka wraz z ojcem, pozostawiając w Lydii jedynie wspomnienia. Parę lat później ich drogi znów się spotykają. Tym razem kobieta ledwo przędzie, a Brogan skupia się na zemście oraz prowadzeniu swoich interesów. Nie wiadomo czy w ich sercach jeszcze znajduje się miejsce na dawną chemię, młodzieńcze zauroczenie.

„Granica między miłością a nienawiścią jest bardzo płynna. Ulotna jak irlandzka mgła o poranku”

W „Bez uczuć” wbrew pozorom pojawia się mnóstwo skrajnych uczuć. Od nienawiści po pożądanie. Od pierwszych stron czytelnik lawiruje pomiędzy zemstą na rodzinie De Havillnandów a kibicowaniem młodej dziewczynie, by mogła odzyskać swoje imperium razem z krnąbrnym bratem Stuartem. Na początku nie byłam przekonana do tej historii. Choć urzekająca, miała w sobie coś, co powodowało, że książkę czytało mi się wolniej niż inne powieści Mii. Oczywiście, nadal emocje grają tu pierwsze skrzypce, to nie potrafiłam przesiąknąć do bohaterów, wczuć się w nich tak mocno jak w pozostałe postaci Sheridan. Może to moja wina, sama nie wiem, jednak już w połowie było znacznie lepiej. Akcja nie pędziła, szła własnym, spokojnym tempem, dzięki czemu mogłam bliżej poznać kryjącego ogromne pokłady smutku Brogana, dawnego pomocnika ogrodnika, który po opuszczeniu miejsca pracy skupił się na żądzy zemsty i utrzymaniu rodziny, w tym chorej siostry. Jego historia naprawdę głęboko mnie poruszyła, była po prostu przygnębiającą, owiana ubóstwem, wszelkimi staraniami, by zdobyć jakieś pieniądze na jedzenie czy pomoc siostrze. Nawet, jeśli ceną jest sprzedawanie siebie, mężczyzna zrobiłby wszystko dla rodziny. Lydia od zawsze była traktowana jak rozpuszczona księżniczka i takie właśnie zachowanie przejawiała w wieku szesnastu lat. Egoistka, która mimo wszystko zwróciła uwagę na Brogana, wręcz zakochała się w nim, lecz przez jej głupią intrygę straciła szansę na związek z chłopakiem. Mimo że kilka lat później jest już na dnie, zmieniła swoje podejście do życia, nie mogłam się do niej przekonać, coś cały czas mnie odpychało od niej, natomiast polubiłam Fionna, przyjaciela Brogana oraz jego siostrę. Wszyscy razem nadali tej historii ciekawy bieg. W połowie książki po prostu nie mogłam się oderwać, tym bardziej, kiedy wpadł wątek z zadłużeniem brata Lydii, dziwnymi, podejrzanymi typkami oraz kolejnymi powodami do zranienia uczuć obu bohaterów. Końcówka powieści była zarówno szokująca jak i miła, w moje gusta oczywiście bardzo się wpasowała, bo lubię tego typu zakończenia.

„Oby nie zdarzyło wam się upaść, kraść, oszukiwać ani upijać. Jeśli już musicie upaść, padajcie sobie w objęcie. Jeśli musicie kraść, kradnijcie sobie pocałunki. Jeśli musicie oszukiwać, oszukujcie śmierć. A jeśli musicie pić, pijcie z przyjaciółmi”

„Bez uczuć” może skradnie wam serca na dłużej. Dla mnie pozostaje jedną z tych historii, które zrobiły względne wrażenie, lecz do nich nie wracam. Po prostu umiliłam sobie czas interesującym romansem dwojgiem zagubionych, smutnych ludzi z ogromnym bagażem doświadczeń na barkach. O wiele bardziej kocham „Bez słów” czy ostatnio przeczytane „Bez lęku”, lecz nie twierdzę, że ta powieść, o której dziś miałam okazję pisać, jest zła, bo nie jest. Po prostu nie przyciągnęła mnie na tyle, bym mogła zrobić jej jakiś ołtarzyk czy coś :D Na pewno nie jest to płytka historia, dlatego jeśli tylko macie na nią ochotę, koniecznie sięgnijcie i sami przekonajcie się czy dacie się uwieść Mii Sheridan oraz tym, co przedstawia swoimi książkami.

Do poczytania,
Arystokratka A. 😊

października 19, 2018

Przedpremierowo "Wczoraj dla dzisiaj" czyli podróż po Wszechświecie!

Przedpremierowo "Wczoraj dla dzisiaj" czyli podróż po Wszechświecie!

„Wczoraj dla dzisiaj”
Autor: Ula Lynx
Kategoria: science-fiction
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 425

Cześć, kochani! Na dziś mam dla Was książkę Uli Lynx pt. „Wczoraj dla dzisiaj”. Zabrałam się za nią przede wszystkim dlatego, że zaintrygowała mnie przepiękna szata graficzna. Opis również był zachęcający i jak najbardziej na plus. Niestety, choć to moje pierwsze spotkanie z autorką, zostanie uznane jako ostatnie. Powieść mnie zawiodła, ale możliwe, że dla osób, które lubują się w tematyce kosmosu i ekspedycji na odległe planety, łącznie z całą naukową otoczką słowną, to coś dla Was!

„Walka toczy się o naszą planetę albo o kontrolę nad naszymi umysłami”

Autorka wykreowała zabawnych i inteligentnych bohaterów, którzy znali się na swojej pracy. Przyjemnie było czytać dialogi, w których rzucali między sobą żartami, zaczepkami czy zdaniami na wybrany temat. Miło było widzieć, ile serce wkładają w pasje. Przy czytaniu możemy bliżej poznać planetę Carinie i sposób, w jaki żyją tam Carynianie (połączeni z naturą). Gdy ósemka podróżników wzajemnie się poznawała przy, chociażby, wspólnych wypadach czy kolacjach zorganizowanych przez siebie, to widać było coraz silniejsze zawiązywanie więzie między nimi. Widać, że zostali dobrze wybrani, a razem tworzyli naprawdę zgraną, udaną paczkę. Razem z bohaterami schodziłam w dół wulkanu, płynęłam rzeką, jeździłam konno czy właśnie jadałam z nimi kolacje. Te dni spędzone z zespołem stanowiły warstwę ciekawości i kreatywności. Każdy kandydat z tej ósemki pokazał, co w jego życiu jest ważne, i jak spędza lata.

„Jeżeli coś jest niemożliwe i niewykonalne, jest takim tylko dlatego, że tak uważamy”

Z całej grupy najbardziej polubiłam męską część, a szczególnie Marka, Setha i Cesila, u których sposobało mi się poczucie humoru, mądrość oraz wysokie ambicje. To spędzone według nich dni podobały mi się, a wręcz wprawiały w zachwyt i dawały poczucie adrenaliny (najczęściej przy Marku). Damska część nie była zła, co to to nie, ale nie podpadła mi do gustu. Zdecydowanie wolałam chwile spędzone z facetami tej załogi. Z dziewcząt najbardziej zapamiętałam to drażniące mnie powiedzonko, które cały czas wychodziło z ust Zoe, a mianowicie „Czarno to widzę”. Z początkowo było to zabawne, ale po czasie zaczęło przeszkadzać, gdyż pojawiało się nagminnie.


Po zapoznaniu się grupy w końcu przyszedł temat misji, którą mieli do wykonania. Został im przekazany sprzęt, a także instrukcje od głowy tego przedsięwzięcia. Dopiero potem ruszyli na Vigor. Niestety, zabrakło mi w tym akcji, która byłaby zniewalająca i zachwycająca, czy też mroziła krew w żyłach. Ponadto, gdy mówiono o Vigorze, stale odnosiłam wrażenie, że mówiono o Ziemi, a nie innej, całkiem odległej planecie. Znalazłam kilka aluzji odnoszących się między innymi do wycinki Tysiącletniej Puszczy, gdzie w książce Vigorianie byli ogromnie wzburzeni wycięciem drzew. Od razu przypomniałam sobie sprawę, gdzie człowiek wszedł w ingerencję natury i wyciął niezdrowe drzewa, by nie dopuścić do dalszej choroby. Autorka w swojej powieści opisała dyktatora, który za bardzo przypominał mi tych z historii. Niekiedy myślałam, że czytałam o czasach w Polsce, gdy była pod władzą dyktatorską.
Mnie książka niezbyt przypadła do gustu i można rzec, iż się zawiodłam. Oczekiwałam czegoś znacznie innego, może bardziej szalonego, z większą ilością zwrotów akcji, odkrywania nieznanego, eksplorowania kosmosu. Jeżeli komuś jednak podoba się taka tematyka, jest nią zaciekawiony, lubi motyw podróży we Wszechświecie, niech spróbuje sięgnąć po tę pozycję i sam się przekona o przygodach w niej zawartych. Może to tylko moje złudne wrażenie, że czegoś zabrakło w „Wczoraj dla dzisiaj”, ale warto samemu się o tym przekonać, czytając tę powieść science-fiction. W połowie czytania odczuwałam lekkie znużenie, całość ogromnie mi się dłużyła, jednak nie wszystko, co w środku było złe. Lektura ma swoje pozytyw, swoich super bohaterów oraz ciekawe momenty, dlatego po zapoznaniu się z tą książką, dajcie znać, co o niej myślicie!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J.

października 17, 2018

Miłość od pierwszego wejrzenia, czyli "Larista"

Miłość od pierwszego wejrzenia, czyli "Larista"

„Larista”
Autor: Melissa Darwood
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Kobiece
Stron: 288

Pierwszy tom znakomitej serii „Wysłannicy” już od dawna kusił dobrymi opiniami, tematyką miłości od pierwszego wejrzenia, tajemniczą okładką, więc ostatecznie jak najszybciej dorwałam książkę i rozpoczęłam czytanie. Jak się okazuje, nie zmarnowałam swojego czasu, a w zamian tego dostałam piękną, miłosną, pełną uniesień, zagadek i nowego świata historię świetnych, barwnych bohaterów. Wiem, że „Larista” już była wydana wcześniej, jednak ja nigdy o niej nie słyszałam. A szkoda, bo warto zapoznać się z losami Larysy oraz Gabriela. Zacznę od początku, by móc przedstawić wam po trosze, o czym jest ta powieść.
Historia przedstawia młodą dziewczynę, uczennicę liceum, która zawsze marzyła o wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia. Mimo posiadania dobrych rodziców, wspaniałej przyjaciółki i pozytywnych ocen w szkole, Larysa nie do końca czuje się spełnioną, szczęśliwą osobą. Na swojej drodze spotyka dwóch, różniących się mężczyzn. Gabriela, tajemniczą postać ze snu, oraz natarczywego, bezpośredniego Daniela. Oboje są zainteresowani dziewczyną, lecz tylko jeden z nich należy do grona tych „dobrych”. Na Larysę czeka mnóstwo niebezpieczeństw, o których nie ma bladego pojęcia, lecz z czasem wszystko zacznie układać się w jedną, zgraną całość. Jednak czy miłość od pierwszego wejrzenia w ogóle istnieje? Jest możliwa w XXI wieku, gdzie ludzie bardzo często odpychają się od wyznawania uczuć? O tym przekonacie się, sięgając po tę książkę.

„Czy na tym polega przeznaczenie?
Czy wystarczy jedna chwila, by uniknąć śmierci lub wpaść w jej ramiona? […]
Jak udźwignąć to uczucie? Jak sobie z nim poradzić, by nie popaść w życiową bezsilność?
Brak życie takim, jakie jest – podpowiedziała mi podświadomość. Budzić się co rano i chodzić spać wieczorem. Cieszyć się, gdy jest dobrze, i płakać, gdy jest źle. Marzyć. Rozmyślać. Kochać. Po prostu żyć i akceptować to, co przynosi każdy dzień. Bo nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko ma swój porządek i czas”

Larysa to mądra, zabawna, bystra dziewczyna, pilna uczennica, dobra przyjaciółka i córka, z której można być dumnym. Romantyczka z duszą pełną empatii. Rozmyślająca, dumająca, artystyczna młoda kobieta, pragnąca wielkiej miłości. Czytając o Larysie, poczułam silną więź z tą odważną dziewczyną. Gdyby postacie mogłyby się pojawiać w naszym rzeczywistym świecie, z przyjemnością zapoznałabym się z nią, może nawet zaprzyjaźniła, gdyż polubiłam ją od samego początku (to nie dlatego, że lubi jeść parówki jak ja, wcale a wcale!). Kiedy napotyka Gabriela, nie wzdycha do niego jak wszystkie koleżanki. Czuje od niej chłód i dystans, lecz nie zamierza dążyć, aby podbić jego serce. Chce go poznać, więc pozwala na spotkania czy wspólne spacery. Oboje sprawili, że chciałam coraz więcej scen z udziałem przystojnego, staroświeciego Gabriela. Uwielbiam dżentelmenów z krwi i kości, dla których istotne są pewne zasady, a ta postać taka właśnie była. Z zasadami, z honorem, odwagą, sercem pełnym emocji oraz czułości; z dobrymi manierami, pasjami. Nie dało się nie polubić Gabriela, przysięgam na wszystkich bogów świata, to cudowny człowiek, godny pokochania! Bohaterowie tej książki są wielobarwni, mają unikatowe charaktery, każdy wyróżnia się czymś innym, dając się poznać z różnych stron, w różnych sytuacjach. Zuza, Patryk, rodzina Gabriela jak również tajemniczy, bezpośredni Daniel to, choć bohaterowie poboczni, także istotne postaci, które napawają lękiem, budzą fascynację, niekiedy radość, śmiech czy zażenowanie. 

„Czy myślisz, że jakbym odjeżdżał rozpadającym się seicento, to ktoś zwróciłby na nas w ogóle uwagę? A tak przekonasz się, ilu nowych przyjaciół jutro zyskasz. Ludzie patrzą na drugiego człowieka jedynie przez pryzmat własnych korzyści”

Miłość od pierwszego wejrzenia. Temat dość błahy, prawda? Mało kto teraz wierzy w to dawne powiedzonko dziadków, pradziadków, którzy opowiadali historię swojej wielkiej miłości do ukochanej babci. Większość z nas wyznaje zasadę, że aby kogoś pokochać, trzeba tę osobę najpierw poznać, gdyż miłość nie rodzi się ot tak, z samego spojrzenia. Owszem, może i nie rodzi się od razu, ale gdy dwie osoby spojrzą na siebie i poczują te iskry, to czy to czegoś nie oznacza? Mam staroświecką duszę i gdzieś tam w głębi chyba wierzę w magię powstającego uczucia od tego pierwszego wejrzenia. Ucieszyłam się, że wątek romantyczny został przedstawiony w „Lariście” bardzo, bardzo subtelnie i delikatnie. Żadnych wulgarnych scen, żadnych zniesmaczeń czy momentów żenady. Wszystko pięknie ze sobą współgrało, tworząc naprawdę romantyczną, uroczą historię, którą osobiście zapamiętam na długo ze względu na klimat tego wielkiego, dawnego uczucia, którym ludzie obdarowywali się kiedyś.


Znowuż wątek fantastyczny również jak najbardziej na plus. Choć przypuszczałam, kim są poszczególni bohaterowie, to różne teorie, długie, ciekawe opowieści jeszcze bardziej mnie zauroczyły. Ubóstwiam tematykę, którą obrała Melissa, ubóstwiam także jej styl pisania, więc połączenie tej autorki i tego tematu ujęło mnie bez reszty. Zatopiłam się w świecie „Laristy” i teraz ciężko mi z myślą, że nie posiadam drugiego tomu. Mimo wszystko będę na niego czekała, chcąc powrócić do tego klimatu, to atmosfery, jaka panuje w serii „Wysłannicy”. Jeśli ponownie odrzuca Was etykietka „literatura młodzieżowa”, niech Was to nie zmyli. Chociaż główna bohaterka ma osiemnaście lat, nie zachowuje się infantylnie i głupio, a cała reszta historii nie jest taka w pełni młodzieżowa. Wątek romantyczno-fantastyczny został tak dobrze i dojrzale przedstawiony, że naprawdę nic tylko podziwiać Melissę za znakomitą książkę! Ja jestem nią oczarowana i bardzo dziękuję autorce za Gabriela, który oficjalnie został moim kolejnym mężem literackim!

„— Znowu to samo. Wypierasz emocje, dławisz je w sobie. Myślisz, że gdy wsiądziesz na konia i pognasz w czarną noc, znajdziesz rozwiązanie swoich problemów?
— Tak właśnie sądzę.
— To tak nie działa, Gabrielu.
— To mi wystarcza.
— By przetrwać, ale nie być szczęśliwym.
— Szczęście to ułuda, cień zwodniczy”

Do poczytania,
Arystokratka A., zachywcona, zauroczona, zakochana w „Lariście”!

października 14, 2018

Klątwa, która może zrujnować piękną miłość, czyli "Serce ze szkła"

Klątwa, która może zrujnować piękną miłość, czyli "Serce ze szkła"

„Serce ze szkła”
Autor: Kathrin Lange
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Muza
Stron: 448
Tłumaczenie: Miłosz Urban

Cześć, kochani! Na dziś mam dla Was książkę Kathrin Lange pt. „Serce ze szkła”. Książka leżała już od roku na mojej półce i tylko się kurzyła, jednak przyciągnęła mój wzrok i nie mogłam po nią nie sięgnąć. Okładka utrzymuje tajemniczość, którą lektura w sobie kryje, łącząc elementy pozycji. To pierwszy tom cyklu i choć moja przygoda z tą autorką dopiero się zaczęła, wcale nie skończy tylko na tej części. Książka pochłonęła mnie bez reszty. Z początku myślałam, że będzie to kolejna powieść o problemach nastolatków i ich trudach życia, jednak bardzo się pomyliłam.

„Serce ze szkła. Rany, to byłby świetny tytuł książki!”

Kiedy Juli wraz z ojcem dociera na wyspę Martha’s Vineyard, nie jest tym pomysłem zachwycona. Jakby tego było mało, ma robić za nianię starszemu od siebie Davidowi. Gdy przyjeżdża do pięknej rezydencji, dość chłodno zostaje przyjęta przez chłopaka. Wyczuwa w nim chłód, co zniechęca ją do udzielenia mu pomocy czy też wsparcia. Ojciec dziewczyny jest dość zajęty pracą nad nową książką i nie wie, co się dzieje z jego córką. Przede wszystkim nie ma pojęcia, co się dzieje w jej kruchym, wrażliwym sercu. Juli nie bardzo wie, jak pomóc Davidowi, gdyż ten nie chce jej dopuścić do siebie. Jest zdystansowany i odległy. Ojciec nie zwraca uwagi zna syna, a inni tłumaczą zachowanie chłopaka jako depresję po stracie ukochanej.

„Uśmiechnął się przy tym tak, że potłuczone szkło wypełniające moją pierś w jednej chwili ułożył się na powrót w serce”

Myślałam, że to będzie kolejna książka z banalnym romansem w tle. Pomyliłam się i cieszę z tego powodu. Jedynie rozmowy głównej bohaterki z jej przyjaciółką wydały mi się błahe i dziecinne, zbyt żałosne, aby w ogóle je komentować. Podczas czytania czułam się jak detektyw, który szuka wskazówek, jakichś śladów zbrodni. Razem z Juli zwiedzałam część wyspy, muzeum, w którym poszukiwała informacji o miejscowej legendzie. Nie dawało jej spokoju, a ciekawość zżerała dziewczynę od środka, chociaż mawiała, że nie wierzy w duchy. Historia statku, który zatonął na skałach przy wyspie zaciekawił mnie jak i Juli. Analizowałam informacje, które dostała bohaterka, razem z nią starałam się pomóc Davidowi. Przyznam, że od razu zafascynował mnie swoją osobą. Fascynacja chłopakiem sięgała zenitu również przez główną postać: Juli.


Najbardziej w książce podobał mi się jej klimat, który utrzymywał się do końca, do ostatniej strony. Mroczna atmosfera dodawała powieści tajemniczości. Przez większość rozdziałów mowa jest o niejakiej Charlie, narzeczonej Davida, której szczerze nie lubiłam. Denerwowało mnie, że każdy chciał być jak ona, każdy zazdrościł Davidowi, gdyż była najlepszą partią, i każdy chciał ją zdobyć. Ponadto wszyscy opisywali ją w samych kolorowych barwach, zapominając o wadach. W oczach mieszkańców nie posiadała żadnych skaz, co jak dla mnie jest niemożliwe. Przez opisy innych na temat tej narzeczonej, ja sama się do niej mocno zniechęciłam, bo im osoba wydaje się idealna, to tym bardziej skrywa prawdziwe oblicze, swoje skazy przed światem. Poznałam również przyjaciela Davida, Henry’ego, który z pozoru zrobił dobre wrażenie, ale z każdym następnym rozdziałem czułam do niego niechęć i podejrzliwość. Zaczął wzbudzać we mnie mieszane uczucia.

„W jego oczach dostrzegła ten specjalny błysk, na który już na samym początku zwróciłam uwagę. Zupełnie jakby stał nad przepaścią, jedną nogą już za krawędzią, i cieszył się, że zaraz runie w dół”

Polecam tę książkę z ręką na sercu! Jeżeli ktoś chce, by autorka trzymała go w napięciu, w adrenalinie, to koniecznie musi się zabrać za „Serce ze szkła”. Książka godna polecenia! Pokochałam Davida, polubiłam po czasie również Juli, a dom, w którym toczyła się akcja powieści, zaimponował mi. Był jak starodawna rezydencja, wręcz pałac. Od zawsze fascynowały mnie takie domy z licznymi zakamarkami, schowkami czy tunelami; domy z historią do opowiedzenia. Warto zapoznać się z tą książką, z losami Davida oraz Juli. Mnie urzekła i myślę, że Was także może urzec!

Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J.

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

„Sentymentalna bzdura” Autor: Ludka Skrzydlewska Kategoria: romans/sensacja Wydawnictwo: Editio Red Stron: 574 Premiera: 12.02.2...

Copyright © 2016 Arystokratki spod księgarni , Blogger