„Zaginiony
symbol”
Autor: Dan Brown
Kategoria: kryminał/thriller/sensacja
Wydawnictwo: Sonia Draga
Stron: 624
Tłumaczenie: Zbigniew Kościuk
Kto nie zna lub nie kojarzy Dana
Browna i jego książek ten niech pierwszy rzuci kamień, bądź też jakiś inny,
symboliczny przedmiot, którym z pewnością zainteresowałby się nasz bohater dnia
(lub recenzji, ale cii!), czyli profesor Robert Langdon, świetny historyk i
badacz symboli. Od lat jestem zapaloną czytelniczką pana Browna. Na koncie mam
przeczytane prawie wszystkiego jego grubaśne powieści, a pierwszą z nich były
oczywiście „Anioły i demony”, które do dziś plasują na czołowej liście
uwielbianych przeze mnie książek. Zauważyłam ostatnio, iż „Zaginiony symbol”
wraz z nowszym „Początkiem” kurzą się na mej półce, więc oto i jestem po
przeczytaniu kolejnej lektury Dana i przychodzę z recenzją.
Tym razem przenosimy się wraz z
profesorem Langdonem do Waszyngtonu, stolicy Stanów Zjednoczonych, gdzie
mężczyzna ma wygłosić pewien odczyt na Kapitolu. Przylatuje tam na prośbę
swojego zaufanego przyjaciela Petera Solomona, zamożnego masona o trzydziestym
trzecim stopniu. Niestety, całe to zaproszenie okazuje się zwykłą pułapką, w
którą wpadł nasz starzejący się profesorek. Pierwszy szok wcale nie ustępuje, gdyż
już po chwili Robert Langdon znajduje się w sercu okrutnych nowin. Dłoń Petera
Solomona, wytatuowana dziwnymi symbolami, leży pośrodku historycznej rotundy, a
by uratować przyjaciela, profesor musi naprawdę sprężyć się i zacząć działać,
nawet jeśli CIA siedzi mu na karku.
„Prawdziwą
tajemnicą jest śmierć.
Tak
było od zarania czasów: zawsze pozostawało tajemnicą, jak umrzeć”
Przerażająca może wydawać się ilość
stron książek Dana Browna, jeśli mowa tu o serii dotyczącej Roberta Langdona,
ale przyrzekam, te kryminały czyta się tak szybko, że ponad 600 stron da się
przeczytać w parę dni, a gdybym się zaparła, to pewnie i w góra dwa! Autor tym
razem wprowadził nas w szczegółową historię masonów, rzekomo tajnego bractwa
działającego już od hoho dawnych lat. Symbole pojawiają się na każdym kroku,
ciągła piętrząca się góra niewyjaśnionych, niepojętych spraw przybiera na
wielkości, nie wiadomo, kto jest sprawcą, jak odzyskać Petera Solomona, czy on
jeszcze żyje i co skrywa tajemniczy, starożytny portal położony gdzieś na
terenie Waszyngtonu. Masoni od zawsze ciekawili ludzkość. Jak się do nich
przyłączyć, kim właściwie są, czy to ci, co czczą Szatana, a może składają mu
ofiary na ołtarzach obłożonych ludzkimi kośćmi czy trupimi czaszkami? Dzięki
„Zaginionemu symbolowi” bliżej poznałam odpowiedzi na dręczące mnie pytania.
Nie musiałam niczego szukać w Google. Dostałam, co chciałam w książce. Dan
Brown wprowadza czytelnika w zaszyfrowane wskazówki, dziwne zagadki, historie o
masonach, bractwie, rytuały, ich symbolikę czy tradycje. Przekazuje sporo
wiedzy, sporo informacji, sporo detalów, które ciężko znaleźć nawet przy pomocy
cioci Wikipedii. Po wizycie w Watykanie, gdzie odgrywała się akcja „Aniołów i
demonów”, miło było zwiedzić Waszyngton
oczami Roberta Langdona. Ruszyć wraz z nim śladami po mistycznych miejscach, po
zapomnianych lub, wręcz przeciwnie, często odwiedzanych budynkach, znanych
uliczkach, korytarzach i podziemiach Kapitolu, po całej stolicy Stanów. To była
naprawdę kolejna, bardzo udana przygoda z tym nutką tajemnicy w tle, z
dreszczami, z faktami, które budziły zainteresowanie.
„Wielu
ludzi poszukiwało starożytnych tajemnic i rozprawiało o ich mocy. Dziś dowiodę,
że naprawdę istnieją”
Tajemnica przedstawiona w „Zaginionym
symbolu” porusza przede wszystkim tematykę wolnomularstwa, opowiada o tym i
owym, przy czym wciąż zachowuje główny wątek. Mimo wszystko w tle rozgrywa się
akcja odbiegająca od masonów, pościgiem za rozwiązaniem zagadki piramidy
masońskiej. Dan Brown przedstawił czytelnikom kolejnych bohaterów wzbudzających
podziw, robiących wrażenie. Mamy czarnego bohatera, opisy jego działania, jego
rozumowania i planowania; mamy rodzinę Solomonów, ich historię, tragedię oraz
wiele innych, równie ciekawych wątków, które umilają czas.
Jeśli chodzi o wrażenia po
przeczytaniu książki, mam mieszane odczucia. Z jednej strony naprawdę dobrze
poprowadzona akcja, sporo się dzieje, ciężko czasami nadążyć. Robert Langdon,
jego partnerka w działaniach, bractwo oraz symbole nadają sens tej powieści,
lecz w porównaniu z poprzednikami („Kod Leonarda da Vinci”, „Anioły i demony”
oraz „Inferno”), to „Zaginiony symbol” wypada dość blado przy nich. Czegoś mi
brakowało, choć na pewno nie tajemniczości czy symboliki, gdyż na tym się nie
zawiodłam. Mimo wszystko lekturę przeczytało mi się ekspresowo, co znaczy, że
Dan Brown nie traci werwy, nadal posługując się świetnym piórem, natomiast ta
część po prostu nie będzie stanowiła mojego ulubieńca. Książeczka wraca na
półkę, a ja już lecę prosto do „Początku”!
Do poczytania,
Arystokratka A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz