czerwca 25, 2019

Przedpremierowo: "Zło w zarodku"!

Przedpremierowo: "Zło w zarodku"!

„Zło w zarodku”
Autor: J.A. Redmerski
Kategoria: romans/sensacja/thriller
Wydawnictwo: NieZwykłe
Stron: 273
Tłumaczenie: Dorota Lachowicz
Premiera: 26.06.2019

Jedna z moich ukochanych serii znów powraca! Jeśli nie słyszeliście jeszcze o cyklu „W Towarzystwie Zabójców”, koniecznie powinniście to nadrobić. Oczywiście to książki dla fanów gorących, płomiennych romansów, które nie opiewają w lukier i słodycz; dla fanów mocnej sensacji i thrilleru, którym niestraszne opisy tortur czy brutalnych przesłuchań serwowanych przez wyszkolonego Specjalistę. Wyraźni, charakterystyczni bohaterowie, akcja, która nie zwalnia ani na chwilę, tajemnice, zagadki, niebezpieczne misje i przeszłość lubiąca o sobie przypominać. To tylko zalążek całej góry wątków, którymi dysponuje J.A. Redmerski w swoich fenomenalnych powieściach. Przy każdej z części moje serce wybijało nierówny rytm. Raz w spokoju czytałam docinki między Niklasem a Izabel, za drugim razem współczułam bohaterom bólu, którego doświadczali. Jedno jest pewne. Autorka tą serią zaskarbiła sobie moje czytelnicze serce, ponieważ odwaliła kawał dobrej roboty i myślę, że nawet Victor Faust byłby skłonny przyznać jej rację, kiwając głową z aprobatą. Jej powieści to iście wybuchowa mieszanka, której nie da się nie uwielbiać!

„Myślę, że wolność jest dla mnie tym, czym heroina dla narkomana. Kiedy posmakowałam jej po raz pierwszy, od razu zapragnęłam więcej. I byłam gotowa zrobić wszystko, by ją zdobyć. Zabiłabym, by ją zatrzymać”

„Zło w zarodku” to czwarta z kolei część serii „W Towarzystwie Zabójców”. Tym razem można rzec, że nie skupia się na jednym konkretnym wątku, chociaż mogłabym pod niego podpiąć całą sytuację z przesłuchującą członków Zakonu Norą. Postać ta jest zupełnie świeża, nowa i godna zainteresowania. Od początku pałałam do niej nienawiścią, jednak nie powiedziałabym, że nie wzbudziła zaciekawienia. Wyrafinowana, ironiczna, nieczuła i niedająca się złamać kobieta namiesza w Zakonie Victora Fausta na tyle, że nie wiadomym jest, czy elita wyjdzie z tego bez szwanku. Najbliżsi ludzie członków zostają porwani. To do Izabel, Niklasa, Victora, Fredrika, Doriana i Jamesa należy zadanie, by pomóc w ich uwolnieniu. Muszą poddać się wyzwaniom, które mogą przerosnąć ich możliwości i siły. Wystawieni na próbę dostają czterdzieści osiem godzin. To niewiele czasu, by stanąć oko w oko ze swoimi najgłębiej skrywanymi sekretami, brudami, o których wolałoby się nigdy nie wspominać, przeszłością dostarczającą jedynie bólu i cierpienia. Co się stanie, kiedy czas upłynie? O tym musicie przekonać się sami, zgłębiając tę fascynującą lekturę.


„Zło w zarodku” połknęłam w jeden dzień, w kilka godzin. Gdy tylko zabrałam się za książkę, wiedziałam, że niebawem ją skończę. 273 strony mignęły mi w zawrotnie szybkim tempie, przez co po zakończeniu długo siedziałam, wpatrując się w ścianę. To już? Tak po prostu koniec? Oczywiście autorka spowodowała, że znów nie mogę się doczekać kolejnego tomu. Czwarta część może i nie wywołała we mnie takich emocji jak poprzednik opowiadający o losach Fredrika, czy pierwsza powieść z tej serii, jednak wzbudziła na pewno irytację, wściekłość, współczucie, odrobinę radości i zdziwienia. Książka była iście wybuchową mieszanką, która ogromnie mi się spodobała. Choć akcja toczy się przez czterdzieści osiem godzin, skupia bohaterów teoretycznie w jednym miejscu, nie da się powiedzieć, że było nudno. Absolutnie. Przesłuchania zapewnione przez jedną z bohaterek roztroiły mnie emocjonalnie. „Zło w zarodku” pozwoliło bliżej poznać ludzkie słabości nawet takich brutalnych i wydawałoby się żelaznych postaci jak członkowie Zakonu. Ujawnia brudne, głęboko skrywane sekrety, tajemnice, które potrafią zniszczyć każdą relację; ujawnia strach, liczne lęki, obawy czy wątpliwości. Dzięki czwartej części dowiedziałam się kilku nowych rzeczy na temat Izabel, na temat samego Victoria Fausta, jego nad wyraz interesującego brata czy kilku innych postaci. Było to szokujące, ale orzeźwiające spotkanie. Nie potrafiłam odłożyć lektury, wciąż zainteresowana Norą, jej działaniem, przeszłością bohaterów oraz Fredrikiem, o którym szerzej mowa w „Łabędziu i Szakalu”.




Bohaterowie, choć już dobrze znani, nadal potrafią wywoływać skrajne uczucia i wciąż można dowiedzieć się o nich wielu nowych rzeczy. W tej części niejednokrotnie irytowała mnie Izabel, która swoim zachowaniem powodowała zarówno uśmiech na twarzy, jak i przewrót oczami. Nie raz się rozkleiłam, wzruszyłam, przeraziłam obojętnością kilku postaci, ale także zrozumiałam, czym niektórzy się kierowali. Nowa bohaterka, Nora, ostatecznie naprawdę mocno mnie zafascynowała, chociaż zrobiłabym jej znacznie więcej niż to, na co zdobył się jeden z najbardziej interesujących osobników. Nora wprowadziła ogrom świeżości do tej powieści, dzięki czemu przez całość wręcz się przepływało w zaciekawieniu. Akcja za akcją, wyznania za wyznaniami, gra z czasem, uwięzieni bliscy. Jak to się skończy, kto za to wszystko zapłaci, kto zginie? Niemal do końca trwałam z tymi pytaniami, aż w końcu karty zostały wyłożone na stół, a ja mogłam... No cóż, czy odetchnąć z ulgą, czy otworzyć szeroko oczy ze zdziwienia, o tym znów się przekonacie, jeśli sięgniecie po tę powieść. Na pewno dostarczy Wam wielu wrażeń, tego możecie być stuprocentowo pewni.




Choć wydawałoby się, że „Zło w zarodku” nie będzie niczym głębokim, że będzie zawierało tylko sensację, cały kilogram mroku, tajemnic, wyznań, tajemnic i w tle gorącego, płomiennego romansu, to złudne wrażenie. Książka ta bowiem skrywa dno i jest ono w samym zarodku tego całego złego rozgardiaszu. Jak wcześniej wspomniałam, ukazuje ludzkie słabości. To, jak ludzie, jak bliscy, a przede wszystkim jak miłość potrafi wpłynąć na czyjeś decyzje, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla kogoś, by zapewnić mu pełne bezpieczeństwo. Ukazuje, że przeszłości nie da się w zupełności odepchnąć, zamknąć w kufrze i zakopać dziesięć metrów pod ziemią. Przeszłość to część nas, naszych osobowości i nawet bohaterowie „Zła w zarodku” muszą się zmierzać z tym, co kiedyś stanowiło ich codzienność, z błędami, których się wstydzą, z cierpieniem, którego doświadczyli. Jesteśmy tylko ludźmi. Ludźmi, którzy nigdy nie pozbędą się choć ociupiny emocji. Nawet, jeśli mamy się za twardych i bezlitosnych.

„Stworzono mnie taką. Wytrenowano. Robię to, co robię, odkąd wyciągnięto mnie spomiędzy nóg matki, której nawet nie poznałam. To jest jak nauka ojczystego języka, Izabel. Uczysz się go, dorastasz, posługujesz się nim i nie jesteś go w stanie zapomnieć. [...] Jasne, każdy może nauczyć się języka w dowolnym momencie życia, ale zaledwie garstka z tych ludzi zdoła opanować obcy język tak doskonale, że zatraci swój naturalny akcent”

J.A. Redmerski po raz kolejny odwaliła kawał świetnej roboty, a jej lekkie pióro i sposób pisania definitywnie stał się jednym z moich ulubionych. Pomysły na fabułę, wyjątkowi bohaterowie, porządna akcja, dialogi, wszystko mnie kupiło już po raz czwarty. Gdy tylko wkraczam w świat zabójców, ciężko mi się z nimi rozstawać, dlatego z niecierpliwością będę oczekiwać piątego tomu „Czarnego Wilka”. Gorąco polecam tę serię, tę powieść. Obyście się nie zawiedli, bo ja za każdym razem oddaję tym książkom całe czytelnicze serce!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.



Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

czerwca 25, 2019

Letni czas z wisienkami, czyli "Jej wisienki"!

Letni czas z wisienkami, czyli "Jej wisienki"!

Jej wisienki"
Autor: Penelope Bloom
Kategoria: literatura obyczajowa/romans
Wydawnictwo: Albatros
Stron: 256
Tłumaczenie: Emilia Skowrońska
Premiera: 05.06.2019

Powiem, że ta część rozłożyła mnie na łopatki. Nie sądziłam, że historia Williama i Hailey będzie tak wyśmienicie zabawna, urocza. Z pierwszej części „Jego banan” miałam okazję już poznać Williama i nie mogłam się doczekać jego historii. Wiedziałam, że był takim dowcipnisiem, ale nie sądziłam, że na taką skalę. Od początku do końca książka ma świetny przezabawny klimat, z którego ciężko się wyrwać, bo chce się więcej. Śmiałam się z tekstów Williama i nie dowierzałam, że momentami jego mózg się wyłączał, jednakże bez tego nie byłby sobą, a z kolei bez tego nie mogłabym go polubić. A jego skłonności do pożyczania sprawiały we mnie falę śmiechu. Najbardziej pokonał mnie, gdy zwinął miętówki eks facetowi Hailey, a potem je zwrócił, bo jak powiedział, jego oddech ich potrzebuje.
Z pierwszej części mogłam się zapoznać z przeszłością braci Chamberson i nie rozumiałam jednej rzeczy jeśli chodziło o Williama. Dlaczego dawał się naciągać na pieniądze swoim rodzicom? Ich obchodziło stan konta synów, pieniądze, a nie dzieci. Jakim trzeba być rodzicem, by się tak zachowywać. Rozumiałam, dlaczego Bruce się od nich odciął, ale czemu nie William? Może miał jeszcze nadzieję, że rodzice się zmienią? Karmili go historyjkami, a on na nie czekał. Nie przychodzili do Bruce, bo wiedzieli, że złamanego grosza, by nie dostali, za to go nie znosili i to ze wzajemnością. Nie dziwiłam się, że się odciął. To było najlepsze rozwiązanie.

„Gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy, potraktowałem ją jak wyzwanie. Była dziewicą, co oznaczało, że ma coś, co mogę jej zabrać. Coś, czego dotąd nikomu nie dała. Siedzący we mnie kleptoman od razu się tym zainteresował”

Zamiłowanie do pieczenia to pasja Hailey, dzięki której spod jej rąk wychodzą pyszne arcydzieła. Jest artystką w swojej dziedzinie, która udoskonala swoje dzieła. Była trochę jak ja pochłonięta przez swój świat, mogłaby się zatracić w pieczeniu. Polubiłam jej przyjaciela, który razem z jej siostrą spiskował, by Hailey znalazła sobie faceta. Szczerze? Uśmiałam się, kiedy czytałam zakład tych dwojga, a w drzwiach nagle pojawił się William. Ich zachowanie zbiło mnie z nóg. Śmiechu nie było końca nawet wtedy, gdy William zwinął Hailey wazon z kwiatami. Zatkał nie tylko mnie, ale i samą Hailey.

„— Być może masz kilka talentów — przyznała. — Ale większość z nich ujawnia się dopiero wtedy, gdy gasną światła.
— Zaraz! Czyli seks jest dobry tylko w ciemności? A może powinienem zacząć zakładać na głowę papierową torbę?
— Czasami jesteś męczący. Wiesz?
— Już to słyszałem. Ale ja się dopiero rozkręcam?"

Chemia między głównymi bohaterami nie raz i nie dwa zapierała mi dech w piersi. Któż, by mógł się oprzeć czarowi Williama? Ja z pewnością nie, a i bohaterce przychodziło to z trudem. Słowami potrafił rozczulić, a także zmiękczyć kobiece serce. Niestety jak to bywa u bogatych kawalerów przyciągają zwykle hieny. William został zraniony i jak to bywa utrudnia zawarcie nowych związków, a jeżeli są to nietrwałe albo są to przygody na jedną noc. Nie dziwiłam się, że w mężczyźnie tkwiło to tak mocno.

„— Barbarzyńca — rzuciła.
— Barbarzyńca rozebrałby cię zębami. Ja jestem bardziej cywilizowany”

Powiem szczerze, że najbardziej rozśmieszyła mnie sala zdobyczy Williama, gdzie banan brata był klejnotem koronnym. Znajdowały się w tym pomieszczeniu przeróżne rzeczy od skarpetek Bruce po spinki Hailey, a także rzeczy jej babci. Jak twierdził bohater pożyczał te rzeczy tylko od osób, które go denerwowały.  Czytałam o jego poczynaniach z uśmiechem na ustach. Nie wiem, kiedy zapałałam większą sympatią do bohatera, ale w pewnym momencie nie wyobrażałam sobie akcji bez jego poczucia humoru. Podobało mi się to, że w książce pojawił się Bruce wraz z Natashą. Przyznam, że brakowało mi go, jego porządku, jego tekstów, ale i drobnych sprzeczek między braćmi.




To kolejna książka Penelope Bloom, która mnie zachwyciła, a zarazem zwaliła z nóg. William naładowany poczuciem humoru ze skłonnością do „pożyczania”. Natomiast Hailey słodka, niewinna, ze swoimi cennymi wisienkami. Autorka opisała uczucie między bohaterami w taki sposób, że nie toczyło się szybko, lecz powoli, tak jak powinno być. W tej części bliżej poznałam rodziców braci i stwierdziłam to samo, co Bruce, że im zależało tylko i wyłącznie na pieniądzach dzieci. Miałam ochotę zrobić im krzywdę za to, że zaczęli wtrącać się pomiędzy syna, a Hailey. Co się z nimi stało? Dowiecie się tego czytając „Jej wisienki”. Ta część ujęła mnie i doprowadziła do śmiechu. Dobry humor nie opuszczał mnie przez większość książki. Bracia Chamberson skradli mi serce. Nie mam pojęcia, który bardziej, gdyż obu nie tylko polubiłam, a w pewnym momencie pokochałam. Nie mogę się doczekać kolejnej części i kolejnej dawki humoru.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Albatros.

Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J.

czerwca 21, 2019

Kolejny hit lata, czyli "Kiedyś po ciebie wrócę"!

Kolejny hit lata, czyli "Kiedyś po ciebie wrócę"!

„Kiedyś po ciebie wrócę”
Autor: Agata Czykierda-Grabowska
Kategoria: literatura obyczajowa/kryminał
Wydawnictwo: OMGBooks
Stron: 445
Premiera: 19.06.2019

Twórczość Agaty Czykierdy-Grabowskiej to jedna z nielicznych twórczości, którą bardzo lubię. Nie mówię, że wszystkie kocham nad życie, ale dzięki nim odnajduję w sobie wiarę w polskich autorów, którzy pną się w górę, pokazując, na co ich stać. Agata zalicza się do pisarek z ogromnym potencjałem, który w pełni realizuje w swoich powieściach new adult. Tym razem mamy do czynienia z zupełnie inną stroną autorki. „Kiedyś po ciebie wrócę” łączy w sobie elementy dobrego romansu z wątkiem kryminalnym. Dla fanów kryminałów może nie będzie to jakaś ciężka do rozwikłania zagadka, ale ja, jako dawna zapalona miłośniczka W11 i pokrewnych, nie znam się za dobrze na rzeczywistych, niekiedy brutalnych odpowiedziach na pytanie „co się stało, kto to zrobił, jak do tego doszło?”. Wobec tego nie od razu domyśliłam się, jaki był finał zniknięcia siostry naszej głównej bohaterki. Mimo wszystko moje kolejne spotkanie z twórczością Agaty Czykierdy-Grabowskiej było jak najbardziej udane i z czystym sumieniem książkę mogę polecić. Poza tym widzieliście tę okładkę? Osobiście wciąż nie mogę się na nią napatrzeć. Razem z „Adamem” stawiam tę powieść na równi. Pod względem fabularnym i okładkowym. Zdecydowanie moi faworyci wśród książek autorki!
„Kiedyś po ciebie wrócę” opowiada o losach młodej Roksany, która po roku czasu wraca do rodzinnego miasteczka. Rok wcześniej, zanim dziewczyna zdecydowała się na ucieczkę z tego bagna, w jej rodzinie doszło do traumatycznego wydarzenia. Ukochana siostra Roksany, Ania, zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Po prostu pewnej nocy wyszła z domu i nie wróciła. Padły podejrzenia, że dziewczyna nie żyje, jednak nie ma na to zbitych dowodów. Roksana po otrzymaniu dziwnych wiadomości postanawia na własną rękę rozwiązać tę tajemnicę i odszukać siostrę, wierząc, że to wszystko jest zbyt podejrzane, a Ania na pewno gdzieś jest i żyje. W rozwikłaniu zagadki pomaga jej Bartek, dawny bliski przyjaciel, dość specyficzny, którego albo się lubi, albo nienawidzi. Bartek bowiem to chłopak, któremu ogromnie zależy na Roksanie i choć wie, że kobieta nie czuje dokładnie tego samego, co on, wciąż ma nadzieję na więcej. Co się wydarzy w trakcie ich własnego śledztwa? Czy Bartek rzeczywiście jest takim niewiniątkiem, na jakie wygląda? O tym wszystkim musicie się przekonać, czytając powieść.
Szczerze mówiąc, kiedy sięgnęłam po tę długą wyczekiwaną książkę, nie byłam tak zachwycona, jak powinnam być. Pierwsze kilka rozdziałów czytałam tak o, bez żadnych głębszych emocji, bez żadnych refleksji, lecz z czasem, gdy i akcja nabierała tempa, moja ciekawość również rosła. Nie mogłam oderwać się od lektury. Napisana lekkim, barwnym językiem zapraszała do następnych rozdziałów po następną dawkę emocji czy uczuć. Mogłam je poczuć całym sercem, całą sobą. Agata Czykierda-Grabowska znów mnie nie zawiodła. Zachwyciła mnie swoją nową powieścią, dowiodła, że sięgnięcie po inny gatunek, niż dotychczas się pisało, potrafi wyjść na dobre. Chociaż „Kiedyś po ciebie wrócę” zawiera elementy kryminału, swoją drogą, całkiem dobrego kryminału, pojawia się mój ulubiony wątek, czyli romans. Zawsze wam mówię, że kocham, gdy w romansach dominują emocje, że bez nich nie ma dla mnie dobrej książki. Autorka spisała się na medal, gdyż w tej powieści definitywnie były te emocje i można było je poczuć. Między Roksaną a Bartkiem chemia jest wyczuwalna na kilometr. Chociaż Roksana nie pałała tymi samymi uczuciami, w pewnym momencie nie da się im oprzeć, one przejmują kontrolę. Co do samego Bartka. Od początku nie czułam do niego wszechogarniającej sympatii. Był, bo był. Czasami denerwował, gdyż jego emocjonalne wybuchy nieco przytłaczały, jednak w pewnym momencie dało się go polubić. Czy długo trwała ta sympatia? To pozostawię w tajemnicy. ;)


Bardzo podobało mi się, że autorka poruszyła w swojej powieści coś więcej niż romans. Wątek kryminalny to coś, co zdecydowanie uwielbiam w takiej literaturze. Dodaje on smaczku i czegoś innego. Piękne uczucie dla tle jakiejś mrocznej zagadki, niewyjaśnionej sprawy. Definitywnie moje klimaty! Jeśli chodzi więc o wątek kryminalny, Agata świetnie się spisała, osobiście nic nie podejrzewałam, chociaż rozwiązanie tego wszystkiego miałam przed nosem. Duży, naprawdę duży plus za budowanie napięcia oraz całej kryminalnej otoczki. „Kiedyś po ciebie wrócę” kupiło mnie swoją naturalnością, że tak to ujmę. Nie da się wyczuć żadnej sztuczności, bohaterowie są autentyczni, charakterystyczni i barwni; mają własną osobowość. Czułam, że można byłoby takich ludzi spotkać na ulicy, nie są tylko wytworem imaginacji i zlepku sztucznych cech. Dzięki jak zawsze przyjemnemu stylowi autorki moje starcie z książką było błyskawiczne. Niestety, długo musiałam czekać, aż zabiorę się za nią, gdyż przebywam za granicą i ciężko było mi się dostać do mojego klocuszka, ale gdy to się stało, przez powieść niemalże przepłynęłam jak motorówki obok mnie nad Menem. Nie wiedziałam kiedy znalazłam się na końcu i musiałam żegnać się z historią, z którą w pewnym sensie się zżyłam. Zagadka rozwiązania, wszystkie karty wyłożone, bohaterowie... no cóż, nie będę nic spojlerować! Po prostu musicie sięgnąć po tę książkę. Dla fanów romansów z elementami kryminału to będzie coś wręcz idealnego! Ja zdecydowanie polecam i jak zawsze czekam na kolejne powieści autorki.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu OMGBooks.



Do poczytania, 
Arystokratka A./Aga

czerwca 16, 2019

Zabawna, słodka i ujmująca, czyli "Dearest Clementine"

Zabawna, słodka i ujmująca, czyli "Dearest Clementine"

„Dearest Clementine”
Autor: Lex Martin
Kategoria: literatura obyczajowa/romans
Wydawnictwo: Kobiece
Stron: 367
Tłumaczenie: Agnieszka Kalus

Gdy przychodzi lato, uwielbiam wgłębiać się w romantyczne historie, które dostarczą mi uniesień, wypieków na twarzy, może nawet szybszego bicia serca, jakiejś głębszej refleksji nad takim pojęciem jak miłość czy relacje między mężczyzną a kobietą. Romans to dla mnie nie tylko zbiór scen erotycznych, ckliwych wyznań czy opisów randek bohaterów. Romans to dla mnie przede wszystkim cała paleta emocji. Jak powtarzam: emocje to dla mnie sprawa pierwszorzędna, jeśli chodzi o książkę. Powieść „Dearest Clementine” widziałam na półce u mojej przyjaciółki nieraz. Zawsze, kiedy przychodziłam do niej po nową dostawę książek, mówiła „może ta?”, a ja za każdym razem kręciłam głową. Przeczytałam opis i wydawało mi się, że to już wszystko było i akurat ta lektura niczym nowym nie zaskoczy. Cóż, szczerze mówiąc zaskoczyła, czego się nie spodziewałam. Oczywiście, powieść ma swoje spore wady, ale ma także mnóstwo zalet, które stawiają ją na liście naprawdę dobrej literatury obyczajowej. Myślę, że książka nie dostarczy mnóstwa refleksji, nie sprawi, że po zamknięciu wasze serce będzie wybijało nierówny rytm, ale jako przyjemna lektura na czerwcowy wieczór nada się idealnie. Spełnia wszystkie cechy dobrego romansu.

„Motyle obijają się w moim brzuchu jak pijani żeglarze”

„Dearest Clementine” opowiada o historii wyjątkowej dziewczyny, którą polubiłam już od pierwszych stron. Clementine to studentka angielskiego i kreatywnego pisania. Wygadana, zimna i zdystansowana otacza się jedynie grupką zaufanych przyjaciół, nie tracąc czas na uganiających się za nią chłopaków. Od traumatycznych wydarzeń z przeszłości trzyma się na uboczu, odgradzając ceglanym murem zbudowanym z bycia wredną, niedostępną, nieufną i niekiedy bardzo zamkniętą w sobie. Mimo wszystko tryska dobrym humorem, ciętymi ripostami, jest kreatywna, współczująca i troskliwa, a na dodatek ma wspaniałe przyjaciółki, które do książki dostarczają salw śmiechu, ale również refleksji. Przede wszystkim Jenna jest od perwersji, Harper od psychologii i zdrowego rozsądku. Kiedy więc tytułowa Clementine spotyka pewnego siebie, zabawnego i przystojnego Gavina, coś się zmienia. Coś, co powoduje, że życie bohaterki obiera inną drogę, wybiera inną trasę.



Historia Clementine tak mnie zauroczyła, że książkę przeczytałam w mgnieniu oka. Język i styl autorki, Lex Martin, tylko to ułatwił, gdyż nie był nad wyraz skomplikowany, poetycki czy trudny. Całość czytało się niezwykle szybko i przyjemnie. Dodatkowym atutem był właśnie humor, którego w powieści nie zabraknie. Bohaterowie rozbudowani, z krwi i kości, dzięki czemu dało się w nich uwierzyć, dało się uwierzyć w to, że takich ludzi rzeczywiście można spotkać i z nimi porozmawiać, nie są wyłącznie idealnymi rzeźbami bez cienia charakteru, które spotkamy w galeriach sztuki. To ludzie z wadami, ale i zaletami, to ludzie z historiami, które przytrafiają się na co dzień, a o których nie mówi się zbyt głośno. Sama Clementine to tak urocza osoba, że mogłaby zostać moją przyjaciółką. Jest pisarką, jest pełna skrajnych emocji, ukrywanego strachu, jest pomysłowa, czerpie z życia tyle, ile może, kocha swoich przyjaciół, ale potrafi też dbać o siebie i wyrażać swoje zdanie. Bywa nieśmiała, jednak umie także pokazać odwagę. To naprawdę wyjątkowa postać, nawet jeśli bywa opryskliwa, zimna jak lód i dość wredna. W pewnym stopniu przypominała mi mnie, dlatego tak bardzo się z nią zżyłam. Główny bohater, Gavin, to również facet, którego nie dało się nie polubić. Słodki, a jednak bardzo męski i pewny siebie. Wykazujący dominację, ale także potrafiący pójść na kompromisy. Zabawny, dokazujący, ironiczny, a jednak przyjacielski i troskliwy. Nie jest typem okrutnie złego chłopca, absolutnie. To mężczyzna, który definitywnie skrada się do serca czytelniczek, roztapiając zimny lód czy jakąkolwiek pokrywę. Tych dwoje bardzo urzekło mnie swoją historią.

„Męczy mnie to, że jestem taka zamknięta w sobie. Nie jestem dzięki temu ani silniejsza, ani odważniejsza. Nie zyskałam żadnej mądrości ani ulgi. Po prostu stałam się samotna”

„Dearest Clementine” to nie tylko słodka historia o miłości. Definitywnie tak nie jest. Powieść zawiera w sobie inne wątki, które dodają tylko smaczka i jeszcze bardziej namawiają do wgłębienia się w lekturę. Pojawia się motyw prześladowcy, motyw tajemnicy, która wciąż nierozwiązana, sprowadza na bohaterów mnóstwo problemów i kłopotów, których skutki bywają bolesne i łamiące serce. Motyw naprawdę silnej i wyjątkowej przyjaźni, rodziny czy także przeszłości. Myślę, że antyfanów schematów w kwestii romansów może książka zniechęcić, gdyż, nie ma co ukrywać, powieść nie podaje nam na tacy niczego nowego, wiele rzeczy jest do przewidzenia, wiele można wywnioskować z innych lektur, które się już przeczytało, ale mimo wszystko, mimo tego mankamentu, „Dearest Clementine” jest naprawdę zabawną, słodką, tajemniczą, a zarazem ujmującą książką, a jej bohaterowie tylko zachęcają, by czytać dalej, czytać, dopóki się nie skończy. Wobec mojej nieukrywanej miłości do chwytliwych romansów, i ten śmiało mogę polecić, jeśli ktoś ma ochotę na coś przyjemnego na nudny wieczór.

Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

czerwca 05, 2019

Wyjątkowy debiut: "Architektura uczuć"!

Wyjątkowy debiut: "Architektura uczuć"!

„Architektura uczuć”
Autor: Meg Adams
Kategoria: romans/thriller
Wydawnictwo: NieZwykłe
Stron: 364
Premiera: 25.05.2019

Na tę książkę czekałam bardzo, bardzo długo. Meg znam z naszej grupy literackiej Ailes, do której obie należymy. Zalążek historii przedstawionej w „Architekturze uczuć” miałam okazję czytać w całkiem innej postaci, dlatego nie mogłam się doczekać, co tam ciekawego wykombinowała Meg. Pierwsze rozdziały od razu mi powiedziały, że jest to coś zupełnie nowego, świeżego i różniącego się od tamtej wersji. Wyjątkowy debiut, wyjątkowej, ambitnej, zdolnej pisarki, która jeszcze wiele osiągnie na rynku wydawniczym. Powieść jest połączeniem gorącego romansu z relacją hate-love oraz thrillerem w tle, co autorka świetnie ukazała na łamach prawie czterystu stron.


Historia przedstawia losy dwójki dojrzałych już ludzi. David Arnaud jest znanym, cenionym, przystojnym francuskim architektem, który przylatuje do Polski, do pięknego, malowniczego Krakowa, by zrealizować we współpracy z polskim biurem architektonicznym pewien ważny projekt. Oliwia natomiast to kobieta po przejściach, to kobieta, która wie, co to ból, cierpienie oraz strata. Mimo wszystko nie poddaje się bez walki, jest zadziorna, odważna, wygadana, inteligentna i utalentowana. Jej praca z Davidem na początku nie wygląda zbyt obiecująco. Ciągłe sprzeczki i docinki powodują, że oboje nie potrafią się dogadać. Między bohaterami skrywa się pewna tajemnica oraz elektryzujące napięcie, które coraz bardziej ich zbliża, jednak mrok dopada w najmniej oczekiwanym momencie, przez co życie postaci jest w niebezpieczeństwie. O reszcie i ważnych szczegółach musicie dowiedzieć się sami, czytając tę książkę.

„Moja przeszłość miała wiele punktów zapalnych i tylko cud sprawił, że byłem w tej chwili tu, gdzie byłem”

„Architektura uczuć” to ten rodzaj powieści, która potrafi wciągnąć już od pierwszych stron. Zaciekawia, zaprasza do swojego świata okrytego tajemnicami, przyjaciółmi z dzieciństwa, napięciem wiszącym w powietrzu, pociągiem seksualnym między bohaterami, cierpieniem, traumami i demonami z przeszłości. To książka nieprzypominająca debiutu. To książka, którą się pochłania. Napisana lekkim, barwnym językiem zabiera nas do malowniczego Krakowa oraz do niewielkiej wsi, w której miały miejsce ważne wydarzenia w życiu zarówno Davida, jak i Oliwii. Meg Adams nie tylko sprawia, że razem z bohaterami chodzimy uliczkami tłocznego miasta, ale wędrujemy razem z nimi po ich niełatwym życiu. Nad Oliwią ciąży chmura smutku, straty oraz bólu, z którym kiedyś nie potrafiła sobie poradzić. Już nie jest tą samą dziewczyną co piętnaście lat temu. Przelały się nie tylko łzy, ale i krew. Znowuż David to postać, nad którą zachwycam się najbardziej. Uwielbiam taki typ bohatera, w szczególności, że zarówno bawił, elektryzował, jak i interesował. Jego zachowanie, docinki, żarty, słowa czy gesty potrafiły przyprawić o szybsze bicie serca. Definitywnie fanki niegrzecznych chłopców będą zachwycone panem architektem, który od razu wkupił się w moje łaski jak za machnięciem czarodziejską różdżką. Ten facet, mimo skrywanych tajemnic, mimo ego większego niż Teksas, mimo wielokrotnego bycia skończonym dupkiem niezasługującym na szacunek, budził zachwyt i podziw. Do Oliwii zapałałam mniejszą sympatią. Niejednokrotnie denerwowałam się z powodu jej ucieczek, fochów czy mentalnego tupnięcia nóżką. Bywała doprawdy irytującą bohaterką, lecz poznając ją bliżej, dało się zrozumieć jej zachowanie, a nawet wybaczyć wcześniejsze postępowanie. Moją sympatię skradł również Rich, przyjaciel Davida oraz Ostra, czyli bliska przyjaciółka Oliwii. Tym, którzy czytali, chyba nie muszę mówić, kogo nienawidziłam z całego serca i kogo miałam ochotę usmażyć na głębokim oleju w czeluściach piekieł.

„— Jesteś największym dupkiem, jakiego kiedykolwiek poznałam. Żałosnym, złośliwym gburem, któremu się wydaje, że pozjadał wszystkie rozumy i rządzi światem, ponieważ ma ładną buźkę i kupę kasy — stwierdziłam, podnosząc głos.
— Czyli jednak jestem przystojny? — Zbliżył się na niebezpieczną odległość. Zrobiłam krok do tyłu, by zachować przestrzeń osobistą.
— Tylko tyle zapamiętałeś z tego, co powiedziałam? [...]
— Reszta to bzdury, Wróbelku”

Historia przedstawiana na łamach „Architektury uczuć” to nie tylko zwykły, banalny romans. To także spora dawka thrilleru, kryminalnej zagadki, która spowija bohaterów mroczną peleryną. Zwroty akcji tylko napędzały całą fabułę, przez którą przepływało się z niewyobrażalną lekkością. Namiętność łączyła się z intrygami, buchające pożądanie z demonami przeszłości, nienawiść z miłością. Jeśli chodzi o wątek kryminalny, to jak najbardziej mi się podobał, był świetnie skonstruowany. Czytelnik z rozdziału na rozdział coraz bardziej wyczuwał szykujący się wybuch prawdy, wypełzający mrok, który pragnął dosięgnąć głównych bohaterów. Naprawdę dało się poczuć adrenalinę, a serce szybciej zabiło w wielu kluczowych momentach. Sama tajemnicza postać Rachel, kobiety z przeszłości Davida, jest intrygująca i zaciekawia swoją historią. Od samego początku byłam zaciekawiona, co zrobiła, kim w ogóle była, dlaczego gra tak ważną rolę w życiu pana Arnaud, niezwykłego mężczyzny, który ujmował założoną przez siebie maską kryjącą dobrego, empatycznego, troskliwego człowieka.

„— Nikt nie mówił, że miłość jest prosta, Wróbelku. [...] Uczucia zwykle bywają zagmatwane, dlatego łatwiej jest je odrzucać, skupiać się wyłącznie na przyjemności i otaczać się murem.
— Rozkładasz uczucia na czynniki pierwsze?
— Lubię wiedzieć, jak wszystko działa. [...] Czasem za prostą konstrukcją stoi wiele godzin obliczeń, konsultacji, zmian. To, co wydaje się na pozór trywialne, w rzeczywistości może kryć w sobie skomplikowany mechanizm”

Jeśli miałabym szukać minusów powieści, to naprawdę ciężko mi je znaleźć. To po prostu dobra książka. Być może niezbyt kupił mnie wątek przeszłości bohaterów, mam tu na myśli pewno wydarzenie, ta pierwsza miłostka, zakazany owoc, który bardzo odcisnął piętno na młodych wtedy ludziach. Wydaje mi się, że ta sytuacja nie była aż takiej wagi, by konsekwencje ciągnęły się miesiącami. Ale to może tylko ja to tak odczuwam, bo z natury jestem mało romantyczna i takie sytuacje nie robią na mnie wrażenia czy też nie powodują morza wylanych łez. Miałam też lekki problem z końcówką. Była idealnie w moim stylu, zakończenie sprawiło, że na twarzy zagościł mi szeroki uśmiech, jednak sama postać Oliwii uległa tak diametralnej zmianie, że nie potrafiłam przywyknąć do jej nowej wersji. Meg Adams odwaliła kawał dobrej roboty. „Architektura uczuć”, jak już wielokrotnie powtarzałam, była świetną książką i cieszę się, że miałam okazję ją przeczytać. Gdybym nie miała, i tak bym się zaopatrzyła w debiut Meg. Jej pióro jest lekkie, pomysły na fabułę genialne, bohaterowie charakterystyczni, rozbudowani, dojrzali i barwni. Wszystkie fanki miłosnych historii z mrokiem w tle na pewno będą zachwycone. Ja jak najbardziej byłam! ;) A Tobie Meg ogromnie gratuluję wydania „Architektury”. Zawsze trzymałam za Ciebie kciuki i cieszę się, że wreszcie się udało!


„— Mówimy jeszcze o uczuciach, czy już o architekturze? — Uniosła dłoń i dotknęła mojego policzka. Pogłaskała go delikatnie, a następnie musnęła kciukiem po ustach.
— A może o architekturze uczuć?”

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.



Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

czerwca 05, 2019

Przedpremierowo: młodzieńcze rozterki, czyli "Ta jedna gwiazda"!

Przedpremierowo: młodzieńcze rozterki, czyli "Ta jedna gwiazda"!

„Ta jedna gwiazda”
Autor: Tina Berk
Kategoria: literatura młodzieżowa
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 256

Jak na polski debiut młodej pisarki mogę powiedzieć, że jest dobry, ale warsztat pisarski wymaga jeszcze doszlifowania. Sama historia Toma i Sky była ciekawa. Ma w sobie potencjał, który autorka pokazała, ale moim zdaniem można było wycisnąć z niego więcej. Ważną kwestią jest imię Sky, które pisze się bez "e" na końcu, gdyż próbując to wymówić, brzmi co to co najmniej dziwnie. Druga kwestia, która mnie zaskoczyła, to wiek bohaterów. Myślę, że autorka zapomniała, ile lat dała swoim postaciom, ponieważ w jednym fragmencie bohater mówi, że swoją osiemnastkę ma dopiero za rok, a w następnym rozdziale jest mowa o wspólnym wieku. Myślałam, że Sky jest starsza o rok. Gdyby nie postać Archiego to książka byłaby trochę za mgłą, ten bohater dodawał humoru oraz śmiechu przez całą lekturę. Wyczekiwałam momentów z nim oraz jego tekstów, które nie raz i nie dwa rozkładały mnie na łopatki, powodując salwy śmiechu.


Tom jest cichym i raczej wycofanym chłopcem, który najchętniej całe wolne dni, włączając w to noce, obserwowałby niebo, gwiazdozbiory i oddawał się swojej największej pasji, czyli astronomii. Temat samej astronomii jest bardzo ciekawy i nie ukrywam, że liczyłam na więcej fragmentów o niej, aniżeli dostałam. W szkole, jak to często bywa, w przypadku takich wycofanych jednostek ze społeczeństwa szkolnego, są atakowane przez silniejszych od siebie, i tak też jest tutaj. Tom niechętnie uczęszcza do swojej szkoły, starając się nie narazić szkolnemu kapitanowi drużyny koszykarskiej. Rodzicielka z troski o swojego syna zapisała go na zajęcia z fotografii, gdyż uważała, że dobrze mu one zrobią, i może zacznie wychodzić sam do ludzi oraz ich poznawać. Chłopak ulega matce, bo nie chce mu się z nią kłócić i zgadza się na zajęcia. Oprócz przyjaciela, który także został wykluczony z towarzystwa szkolnego Tom nie utrzymywał z nikim kontaktu, a wolne dni spędzał sam wśród gwiazd albo z Archiem.

„Choroba niszczyła mnie od środka, ale ja wiedziałam, że tak naprawdę odbiera mi też życie towarzyskie i prywatne. Była jak zafascynowany mną superfan, który starannie kolekcjonuje jakieś części mnie, by za jakiś czas zebrać je w całość i zupełnie mną zawładnąć”

O głównej bohaterce Sky Logan dowiadujemy się, że jest chora na nieuleczalną chorobę, a mianowicie białaczki typu Gr1, która oprócz samej białaczki miała objawy gruźlicy, co jak sama autorka pisze jest mieszanką wybuchową. Od początku wiedziałam, że przyjdzie scena, gdzie będzie trzeba pożegnać się ze Sky, gdyż nie zostało jej dużo czasu, a z każdym jej pogorszeniem się stanu, jej czas się skrócał na ziemi. Mimo stanu zdrowia i świadomości bliskiej śmierci, bohaterka nie poddawała się i żyła każdym dniem mocno. Wykorzystywała wszystko to, co się dało. Podobało mi się to, że nie załamała się do reszty, a brała z życia pełną garścią. Jej pasją stała się fotografia, gdzie dało się uwiecznić nie tylko chwilę, ale także uczucia. Spełniała się w swojej pasji, otrzymywała wyróżnienia na zajęciach, a jej dzieła były już wystawiane na kilku wystawach. Dziewczyna podchodziła profesjonalnie do fotografii, a pomysłów jej nie brakowało.

„Ten odcień błękitu widziałam po raz pierwszy i nagle zapragnęłam, by nie był to ostatni raz, kiedy mogę tak siedzieć i po prostu patrzeć mu w oczy”

Bohaterowie mają ze sobą styczność po raz pierwszy na zajęciach fotografii i od razu nawiązują ze sobą nić porozumienia. Widać to bardziej po ich wspólnie wykonanym projekcie. Tom jest oczarowany Sky i uważa ją za gwiazdę, która zstąpiła z nieba. Nie traktuje jej inaczej ze względu na jej chorobę, co pokazuje, że jest dla niego dziewczyną taką jak reszta, a raczej jak niezwykłą. Widzi w niej delikatność, i nazywa ją w myślach porcelanową laleczką. Znajomość pomiędzy głównymi bohaterami kwitnie. Nawzajem pokazują swoje pasje, swoje zamiłowania. W pewnym momencie Sky poznaje Archiego, a Toma widzi z drugiej strony. Na wyjeździe do West Mountains Lakeside, o którym dziewczyna marzyła, ma okazję nie tylko poznać ten malowniczy krajobraz i zrobić zdjęcia do projektu, ale i być z chłopcami 24 godziny na dobę, poznając ich docinki i dogryzanie. Niekiedy czytając te przekomarzanie się między chłopcami, widziałam siebie i Agę, gdzie my także robimy to na okrągło, co nigdy nam się nie znudzi.

„Nie każdy bohater ma super siłę czy jest nieśmiertelny. Ja byłam uszkodzona. Razem z nieśmiertelnością odeszła moja supersiła, a nawet ta zwykła, ludzka siła. Więc może wcale nie byłam bohaterką może po prostu byłam człowiekiem sukcesu. Bo każdego dnia walczyłam ze złoczyńcą jako zwykły, słaby człowiek, a nie bohater i wciąż przecież nie dawałam za wygraną”

Historia ta była przyjemna w odbiorze i szybko się ją czytało. Autorka dobrze sobie poradziła nie tylko z samą fabułą, a z uczuciami, które były naturalne, a nie sztuczne, za co jestem pod wrażeniem, gdyż nie każdy potrafi je dobrze ująć w debiucie. Jest kilka błędów, które trzeba sprostować, ponieważ za bardzo kują w oczy, a mianowicie „Łał”, które pisze się prze w, czyli wow. Dalej słowo nieważne piszemy razem, a nie osobno. Jedna rzecz, która najbardziej mi utkwiła w pamięci jest to zdanie: „Widziałam, że najchętniej uderzyłaby teraz w płacz” jest to dla mnie nielogiczne, gdyż nie da się uderzyć w płacz, można się nim zanieść. Następnie „Ćsiii”, które także mi nie pasowało, bo zapisuję się je jako ciii. Drugie zdanie, które także dla mnie nie jest logiczne to: „Tom, nie wrócisz jej do życia”, można przywrócić kogoś do życia, zwrócić życie. Poza tym książka naładowana jest mądrym, dojrzałym słownictwem, które zaskakuje, ale także zmusza czytelnika do refleksji. Lekturka mi się podobała, ale zmieniłabym jej zakończenie, gdyż z wyjątkowej pozycji została zepchnięta na pospolitą. Końcówka była zwyczajnie zbyt szybka i nagła, nie pasowała do całej spokojnej reszty. Tak, jakby autorka nie miała pomysłu na zakończenie i wymyśliła to, co stanowiło niepasujący element. Mimo wszystko życzę autorce kolejnych wydawniczych sukcesów! ;) 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res.


Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J.

czerwca 03, 2019

Podsumowanie maja 2019

Podsumowanie maja 2019

Lekko deszczowy i ponury maj 2019 zakończył swój marny żywot z hukiem. Za oknem towarzyszy nam zupełnie inny widok, a do was przychodzimy z większą dawką energii i mniejszym zapasem czasu. Dla nas maj był niezwykle ekspresowy. Matury Agi, spore zmiany. Obecnie przebywamy na długie trzy miesiące w innym kraju, nasz Internet sprawia nie lada kłopoty, a my same jesteśmy nieco zapracowane. Brak czasu to ostatnio nasze znienawidzone dwa słowa. Mimo wszystko maj nie upłynął nam w złym humorze przygotowań, stresu czy załamania brzydką pogodą. Atmosfera poprawiła się w momencie, kiedy sięgnęłyśmy po dobre książki, a takich było kilka. ;)


Podsumowanie maja według Arystokratki A.:

„Dzisiaj należy do mnie” Agnieszka Dydycz 
To ciepła, niekiedy słodko-gorzka historia o życiu. O problemach, rozterkach, o cierpieniu, marzeniach, celach do spełnienia, o rodzinie, przyjaciołach, miłości czy stracie. Książka porusza ważne tematy, nad którymi warto się zastanowić, zmusza do refleksji, poprawia humor, sprawia uśmiech na twarzy, ale i łzę smutku. To jedna z tych powieści, o których długo się pamięta.

„Współlokatorzy” Beth O’Leary 
Najlepsza komedia romantyczna, jaką kiedykolwiek czytałam. Wiem, że się powtarzam, ale mogłabym w kółko mówić, że ta powieść jest niezwykle przyjemna, lekka, zabawna oraz ciepła. Autorka pozwoliła sobie na dużą dawkę humoru, niecodzienną relację między dwójką głównych bohaterów oraz głębszą myśl ukrytą między akapitami. „Współlokatorzy” to nie tylko wątek miłości. To również rodzina, traumy, ból, trudne decyzje, przyjaciele, praca. Zdecydowanie mój hit tego roku.

„Kociarz” Kristen Roupenian 
Dwanaście szokujących opowiadań, które przedstawiają problemy XXI wieku, ukazują brutalność świata oraz ludzi, ukazują rzeczywistość taką, jaką jest. Nie zawsze będziemy zachwyceni prawdą otrzymaną przez autorkę, ale to właśnie ta prawda powoduje, że zatrzymamy się na chwilę i przemyślimy kilka spraw. Niektóre opowiadania przyprawiały mnie o ciarki, inne mniej mi się podobały, jednak fakt jest taki, że wszystkie poruszają ważny temat i wszystkie wywołują pewne emocje.

„Architektura uczuć” Meg Adams (recenzja na dniach)
Wyjątkowy debiut koleżanki po fachu sprawił, że aż zapragnęłam ponownie odwiedzić Kraków i tym razem oczami wyobraźni chodzić wraz z bohaterami książki. Meg zapewniła nie tylko świetny, gorący i naprawdę pikantny romans, ale i mocny wątek kryminalny, tajemnicę, która nie daje czytelnikowi spokoju prawie do końca powieści. Utrzymana w świetnym klimacie powieść robi ogromne wrażenie.

„Love Line” Nina Reichter (recenzja niebawem)
Książka, która z lekka mnie zawiodła. Choć powieść sama w sobie nie jest zła, gdyż pióro autorki jest lekkie, a historia interesująca i dojrzała, to jakoś nie potrafiłam się wczuć. Brnęłam przez „Love Line”, bo brnęłam, bo już zaczęłam, natomiast coś mi nie grało, coś nie podpasowało, przez co powieś nieco mi się dłużyła. Bohaterowi choć wyraźni, barwni i z charakterem, nie byli typami, których chciałabym poznać na żywo. Sama książka jest dobra, lecz raczej nie wpisuje się na listę moich ulubieńców.

„Plan Huberta” Ewelina Kluss & Marta Prokopek-Pyśk 
Gorący romans z paragrafem w tle. Kolejny dobry debiut, który potrafił nie raz i nie dwa zaskoczyć. Pikanterii nie brakuje, płonący ogień prawie spala czytelnika od środka, a tajemnica w tle nie daje spokoju. Autorki stworzyły ciekawych bohaterów, ciekawą intrygę i ciekawą fabułę.


 Miłośniczki romansów z mrokiem na czele będą zachwycone!

Podsumowanie maja według Arystokratki J.:

„Piękno oddania” Georgia Cates
Długo przeze mnie wyczekiwana książka! Cudowna, intrygująca, seksowna! Nie mogłam się doczekać kontynuacji losów Laurelyn i Jacka. Tak jak pierwsza część ta także wbiła mnie mocno w siedzenie. Dawka emocji, jaką poczęstowała mnie autorka była wyśmienita. Czekam na dalsze przygody z piórem Georgii Cates. Śmiało mogę polecić!

„Więcej niż pocałunek” Helen Hoang 
Już niejednokrotnie miałam styczność z tematem mężczyzny do towarzystwa i byłam bardzo ciekawa, jak Helen ujęła ten wątek. Szczerze mówiąc zachwyciłam się nią od razu. Wcześniej przeczytałam wyłącznie trzy pierwsze rozdziały i już wtedy poczułam zaintrygowanie. Kiedy otrzymałam całą książkę, pochłonęłam ją w ekspresowym tempie. Piękna historia, która zapada w serce.

„Długa droga” Anna Węgrzynowska 
Niestety ogromnie zawiodłam się na tej pozycji. Książka mi się niemiłosiernie dłużyła i cieszyłam się, kiedy ją skończyłam. Pisarka powinna popracować nad swoim warsztatem pisarskim, gdyż sama historia nie jest zła, ale potencjał mógłby zostać bardziej wykorzystany. Główni bohaterowie nie zrobili na mnie takiego wrażenia, jakiego oczekiwałam. Niestety, nie mogę polecić tej powieści, była moim największym zawodem jak na razie.

„Ta jedna gwiazda” Tina Berk
Autorka nie tylko świetnie ukazała historię, ale zawarła w niej uczucia, które są widoczne i naturalne. Najbardziej zapamiętaną przeze mnie postacią jest Archie, który potrafił rozbawić do łez i zmusić do refleksji, co bardzo mi zaimponowało. Były mniejsze i większe błędy, ale nie aż tak karygodne, by się zdenerwować, wyrzucając książkę do kosza. Jak na debiut autorka wykorzystała jego potencjał, chociaż mogła wycisnąć jeszcze więcej. Sky i Tom nie są zwykłymi nastolatkami, a dojrzałym młodymi ludźmi, którzy widzą świat w nieco innych barwach. Tę pozycję mogę śmiało polecić, bardzo przyjemna lektura.

„Podaruj mi jutro” Ilona Gołębiewska 
Niesamowita przygoda na malowniczym Lipowym Wzgórzu. Tajemnice, które zawierał w sobie sam dwór oraz ród Horczyńskich, były dla mnie nie lada zagadką, którą pragnęłam rozwiązać. Barwni, ciepli, życzliwi bohaterowie z przeżyciami potrafili mną wstrząsnąć czy wzruszyć. Niezwykła przyjaźń, o jakiej dane mi było czytać, sprawiła, że uroniłam niejedną łzę. Ja sama nie umiem się doczekać kolejnej części i kolejnych tajemnic do odkrycia. Polecam!

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

„Sentymentalna bzdura” Autor: Ludka Skrzydlewska Kategoria: romans/sensacja Wydawnictwo: Editio Red Stron: 574 Premiera: 12.02.2...

Copyright © 2016 Arystokratki spod księgarni , Blogger