„Zło
w zarodku”
Autor:
J.A. Redmerski
Kategoria:
romans/sensacja/thriller
Wydawnictwo:
NieZwykłe
Stron:
273
Tłumaczenie:
Dorota Lachowicz
Premiera:
26.06.2019
Jedna
z moich ukochanych serii znów powraca! Jeśli nie słyszeliście jeszcze o cyklu
„W Towarzystwie Zabójców”, koniecznie powinniście to nadrobić. Oczywiście to
książki dla fanów gorących, płomiennych romansów, które nie opiewają w lukier i
słodycz; dla fanów mocnej sensacji i thrilleru, którym niestraszne opisy tortur
czy brutalnych przesłuchań serwowanych przez wyszkolonego Specjalistę. Wyraźni,
charakterystyczni bohaterowie, akcja, która nie zwalnia ani na chwilę,
tajemnice, zagadki, niebezpieczne misje i przeszłość lubiąca o sobie
przypominać. To tylko zalążek całej góry wątków, którymi dysponuje J.A.
Redmerski w swoich fenomenalnych powieściach. Przy każdej z części moje serce
wybijało nierówny rytm. Raz w spokoju czytałam docinki między Niklasem a Izabel,
za drugim razem współczułam bohaterom bólu, którego doświadczali. Jedno jest
pewne. Autorka tą serią zaskarbiła sobie moje czytelnicze serce, ponieważ
odwaliła kawał dobrej roboty i myślę, że nawet Victor Faust byłby skłonny
przyznać jej rację, kiwając głową z aprobatą. Jej powieści to iście wybuchowa
mieszanka, której nie da się nie uwielbiać!
„Myślę,
że wolność jest dla mnie tym, czym heroina dla narkomana. Kiedy posmakowałam
jej po raz pierwszy, od razu zapragnęłam więcej. I byłam gotowa zrobić wszystko,
by ją zdobyć. Zabiłabym, by ją zatrzymać”
„Zło
w zarodku” to czwarta z kolei część serii „W Towarzystwie Zabójców”. Tym razem
można rzec, że nie skupia się na jednym konkretnym wątku, chociaż mogłabym pod
niego podpiąć całą sytuację z przesłuchującą członków Zakonu Norą. Postać ta
jest zupełnie świeża, nowa i godna zainteresowania. Od początku pałałam do niej
nienawiścią, jednak nie powiedziałabym, że nie wzbudziła zaciekawienia.
Wyrafinowana, ironiczna, nieczuła i niedająca się złamać kobieta namiesza w
Zakonie Victora Fausta na tyle, że nie wiadomym jest, czy elita wyjdzie z tego
bez szwanku. Najbliżsi ludzie członków zostają porwani. To do Izabel, Niklasa,
Victora, Fredrika, Doriana i Jamesa należy zadanie, by pomóc w ich uwolnieniu.
Muszą poddać się wyzwaniom, które mogą przerosnąć ich możliwości i siły.
Wystawieni na próbę dostają czterdzieści osiem godzin. To niewiele czasu, by
stanąć oko w oko ze swoimi najgłębiej skrywanymi sekretami, brudami, o których
wolałoby się nigdy nie wspominać, przeszłością dostarczającą jedynie bólu i
cierpienia. Co się stanie, kiedy czas upłynie? O tym musicie przekonać się
sami, zgłębiając tę fascynującą lekturę.
„Zło
w zarodku” połknęłam w jeden dzień, w kilka godzin. Gdy tylko zabrałam się za
książkę, wiedziałam, że niebawem ją skończę. 273 strony mignęły mi w zawrotnie
szybkim tempie, przez co po zakończeniu długo siedziałam, wpatrując się w
ścianę. To już? Tak po prostu koniec? Oczywiście autorka spowodowała, że znów
nie mogę się doczekać kolejnego tomu. Czwarta część może i nie wywołała we mnie
takich emocji jak poprzednik opowiadający o losach Fredrika, czy pierwsza
powieść z tej serii, jednak wzbudziła na pewno irytację, wściekłość,
współczucie, odrobinę radości i zdziwienia. Książka była iście wybuchową mieszanką,
która ogromnie mi się spodobała. Choć akcja toczy się przez czterdzieści osiem
godzin, skupia bohaterów teoretycznie w jednym miejscu, nie da się powiedzieć,
że było nudno. Absolutnie. Przesłuchania zapewnione przez jedną z bohaterek
roztroiły mnie emocjonalnie. „Zło w zarodku” pozwoliło bliżej poznać ludzkie
słabości nawet takich brutalnych i wydawałoby się żelaznych postaci jak
członkowie Zakonu. Ujawnia brudne, głęboko skrywane sekrety, tajemnice, które
potrafią zniszczyć każdą relację; ujawnia strach, liczne lęki, obawy czy
wątpliwości. Dzięki czwartej części dowiedziałam się kilku nowych rzeczy na
temat Izabel, na temat samego Victoria Fausta, jego nad wyraz interesującego
brata czy kilku innych postaci. Było to szokujące, ale orzeźwiające spotkanie.
Nie potrafiłam odłożyć lektury, wciąż zainteresowana Norą, jej działaniem,
przeszłością bohaterów oraz Fredrikiem, o którym szerzej mowa w „Łabędziu i
Szakalu”.
Bohaterowie,
choć już dobrze znani, nadal potrafią wywoływać skrajne uczucia i wciąż można
dowiedzieć się o nich wielu nowych rzeczy. W tej części niejednokrotnie
irytowała mnie Izabel, która swoim zachowaniem powodowała zarówno uśmiech na
twarzy, jak i przewrót oczami. Nie raz się rozkleiłam, wzruszyłam, przeraziłam
obojętnością kilku postaci, ale także zrozumiałam, czym niektórzy się
kierowali. Nowa bohaterka, Nora, ostatecznie naprawdę mocno mnie zafascynowała,
chociaż zrobiłabym jej znacznie więcej niż to, na co zdobył się jeden z
najbardziej interesujących osobników. Nora wprowadziła ogrom świeżości do tej
powieści, dzięki czemu przez całość wręcz się przepływało w zaciekawieniu.
Akcja za akcją, wyznania za wyznaniami, gra z czasem, uwięzieni bliscy. Jak to
się skończy, kto za to wszystko zapłaci, kto zginie? Niemal do końca trwałam z
tymi pytaniami, aż w końcu karty zostały wyłożone na stół, a ja mogłam... No
cóż, czy odetchnąć z ulgą, czy otworzyć szeroko oczy ze zdziwienia, o tym znów
się przekonacie, jeśli sięgniecie po tę powieść. Na pewno dostarczy Wam wielu
wrażeń, tego możecie być stuprocentowo pewni.
Choć
wydawałoby się, że „Zło w zarodku” nie będzie niczym głębokim, że będzie
zawierało tylko sensację, cały kilogram mroku, tajemnic, wyznań, tajemnic i w
tle gorącego, płomiennego romansu, to złudne wrażenie. Książka ta bowiem skrywa
dno i jest ono w samym zarodku tego całego złego rozgardiaszu. Jak wcześniej
wspomniałam, ukazuje ludzkie słabości. To, jak ludzie, jak bliscy, a przede
wszystkim jak miłość potrafi wpłynąć na czyjeś decyzje, jak wiele jesteśmy w
stanie poświęcić dla kogoś, by zapewnić mu pełne bezpieczeństwo. Ukazuje, że
przeszłości nie da się w zupełności odepchnąć, zamknąć w kufrze i zakopać
dziesięć metrów pod ziemią. Przeszłość to część nas, naszych osobowości i nawet
bohaterowie „Zła w zarodku” muszą się zmierzać z tym, co kiedyś stanowiło ich
codzienność, z błędami, których się wstydzą, z cierpieniem, którego
doświadczyli. Jesteśmy tylko ludźmi. Ludźmi, którzy nigdy nie pozbędą się choć
ociupiny emocji. Nawet, jeśli mamy się za twardych i bezlitosnych.
„Stworzono
mnie taką. Wytrenowano. Robię to, co robię, odkąd wyciągnięto mnie spomiędzy
nóg matki, której nawet nie poznałam. To jest jak nauka ojczystego języka,
Izabel. Uczysz się go, dorastasz, posługujesz się nim i nie jesteś go w stanie
zapomnieć. [...] Jasne, każdy może nauczyć się języka w dowolnym momencie
życia, ale zaledwie garstka z tych ludzi zdoła opanować obcy język tak
doskonale, że zatraci swój naturalny akcent”
J.A.
Redmerski po raz kolejny odwaliła kawał świetnej roboty, a jej lekkie pióro i
sposób pisania definitywnie stał się jednym z moich ulubionych. Pomysły na
fabułę, wyjątkowi bohaterowie, porządna akcja, dialogi, wszystko mnie kupiło
już po raz czwarty. Gdy tylko wkraczam w świat zabójców, ciężko mi się z nimi
rozstawać, dlatego z niecierpliwością będę oczekiwać piątego tomu „Czarnego
Wilka”. Gorąco polecam tę serię, tę powieść. Obyście się nie zawiedli, bo ja za
każdym razem oddaję tym książkom całe czytelnicze serce!
Za możliwość
przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.
Do poczytania,
Arystokratka A./Aga