„Chłopak, którego nie było”
Autor:
Elżbieta Rodzeń
Kategoria:
literatura obyczajowa
Wydawnictwo:
Między Słowami
Stron:
239
Kiedy
ujrzałam tę książkę po raz pierwszy, postanowiłam po nią sięgnąć. Nie tylko
okładka, ale i opis skusił mnie do jej wzięcia. Po przeczytaniu tej pozycji
jest we mnie ogrom wszelakich emocji, z których nie potrafię się pozbierać.
Zdecydowanie autorka kupiła mnie tą książką w stu procentach. Powiem szczerze,
że jest to jedna z tych polskich autorek, których książki miałam zapisane na
listach. Wcześniej obawiałam się sięgnąć po jakąś lekturkę pani Rodzeń, ale po
przeczytaniu tej zdecydowanie muszę nadrobić zaległości. Nie spodziewałam się,
że po „Chłopaku, którego nie było” wciąż będę tkwić w świecie Martyny i Jamesa.
Elżbieta Rodzeń zasypała mnie tyloma emocjami, że wciąż nie umiem się po tej
przygodzie pozbierać. Książkę wręcz pochłonęłam, a raczej nie wiem, czy nie
było na odwrót. Styl autorki był lekki i przyjemny, dzięki któremu czytanie
szło bardzo szybko.
W
życiu każdego dziecka najważniejszymi osobami są rodzice. W centrum świata
młodego człowieka rodzic odgrywa szczególną i ważną rolę. Wymaga się od nich
czułości, troski, miłości, a przede wszystkim opieki i wparcia dla swoich
pociech. Dlatego nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego opiekunowie prawni nie
wspierali swojej córki. Współczułam Martynie i przez cały czas kibicowałam jej,
aby pokazała im, że jest więcej warta niż myślą. Nie ma nic gorszego dla
dziecka niż brak wsparcia od ludzi, którzy znaczą wiele. Serce mi się krajało.
Nie rozumiem, skąd tacy rodzice się biorą. Nie raz i nie dwa byłam zła, a wręcz
wściekła na nich. Pragnęłam z całych sił, by dziewczyna pokazała wszystkim tym
niedowiarkom, na ile ją stać. Od samego początku kibicowałam jej, ale i
kibicowałam, by mogła wyrwać się z pensjonatu rodziców.
„Jeśli
naprawdę kogoś kochasz przeznaczenie zawsze znajdzie drogę”
James
to chodzący ideał. Trudno mi było się nad nim nie zachwycać. Czarujący,
przystojny i do tego jak urokliwy. Nie mogłam mu się oprzeć. Los złączył Martynę
i Jamesa. Chłopak zobaczył w dziewczynie to, czego inni nie zdołali. Uwierzył w
nią i dał jej siłę. Tak się okazało, że James zainteresował się kupnem
pensjonatu, który należał do rodziców Martyny. To było rozwiązanie problemów
opiekunów prawnych dziewczyny. Dziewczyna rozpoznaje w nim swojego przyjaciela
Kubę, który jest do niego podobny. Tylko jest jeden problem. James nie
rozpoznaje Martyny. Zachowuje się tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
Autorka
wprowadza nas do świata dziewczyny. Pokazuje nam przeszłość Martyny wraz z jej
wypadkiem i komplikacjami po nim. W jej życu pojawił się ktoś, kto był jej
oparciem. Ktoś kto był zawsze przy niej, a mianowicie Kuba, jej przyjaciel,
którego dziewczyna zaczęła dostrzegać. Dziwne było to, że była jedyną osobą,
która go widziała, bo zarówno rodzice jak i lekarze nie widzieli go. Wszyscy
tłumaczyli to przeżytą w dzieciństwie traumą. Bohaterce w pewnym momencie udało
się wyrwać spod opieki rodzicielskiej. Niestety nastąpił dzień, w którym Kuba
zniknął. I wtedy zaczęły się problemy. Stan Martyny diametralnie się pogorszył.
Nie wiedziała bowiem, gdzie zaginął jej przyjaciel. Nie potrafiła sobie z tym
poradzić, na jej nieszczęście znaleźli ją rodzice i zabrali ją z powrotem do
pensjonatu, z którego nie udało się jej wyrwać, aż do poznania Jamesa. Jedyna
osoba, która ją dostrzegła. Pierwsza osoba, przy której Martyna odżyła. Jej
tłamszona pewność siebie dostała możliwość uwolnienia się. Pokazania się światu
i udowodnienia, że jest warta więcej. Udowodnienia swojej rodzinie, że wcale
nie jest nieudacznikiem. Przez całą drogę kibicowałam jej, by uwierzyła w swoje
możliwości, a przede wszystkim w samą siebie.
Jestem
już po lekturze, ale bardzo pragnęłabym, aby ta historia wciąż trwała i trwała.
Wiem jedno, że na pewno wrócę do tej książki, bo warto! To niezwykła przygoda,
przy której można zapomnieć o bożym świecie na kilka godzin. Elżbieta Rodzeń
wykonała kawał dobrej roboty. Zostałam nie tyle, co zaczarowana, ale i
oczarowana bohaterami. Zawiodłam się jedynie na rodzicach bohaterki, którzy
powinni dostarczać jej tego, co starszej córce. Wsparcia, a co jej dali? A
raczej zabrali, podkopali jej pewność siebie. Sprawili, że przestała wierzyć w
swoje możliwości. Zamiast pomocy, otrzymała porządnego kopniaka. Autorka zalała
mnie falą emocji, z których trudno mi się teraz pozbierać. Czułam się tak,
jakbym przeniosła się do jakieś bajki, z której nie chciałam wychodzić. Piękny
romans, piękna historia dwojga ludzi, których złączyło przeznaczenie. W pewnych
momentach czułam się jak intruz, który nie miał prawa ich podglądać. Zakochałam
się w piórze Rodzeń i wiem, że jak najprędzej będę chciała nadrobić kilka jej
pozycji. Jest jedną z tych autorek, które warto czytać, które potrafią
zaskoczyć czytelnika swoją fantazją i wizją. Piękno, które ukazała w tej
książce pozostanie we mnie na bardzo długi czas. Bajka, która trwa, a jej finał
jest znakomitym zakończeniem.
Za możliwość
przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Między Słowami.
Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J.