sierpnia 31, 2019

Wyjątkowa powieść Elżbiety Rodzeń, czyli "Chłopak, którego nie było".

Wyjątkowa powieść Elżbiety Rodzeń, czyli "Chłopak, którego nie było".

 „Chłopak, którego nie było”
Autor: Elżbieta Rodzeń
Kategoria: literatura obyczajowa
Wydawnictwo: Między Słowami
Stron: 239

Kiedy ujrzałam tę książkę po raz pierwszy, postanowiłam po nią sięgnąć. Nie tylko okładka, ale i opis skusił mnie do jej wzięcia. Po przeczytaniu tej pozycji jest we mnie ogrom wszelakich emocji, z których nie potrafię się pozbierać. Zdecydowanie autorka kupiła mnie tą książką w stu procentach. Powiem szczerze, że jest to jedna z tych polskich autorek, których książki miałam zapisane na listach. Wcześniej obawiałam się sięgnąć po jakąś lekturkę pani Rodzeń, ale po przeczytaniu tej zdecydowanie muszę nadrobić zaległości. Nie spodziewałam się, że po „Chłopaku, którego nie było” wciąż będę tkwić w świecie Martyny i Jamesa. Elżbieta Rodzeń zasypała mnie tyloma emocjami, że wciąż nie umiem się po tej przygodzie pozbierać. Książkę wręcz pochłonęłam, a raczej nie wiem, czy nie było na odwrót. Styl autorki był lekki i przyjemny, dzięki któremu czytanie szło bardzo szybko.


W życiu każdego dziecka najważniejszymi osobami są rodzice. W centrum świata młodego człowieka rodzic odgrywa szczególną i ważną rolę. Wymaga się od nich czułości, troski, miłości, a przede wszystkim opieki i wparcia dla swoich pociech. Dlatego nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego opiekunowie prawni nie wspierali swojej córki. Współczułam Martynie i przez cały czas kibicowałam jej, aby pokazała im, że jest więcej warta niż myślą. Nie ma nic gorszego dla dziecka niż brak wsparcia od ludzi, którzy znaczą wiele. Serce mi się krajało. Nie rozumiem, skąd tacy rodzice się biorą. Nie raz i nie dwa byłam zła, a wręcz wściekła na nich. Pragnęłam z całych sił, by dziewczyna pokazała wszystkim tym niedowiarkom, na ile ją stać. Od samego początku kibicowałam jej, ale i kibicowałam, by mogła wyrwać się z pensjonatu rodziców.

„Jeśli naprawdę kogoś kochasz przeznaczenie zawsze znajdzie drogę”

James to chodzący ideał. Trudno mi było się nad nim nie zachwycać. Czarujący, przystojny i do tego jak urokliwy. Nie mogłam mu się oprzeć. Los złączył Martynę i Jamesa. Chłopak zobaczył w dziewczynie to, czego inni nie zdołali. Uwierzył w nią i dał jej siłę. Tak się okazało, że James zainteresował się kupnem pensjonatu, który należał do rodziców Martyny. To było rozwiązanie problemów opiekunów prawnych dziewczyny. Dziewczyna rozpoznaje w nim swojego przyjaciela Kubę, który jest do niego podobny. Tylko jest jeden problem. James nie rozpoznaje Martyny. Zachowuje się tak, jakby widział ją po raz pierwszy.

Autorka wprowadza nas do świata dziewczyny. Pokazuje nam przeszłość Martyny wraz z jej wypadkiem i komplikacjami po nim. W jej życu pojawił się ktoś, kto był jej oparciem. Ktoś kto był zawsze przy niej, a mianowicie Kuba, jej przyjaciel, którego dziewczyna zaczęła dostrzegać. Dziwne było to, że była jedyną osobą, która go widziała, bo zarówno rodzice jak i lekarze nie widzieli go. Wszyscy tłumaczyli to przeżytą w dzieciństwie traumą. Bohaterce w pewnym momencie udało się wyrwać spod opieki rodzicielskiej. Niestety nastąpił dzień, w którym Kuba zniknął. I wtedy zaczęły się problemy. Stan Martyny diametralnie się pogorszył. Nie wiedziała bowiem, gdzie zaginął jej przyjaciel. Nie potrafiła sobie z tym poradzić, na jej nieszczęście znaleźli ją rodzice i zabrali ją z powrotem do pensjonatu, z którego nie udało się jej wyrwać, aż do poznania Jamesa. Jedyna osoba, która ją dostrzegła. Pierwsza osoba, przy której Martyna odżyła. Jej tłamszona pewność siebie dostała możliwość uwolnienia się. Pokazania się światu i udowodnienia, że jest warta więcej. Udowodnienia swojej rodzinie, że wcale nie jest nieudacznikiem. Przez całą drogę kibicowałam jej, by uwierzyła w swoje możliwości, a przede wszystkim w samą siebie.

Jestem już po lekturze, ale bardzo pragnęłabym, aby ta historia wciąż trwała i trwała. Wiem jedno, że na pewno wrócę do tej książki, bo warto! To niezwykła przygoda, przy której można zapomnieć o bożym świecie na kilka godzin. Elżbieta Rodzeń wykonała kawał dobrej roboty. Zostałam nie tyle, co zaczarowana, ale i oczarowana bohaterami. Zawiodłam się jedynie na rodzicach bohaterki, którzy powinni dostarczać jej tego, co starszej córce. Wsparcia, a co jej dali? A raczej zabrali, podkopali jej pewność siebie. Sprawili, że przestała wierzyć w swoje możliwości. Zamiast pomocy, otrzymała porządnego kopniaka. Autorka zalała mnie falą emocji, z których trudno mi się teraz pozbierać. Czułam się tak, jakbym przeniosła się do jakieś bajki, z której nie chciałam wychodzić. Piękny romans, piękna historia dwojga ludzi, których złączyło przeznaczenie. W pewnych momentach czułam się jak intruz, który nie miał prawa ich podglądać. Zakochałam się w piórze Rodzeń i wiem, że jak najprędzej będę chciała nadrobić kilka jej pozycji. Jest jedną z tych autorek, które warto czytać, które potrafią zaskoczyć czytelnika swoją fantazją i wizją. Piękno, które ukazała w tej książce pozostanie we mnie na bardzo długi czas. Bajka, która trwa, a jej finał jest znakomitym zakończeniem.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Między Słowami.

Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J.

sierpnia 31, 2019

Gorąca rozgrywka hokeja z "Pucked up"!

Gorąca rozgrywka hokeja z "Pucked up"!

„Pucked up”
Autor: Helena Hunting
Kategoria: romans/erotyk
Wydawnictwo: Szósty Zmysł
Stron: 452
Tłumaczenie: Magdalena Siewczyńska-Konieczny

Bardzo długo wyczekiwałam premiery tej książki, aż w końcu trafiła w moje ręce. Nie mogłam się doczekać powrotu do świata hokeja, do tego humoru, do tych bohaterów, do tej autorki. Millera spotkałam już w pierwszej części z serii „Pucked” i już wtedy wiedziałam, że będzie ciekawie. Jego poczucie humoru zwaliło mnie z nóg nie raz i nie dwa. Śmiałam się do rozpuku, a niekiedy śmiech pojawiał się przez łzy. Jego przyrodnia siostra Violet dorównuje mu dawką humoru, ale i też brakiem filtra, dzięki któremu dowiedzieć się można wiele, a przede wszystkim pikantnych szczegółów. Autorka napisała kolejną świetną książkę, w której nie sposób się nie zakochać.



Miller „Buck” Butterson jest jednym z tych mężczyzn, od których nie idzie oderwać wzroku i nie tylko tego. Buck dopiero po pięciu latach spędzonych na lodzie gotów jest mieć dziewczynę, a nie powiększać liczbę kontaktów w telefonie do słynnych króliczków. Dziewczyną, którą bohater się zainteresował i nie poszedł na pierwszej randce z nią do łóżka, jest niejaka Sunny Waters. Zainteresowanie przeradzało się stopniowo w gorące uczucie, ale pojawił się jeden problem, a mianowicie Alex Waters, brat dziewczyny. Przyznam szczerze, że nie raz i nie dwa miałam dużą, naprawdę przeogromną, ochotę przywalić Watersowi za jego nadopiekuńczość wobec siostry, przez którą nie pozwalał jej decydować o sobie. Rozumiałam, że miał potrzebę chronienia jej przed złem, przed zranieniem i przed Buckiem, ale przesadzał, i to na ostro. Przesadzała także jej przyjaciółka, która naczytała i naoglądała się w portalach społecznościowych zbyt wielu złych rzeczy na temat Millera i odradzała jej ten związek. Przyjaciółki są od tego, by chronić, doradzać, rozmawiać, ale też słuchać, a Lily zbyt pochopnie posądziła Buttersona. Nie widziała obu jego twarzy, lecz zdążyła wydać osąd, i to w dodatku nie słuszny.

„Już od jakiegoś czasu nie noszę przy sobie prezerwatyw, ponieważ nie mam powodu z nich korzystać. Posiadanie ich byłoby jak pozwolenie alkoholikowi na chodzenie z butelką wódki i oczekiwanie, że jej nie wypije”

Cieszyłam się, że w powieści zostały ukazane postacie z pierwszej części, które uwielbiam. Nie dało się nie roześmiać z tekstów Vi, a w szczególności z Bucka. Bohater niejednokrotnie rozwalał mnie swoimi żartami o kiju, który nosił w spodniach. Widać, że autorka ma talent do pisania, i to jakże świetny. Historia nie dzieje się za szybko, co mi się podobało. Wszystko biegło powoli, co pokazuje, że akcja mogła się dobrze rozwinąć. Co rusz śmiałam się z przezwiska, które zostało nadane Buckowi przez siostrę, a mianowicie Yeti. Muszę przyznać, że coś w tym jest. Losy głównych bohaterów połączyły się w pierwszej części cyklu „Pucked”. Już wtedy można było zauważyć, że tych dwoje coś do siebie ciągnęło, coś wyjątkowego.

„Nikt nie docenia radości życia i nie zasługuje na nie bardziej niż ten, kto jest świadomy tego, że jego własne ma datę ważności”

Sława playboya nie przyniosła dobrego pożytku bohaterowi. Zapomniał, jak to jest być w związku, jak o niego dbać i jak wiele wysiłku i czasu potrzeba, by się zgrać, by sobie ufać i by się nie bać. Nie zdziwiłam się więc, że Sunny miała liczne wahania, czuła zazdrość o wszystkie hokejowe króliczki (zdecydowanie wolę określenie, którego używały Vi i Sunny na te kobiety). Zdjęcie też dużo potrafiły namieszać pomiędzy Millerem a Sunny, często sugerowały, że bohater zdradza dziewczynę. Buck zwykle nie wiedział, co będzie się działo, gdyż nie czytał maili od swojej agentki, a potem przeklinał na to w duchu. Mimo iż mężczyzna udzielał się charytatywnie, to ludzie widzieli w nim jedynie playboya. Mało która osoba wiedziała, że potrafi być szlachetny, bo jak sam twierdził pomagał naprawdę tym, co byli w potrzebie, a bał się, że nagle na obozy, które współfinansował dla rodzin, które nie mogły sobie na nie pozwolić, że przyjadą osoby ze względu na niego, znanego gracza NHL. Dlatego ludzie znali go jako kobieciarza, taką łatkę mu przypisali, a on nie robił nic, by wyprowadzić ich z błędu. Chował się za tą przykrywką, wydawać by się mogło, że tak dla niego było lepiej, aż do momentu, kiedy mu się to znudziło i chciał coś więcej niż tylko przygodnego seksu, partnerki na jedną noc. Zapragnął partnerki na dłużej i znalazł dziewczynę, z którą było to możliwe, która była odpowiednia.
Kolejna przygoda z autorką skończyła się znakomicie. Kolejni cudni bohaterowie, z którymi bawiłam się świetnie. Obserwowałam poczynania Bucka, jakie robił w kierunku Sunny. Droga ta niekiedy była długa i wyboista. Kłody nie raz i nie dwa były rzucane im pod nogi. Tyle nieporozumień wymagało wyjaśnień, wysiłku. Ten związek pokazał, że błędy zdarzają się najlepszym graczom, a my musimy się na nich uczyć. To była niesamowita przygoda, pełna niespodzianek, poczucia humoru, którym zaraził mnie Buck. Te nawiązania do jego kija, to, jak nazywał swoje przyrodzenie, te sprośne żarty, tylko mnie nimi kupił, ale i co rusz rozśmieszał. Czasem odkładałam książkę, by przeanalizować daną sytuację ponownie. Poznałam kumpla Bucka, Randy’ego, który także starał się wyprostować swoją sytuację sercową, łóżkową. Znienawidziłam byłego chłopaka Sunny, a także byłego Lily, pragnęłam im obu porządnie dokopać. Zaskoczyło mnie to, jak przyciągali się do siebie Sunny i Buck, Lily i Randy. Ta druga para była dla mnie trochę zaskoczeniem. Gdy dowiedziałam się, że trzecia część cyklu o Lily i Randym to bardzo się ucieszyłam, ale i zaczęłam myśleć o premierze, kiedy ona by nastąpiła. Nie mogę się jej doczekać! Pod koniec książki ogarnął mnie żal, ponieważ nie chciałam jej kończyć, ale z drugiej strony pragnęłam poznać zakończenie. Nie mogłam uwierzyć, że już nie pośmieje się z tekstów Bucka, nie będę się kłóciła z Alexem, nie porozmawiam z Vi, która nie ma filtra w słownictwie, nie porozmawiam z Sunny. Mam nadzieję spotkać ponownie tych bohaterów w trzeciej części przy historii Lily i Randy’ego.

Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J./Jula

sierpnia 11, 2019

Przedpremierowa recenzja patronacka "Zgromadzenia" tom II!

Przedpremierowa recenzja patronacka "Zgromadzenia" tom II!

„Zgromadzenie. Tom II. Odnaleźć siebie”
Autor: Joanna Jarczyk
Kategoria: fantasy
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 354
Premiera: połowa sierpień

Powiem Wam, że nie mogłam się doczekać dnia, aż ponownie spotkam się z tymi bohaterami, a w szczególności z Damienem i Catherine. Tej dwójki brakowało mi najbardziej. Po tragicznym wydarzeniu mającym miejsce pod koniec pierwszej części, bałam się o losy Stróża i Łowczyni. Kiedy sięgnęłam po drugi tom wszystko wróciło. Wspólna przygoda z bohaterami oraz przeszkody, z którymi się zmagali, zdawać by się mogło, że teraz przybyło ich jeszcze więcej i były o wiele gorsze. Przemiana przyjaciela Damiena Louisa bardzo mnie nie tyle co zdziwiła, a wprawiła w szok. Nie poznałam tego bohatera, jak dla mnie zmierzał na moralne dno. Nie raz i nie dwa miałam ogromną ochotę mu przywalić czymś ciężkim, by się otrząsnął i spojrzał z boku na to, co wyprawiał. Niekiedy zachowywał się jak wariat i to w złym znaczeniu tego słowa. Zamieszanie jakie zasiał Louis sprawiło, że Damien zaczął odczuwać do Łowczyni nienawiść, ale kiedy dał dojść do głosu kobiecie zorientował się kto tak naprawdę okazał się kłamcą. To był absurd. Stróż, który powinien nieść pomoc i prawić tylko prawdę okazał się kłamcą, a Łowczyni, z natury nieludzka istota, obdarta z uczuć i cnót boskich mówiła prawdę.
Autorka powróciła z jeszcze większą bombą. Zmiotła mnie. Nie potrafiłam wyjść z podziwu dla jej kunsztu pisarskiego. Joanna Jarczyk ponownie pochłonęła mnie swoim światem wraz z bohaterami. Jestem pod ogromnym wrażeniem jej wyobraźni oraz planu, który musiała spisać, by się nie zgubić w losach bohaterów. To jedna z tych książek i autorek, które wciąż będą mnie zaskakiwać na nowo. Pani Jarczyk nie trzyma się schematu tylko wybiega poza niego i tym samym pokazuje inną wersję. To jest właśnie piękne, że mimo tych licznych schematów w świecie pisarskim pojawiają się autorzy, który potrafią się z nich wybić. Stworzyć coś oryginalnego, coś pięknego. I ponownie jest mi trudno opuszczać ten świat, w którym życie pisze różne scenariusze.

„—  Już za późno. — Catherine wzruszyła bezwładnie ramionami. — Wykryli nas.
— I mówisz to tak spokojnie?
— Jestem Łowczynią, spokój i brak emocji to podstawa.
— Ale ty pieprzysz”

Bardzo zaskoczyła mnie sprawa związana z Catherine, która nie miała właściwie wyboru i została wprowadzona wbrew woli do świata Łowców. Jej ludzka strona była często dopuszczana do głosu. Strona, która powinna zniknąć w dużej mierze po przyjęciu mocy Łowcy, a jednak dawała o sobie znać coraz to częściej. Walczyły ze sobą dwie natury, a kobieta nie wiedziała momentami, którą z nich wybrać. Próbowała sposobów, które zostały jej wpojone przez Balthazara, ale zaczęły zawodzić, gdyż ludzka natura nie chciała zostać zepchnięta na boczny tor. Od samego początku ciekawiła mnie jej przeszłość, która dla niej samej była zagadką. Jako czytelnik odkrywałam kolejne karty razem z nią. Byłam w szoku, kiedy wszystko zostało poznane tak samo jak Catherine. Nie da się opisać słowami, jaka tragedia ją spotkała, bo ból jest niewyobrażalny. Nie miała wyboru. Łowcza natura została jej narzucona w wieku pięciu lat.

„— Ujmę to w ten sposób... Twoja klockowata komórka trafiła w ręce kogoś, kto wytwarza temperaturę mniej więcej tysiąca stopni Celsjusza w jednej dłoni i... Tak się złożyło, że zaprezentowała mi swoje umiejętności.
— Nie wierzę... — Damien czuł, że opada z sił.
— A jednak. Jeśli miałeś do niej sentyment to dodam, że spłonęła bardzo szybko”


Sprawa z Mayą także nie dawała mi spokoju. Nie mogłam uwierzyć w to, w jaki sposób potraktowali ją niektórzy Stróże, a na czele sam dowódca, mianowicie Louis. Nie rozumiała, dlaczego było w nim tyle pogardy, a także zirytowania Mayą i jej sprawą. Nie chciał jej tam i dobitnie jej powtarzał, że nie należy już do Zgromadzenia. Zaprzestał ją traktować jak jedną z nich, a zaczął mierzyć miarą Łowców. Widział w niej zło, które wpuścił tam Balthazar. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak postępował, bo przecież to nie była wina dziewczyny, a traktowano ją jak zło. Louis był zirytowany ciągłymi próbami i rozmowami z nią, a ja zastanawiałam się, gdzie zniknęła jego dobroć, wyrozumiałość. Czułam się tak, jakby ten mężczyzna został przez kogoś podmieniony.

„— Kłamstwo jest potężną mocą. Tworzy nową prawdę, mimo że ta nie istnieje”

Świat Stróżów i Łowców jest niesamowity, ale pełen niebezpieczeństw i strachu o kolejny dzień, o ludzi, o własne życie. Autorka po raz kolejny doprowadziła mnie do fascynacji swoim światem, swoimi bohaterami, swoją akcją. Historia, która powoduje szybsze bicie serca, a czyhające niebezpieczeństwo doprowadza na skraj emocjonalnej przepaści. Każdego dnia trzeba się mieć na baczności, bo walka dobra ze złem wciąż się toczy. Nie wiadomo jaki będzie jej finał. Jedni upadają, by powstać na nowo, by wstać i walczyć o odbudowę swojego jestestwa. Barwni bohaterowie, którzy nie raz i nie dwa doprowadzają czytelnika do refleksji i zadawania sobie pytań takich jak: Kim ja jestem? Jaka jest moja rola? Autorka ponownie zostawiła mnie z chęcią poznania dalszych losów. Nie mogę się doczekać aż sięgnę po kolejny tom. Gorąco polecam! Warto sięgnąć! Ja się nie zawiodłam, a wręcz jestem pod ogromnym wrażeniem! To był wręcz zaszczyt, by móc zostać patronem tak dobrej polskiej powieści, która naprawdę potrafi się wybić na tle książek o takiej tematyce. Jeśli nie czytaliście poprzedniej części, zdecydowanie powinniście po nią sięgnąć. Joanna Jarczyk nie zawiedzie Was światem „Zgromadzenia”. ;)

Za możliwość przeczytania i patronowania książce dziękuję Wydawnictwu Novae Res.



Do poczytania, Amigo!
Arystokratka J./Jula

sierpnia 04, 2019

Przedpremierowo: "Nowa laleczka", patronat Arystokratek!

Przedpremierowo: "Nowa laleczka", patronat Arystokratek!

„Nowa laleczka”
Autor: Ker Dukey & K. Webster
Kategoria: thriller/sensacja
Wydawnictwo: NieZwykłe
Stron: 303
Tłumaczenie: Dorota Lachowicz
Premiera: 14 sierpnia

Kilka miesięcy temu, niemalże rok, zainteresowałam się dość mroczną serią wydawaną przez wydawnictwo NieZwykłe. Jako że nieszablonowa tematyka to coś, co najbardziej preferuję, nie mogłam pominąć cyklu Laleczki. Sam opis sprawił, że wiedziałam o mroku tego, co będzie w środku. Mimo to zdecydowałam się na lekturę. Pierwszy tom, drugi tom, aż w końcu przyszedł czas na trzeci, objęty naszym patronatem. Wobec tej serii nie da się przejść obojętnie. Wzbudza tak wiele skrajnych i sprzecznych emocji, które ciężko opisać prostymi słowami. Już Autorki w przedmowie uprzedzają o stopniu upiorności tej powieści, bowiem książka zawiera mnóstwo drastycznych scen, które dla wrażliwszej części czytelników mogą być czymś za wiele. Czy po trzecim tomie czuję się jeszcze bardziej nawiedzona niż wcześniej? Myślę, że chyba tak. Przeżyłam go, aczkolwiek sądzę, że to najmroczniejsza część tego cyklu. Najmroczniejsza jak do tej pory, ponieważ jeszcze czeka mnie kolejna Zepsute Laleczki. „Nowa laleczka” pozbawiła mnie tchu, pozbawiła zdrowego rozsądku i zasiała w moim umyśle kolejne ziarenko przerażenia ludzką psychiką. Powrót do świata Benny’ego nie był najłatwiejszy, gdyż byłam niemalże pewna, że ten świat już nie istnieje, że legł w gruzach tuż po drugim tomie, jednak wszystko, co uważałam za prawdziwe wtedy, okazało się błędne już po przeczytaniu opisu „Nowej laleczki”. Wiedziałam, że będzie mrocznie. Mroczniej niż wcześniej. Drastyczniej. Ostrzej. Rzeczywiście, było tak, dlatego wrażliwi czytelnicy powinni unikać styczności z Bennym. Ci, którzy poszukują adrenaliny, dreszczyku emocji, dają radę wytrzymać z chorą obsesją bohaterów, dadzą radę, a może nawet im się spodoba.

„Życie nie może zrodzić się ze śmierci. Tyle razy próbowałeś mnie zniszczyć, ale to nigdy ci się nie uda. Powinieneś smażyć się w piekle”

Historia toczy się sporo po wydarzeniach z drugiego tomu. Mimo że pojawia się wiele retrospekcji, powrotu do tego, co działo się w poprzednich częściach, cała reszta skupia się na teraźniejszości, na tym, co słychać u zupełnie nowego Benny’ego. Bowiem Benny dokonał metamorfozy, a pomógł mu w tym jedyny przyjaciel, jakiego zdobył w ciągu całego życia. Równie obsesyjny, chory człowiek, tajemniczy Tanner znany pod wieloma innymi imionami. Razem podbijają mroczny świat, razem stanowią niepokonaną drużynę, razem pomagają sobie spełnić swoje chore żądze. Benjamin już nie jest taki nieuważny. Z perfekcją planuje powrócić do świata, z którego odszedł, by dokonać zmiany. Znów planuje porwać, znów planuje życie ze swoimi Laleczkami. Z jedną w szczególności. Kim jest jego nowa zabawka, co się stanie, gdy Potwór spotka się z dawną ofiarą, dawną Niegrzeczną Laleczką? Nowe, gorsze tajemnice, nowy, mroczniejszy Benny wrócił. I nie zamierza spocząć, nim nie dorwie tego, co należy do niego.



To chore, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale nie mogłam się doczekać kolejnego tomu tej serii. Zdecydowanie jest jedną z moich ulubionych i to nie ze względu na psychopatycznego bohatera, lecz ze względu na swoją nieszablonowość, oryginalność. Uwielbiam trudną tematykę, uwielbiam, gdy jest ona przedstawiana właśnie w taki sposób, jaki robią to Autorki. Doskonale udaje im się przedstawić malujący się w powieści mrok, wywołać różnorakie emocje, wprawić serce czytelnika w szybszy rytm, dodać dreszczyku grozy, może nawet nieco obrzydzić, zdegustować czy przerazić. Mroczne książki już mają to do siebie, że bywają kontrowersyjne, ale tak naprawdę Autorki poruszyły coś, co przecież jest naturalne. Obsesje, psychopatów, chory ludzki umysł, który czasami skrywa coś więcej aniżeli piękną tęczę i życie w różowych barwach. Skrywa mrok, bestię, którą może być każdy z nas, jeśli uwolni ją na powierzchnię, jeśli pozwoli jej zawładnąć swoim ciałem i duszą. „Nowa laleczka” nie raz i nie dwa sprawiła, że musiałam odłożyć czytanie na bok, gdyż albo nie wiedziałam, co sądzić o danej scenie, albo potrzebowałam odpoczynku, bo coś było za mocne. Zdecydowanie w tym tomie pojawia się wiele drastycznych, szokujących momentów. Lubię wgłębiać się w ludzką psychikę, ale nawet jak na mnie to czasami za dużo, a niezrozumienie sięgało zenitu. Mimo wszystko właśnie w tej części mogłam jeszcze raz, od samych podstaw, zobaczyć czyjąś przemianę, czyjąś inną, mroczną, chorą stronę. Osobą, która tym razem była obiektem mojej (i nie tylko mojej) obserwacji była Elizabeth, jedna z bliźniaczek, córek ojca Benny’ego. Dziewczyna zawsze odstawała od swojej siostry, zawsze była tą gorszą, tą inną, przez co w późniejszych latach to uczucie przerodziło się w coś, co zmieniło Beth. Piętno nieważne jakich wydarzeń czy słów potrafi mocno odbić się na człowieku, pozostawiając na jego duszy czy psychice niemały ślad. Ślad, który wywołany, przeobraża się w coś niezrozumiałego dla wielu ludzi. Elizabeth, przez to, że zawsze była uznawana za kogoś gorszego, została tą inną, tą, której psychika ucierpiała.

„Skrywam w sobie diabła, który szeptem podpowiada mi, jak pociąć ją na kawałki, jak sprawić, by dłużej cierpiała, kąpać się w jej krwi, rozkoszować słonymi łzami”

Zarówno Elizabeth, jak i Benny, potrafią przerazić swoim tokiem rozumowania, swoim postępowaniem, chorymi obsesjami, dziwnym, przerażającym zachowaniem, ale jeśli dłużej się z nimi pobędzie, da się do tego przyzwyczaić. Osobiście wiele zrozumiałam na temat takich rodzących się obsesji czy tego, co kierowało obojgiem bohaterów. Pomijając naprawdę dobrze wykreowane postaci, „Nowa laleczka” spodobała mi się także innymi, pobocznymi wątkami. Chociażby powrotem do świata Jade oraz Dillona, głównych bohaterów z dwóch pierwszych części. Szkoda, że było tak mało samej Jade, ale rozumiałam, że Autorki poświęciły tej kobiecie wystarczająco książki i teraz przyszedł czas na kogoś innego. Osobiście wolałam sceny z naszym Bennym i Elizabeth niż z Dillonem i Marcusem w akcji, ale wiedziałam, że tak musi być, by zachować jakąś równowagę między chorym światem Benjamina a zdrowym rozsądkiem reszty społeczeństwa.
Myślę, że jedyny problem, jaki mogę mieć z tą powieścią, to zakończenie. Nie powiem ani słowa, bo nie mam ochoty spojlerować, aczkolwiek zdecydowanie potrzebuję czwartej części. Nie wierzę, że Autorki zrobiły takie świństwo nam, spragnionym ich twórczości, czytelnikom. Zakończenie bowiem wbija w fotel i sprawia, że pragnie się więcej. Więcej Laleczek, więcej mroku, więcej Benny’ego, więcej odpowiedzi na wszystkie nowe pytania. A wierzcie, nowych pytań będzie co nie miara. Dlaczego? Jak? Dlaczego przeoczyłam tak istotny fakt? Dlaczego wcześniej się nie zorientowałam?

„Odkąd zniknęła, moje życie rozpoczęło się na nowo. Poznałem Tannera i wszystko się zmieniło, a jednak dzień w dzień jej obecność, albo raczej jej brak. Niewiedza moje myśli i nie pozwala mi zaznać ulgi”

Tajemnica w powieści towarzyszy czytelnikowi przez cały czas. Od pierwszych stron aż do końca, gdzie pytań jest więcej niż odpowiedzi. Wiadomo, że coś jest na rzeczy, że coś ma drugie dno, a jednak nie wszystko jest podane na tacy. Każdy coś skrywa, nawet Tanner, przyjaciel Benjamina i całkiem nowa postać w tej serii. Tanner, Cassian, a niekiedy Robert bywa równie tajemniczy i mroczny, co sam Benny. Zaciekawia, pobudza wyobraźnię, przeraża, jednocześnie fascynując. Kim tak naprawdę jest, jaką bestię skrywa, czemu zaczął być taki, a nie inny? Choć otrzymałam zarys tego bohatera, zdecydowanie będę potrzebować więcej.
Ten tom zdominował Benjamin, jednak nie tylko jego wątek został poruszony. Na celowniku były także bliźniaczki, Elise oraz Elizabeth, tajemniczy Tanner, Dillon wraz z Jade czy kwestia ojca Benny’ego. Nie samym mrokiem człowiek żyje, lecz ta powieść ewidentnie wpisuje się w bardzo mroczny, czasami przerażający klimat. Atmosfera bywa gęsta jak poranna mgła, a pioruny emocji ciskają z prawie każdej strony książki. „Nowa laleczka” rozbroiła mnie emocjonalnie, pozostawiając kolejny ślad na czytelniczej duszy.

Za możliwość przeczytania i patronowania książce dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.



Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

„Sentymentalna bzdura” Autor: Ludka Skrzydlewska Kategoria: romans/sensacja Wydawnictwo: Editio Red Stron: 574 Premiera: 12.02.2...

Copyright © 2016 Arystokratki spod księgarni , Blogger