lipca 25, 2018

Ponownie o listopadzie w lipcu, czyli "November 9"


„November 9”
Autor: Colleen Hoover
Kategoria: literatura obyczajowa, romans
Wydawnictwo: Otwarte
Stron: 336

Za każdym razem starałam się unikać książek tej autorki. Czułam, że nie są dla mnie, jednak kilka razy łamałam już czytelnicze nawyki, więc ośmieliłam się sięgnąć po kilki tworów Colleen Hoover. Jeden z nich to właśnie „Novemver 9” i jak nigdy nie zaczytywałam się w tej słynnej pisarce, tak od czasu tej powieści zakochałam się bez pamięci w piórze Hoover oraz historiach, które opisuje w swoich pracach. „November 9” łamało moje serce raz za razem. Sklejało je, po czym znów rozdrapywało rany, wzbudzało skrajne emocje tak, że wszystko przeżywałam z bohaterami. Rzadko kiedy książka sprawia, że czuję daną historię, teraz jednak zrobiła to podwójnie i o wiele mocniej niż wszystkie inne, które do tej pory czytałam.
Historia opowiada o dwójce osób, dla których 9 listopada mógłby zniknąć z kalendarza. Oboje w trakcie tego dnia przeżyli własne tragedie, ważące na ich późniejszych losach. Fallon i Ben spotykają się po raz pierwszy w restauracji, gdzie główny bohater pomaga dziewczynie w trakcie konwersacji z ojcem. Jako że ich towarzystwo sprawia im przyjemność, spędzają resztę dnia razem, a pod koniec, gdy Fallon musi wylecieć do Nowego Jorku, postanawiają zawrzeć umowę. Co roku 9 listopada spotkają się, ale poza tą datą nie będą w ogóle się kontaktować. Żadnego telefonowania, esemesowania, pisania listów — niczego. W trakcie pięciu lat Ben ma również napisać o nich książkę, przeczytać parę romansów i żyć pełnią życia. Układ sprawdza się w stu procentach aż do pewnego momentu.


Jest to naprawdę ciekawa, piękna historia o dwójce zranionych przez przeszłość ludzi. Emocje wręcz wylewają się z tej lektury, a całość jest napisana tak dobrze, że mogę zazdrościć Colleen lekkiego, przyjemnego, potrafiącego zaciekawić pióra. Pomijam już fakt, że „November 9” skończyłam w dwa dni, a potem przeżywałam książkowego kaca, za co również winna jest sama autorka! Stworzyła przecudownych bohaterów z różnymi charakterami, które zbliżone do siebie tworzą zgraną parę, nawet jeśli różni ich wiele spraw. Fallon to dziewczyna z marzeniem o ponownym byciu aktorką, Ben natomiast to idealny obraz młodego pisarza z ambicjami, ale realnym poglądem na świat. Nie miałam ani jednego zastrzeżenia, które dotyczyłoby głównych bohaterów albo chociaż postaci pobocznych. Za bardzo ujęli mnie swoją prostotą, realnością, emocjonalnością, bym szukała w nich wad albo powodu, dla którego miałabym ich nie lubić. Benton to chłopak o wielkim sercu przepełnionym bólem, jednak nie pokazuje tego tak żywnie i otwarcie. Skrywa swoje uczucia, ale wydaje mi się, że dzięki relacji z Fallon potrafi o nich mówić w sposób, w jaki zna: pisząc. Spisując swoją książkę, daje nie tylko jego historię od początku do końca, ale otwiera się, pokazuje, co czuje, co ukrywał przez tyle lat.

„Nigdy nie będziesz w stanie się odnaleźć, jeśli zatracisz się w kimś innym”

Zakończywszy czytanie, musiałam sporo odsapnąć. Brakowało mi słów, którymi mogłabym wyrazić opinię na temat „November 9”. W końcu już widziałam taki motyw o spotykaniu się tylko jeden dzień w roku chociażby w filmie „Jeden dzień” z Anne Hathaway, ale to było nic w porównaniu z lekturą Hoover. Autorce tak naturalnie wychodzi pisanie o poważnych uczuciach i licznych emocjach, że nie jestem w stanie przestać jej podziwiać, a sama sobie dziwię się, iż nie sięgnęłam po jej książki wcześniej. Oczywiście, miałam styczność z paroma fragmentami „Ugly Love”, lecz ta pozycja, a „November 9” to całkiem inna dawka emocji. Nie powiem, to nie był typowy wyciskacz łez, natomiast chwil wzruszeń nie brakowało. Chusteczki mogą być potrzebne w takich momentach jak najbardziej! 

„Zagubiliśmy się między fikcją a rzeczywistością. Nieważne, jaką wersję tej historii poznacie. Nieważne, który z ostatnich rozdziałów okaże się tym prawdziwym. Ważne jest tylko jedno: zawsze będę ją kochał”

Po przeczytaniu już kilka książek Colleen, twierdzę, że ta jest jedną z najlepszych, które dotąd jak i napisała, tak i ja przeczytałam. Fabuła jest zawiązana w całości, nie widać żadnych luk, co tylko pokazuje, jak dopracowana jest powieść. Bohaterowie nie pozostawiają nici nienawiści na sobie, od samego początku, od tych pierwszych stron można się w nich zakochać. Język, lekki, przyjemny, momentami kwiecisty, jak to u pisarzy bywa. Ben z pewnością by zrozumiał :D Reasumując, jestem zadowolona, że złamałam moją czytelniczą zasadę i wzięłam się za „November 9”. Mogę śmiało mówić o tej książce jako o jednej ze swoich ulubionych, przepełniających moją duszę dawką emanujących z lektury emocji. Zrozumiałam, dlaczego ta pozycja dostaje tak wiele pozytywnych opinii. Sama z przyjemnością daję jej 10/10, nie oczekując nic więcej. Noo poza tym, że byłoby miło, gdybym znów mogła poczytać o losach Fallon i Bena, natomiast wiem, iż ta historia została zakończona. Zakończona w naprawdę świetny sposób.

Do poczytania,
Arystokratka A. J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

„Sentymentalna bzdura” Autor: Ludka Skrzydlewska Kategoria: romans/sensacja Wydawnictwo: Editio Red Stron: 574 Premiera: 12.02.2...

Copyright © 2016 Arystokratki spod księgarni , Blogger