„Współlokatorzy”
Autor:
Beth O’Leary
Kategoria:
literatura obyczajowa/komedia romantyczna
Wydawnictwo:
Albatros
Stron:
432
Tłumaczenie:
Robert Waliś
Premiera:
15.05.2019
Niesamowity,
godny polecenia, zabawny i uroczy debiut! Tak właśnie opisałabym na szybko,
czym są „Współlokatorzy”. Odkąd przeczytałam opis tej książki, wiedziałam, że
to coś idealnego dla mnie po ciężkiej literaturze, po trudnych egzaminach. Tak
się składa, że powieść czytałam w trakcie ważnych, stresujących, wszystkim
znanych matur, więc lektura spełniła moje oczekiwania. Odstresowała mnie i
znacznie poprawiła humor. Przy „Współlokatorach” miałam się śmiać, miałam się
cieszyć, miałam dostać zaskakującą, radosną, wspaniałą komedię romantyczną. Czy
taką dostałam? Tak! Tak! Tak! A nawet w nawiązką. Już dawno nie czytałam czegoś
tak dobrego z tego gatunku. Beth O’Leary zmiotła mnie z nóg i od razu po
zamknięciu książki stwierdziłam „chcę ekranizację, najlepiej na już!”. Nie
mogłam się pogodzić z faktem, że właśnie skończyłam przygodę z niezwykłymi
współlokatorami, że historia Tiffy i Leona dobiegła do finiszu. Absolutnie się
nie zgadzam. Potrzebuję więcej! Jestem zdesperowana, by błagać o dalsze losy
bohaterów, chociażby Gerty i Mo albo Richiego. Jednak zacznijmy od początku i
skąd ten mój zachwyt?
„Przypominam
sobie, że nie da się nikogo uratować na siłę – ludzie muszą to zrobić sami. My
możemy najwyżej im pomóc, gdy będą gotowi”
„Współlokatorzy”
opowiada historię dwójki wyjątkowych ludzi. Tiffany, która rozstała się z
chłopakiem po naprawdę burzliwym i niezbyt zdrowym związku i potrzebuje
mieszkania, by móc się odciąć od Justina na zawsze, oraz Leona, cichego,
spokojnego i przeżywającego osobistą tragedię młodego mężczyzny, który potrzebuje
dodatkowych środków finansowych, więc postanawia wynająć swoje mieszkanie. Główny
problem polega na tym, że jest tylko jedna sypialnia, jedno łóżko. Muszą je
dzielić. Kiedy więc Leon pracuje w nocy i na weekendy wybywa, Tiffany może
spokojnie użytkować lokal. Chociaż to zwariowane, oboje godzą się na ten układ,
wiedząc, że i tak nigdy się nie zobaczą, zawsze się wyminą. Sprawy komplikują
się, kiedy rozpoczynają karteczkową wymianę zdań, dzielą się tam swoimi
refleksjami, planami, krótkimi rozmówkami na temat dnia, ludzi oraz gdy rozpoczynają
gotowanie dla siebie. Podczas jednego wydarzenia coś ulega jeszcze większej
zmianie. Zasady trzeba trochę nagiąć. Teraz, po tej zmianie, będzie gorzej czy
lepiej? Na to pytanie oczywiście trzeba szukać odpowiedzi w powieści, która od
pierwszych stron porywa czytelnika i nie wypuszcza aż do ostatnich stron, które
swoją drogą są naprawdę wyjątkowe i wspaniałe!
„Współlokatorzy”
zachwycają od samego początku. Tiffany to bardzo ekspresyjna osoba, wszędzie
jej pełno, jest barwna, szalona i odważna. Pasjonuje się rzeczami, które inni
mogliby uznać za śmieszne. Kocha kolorowe, ręcznie wykonane szaliki, ma pełno
niepotrzebnych gratów, którymi zdobi wspólne mieszkanie, jest też otwarta i
bardzo wylewna, może nawet trochę dziwna. Mimo tego jak bardzo sprawia wrażenie
pozytywnej postaci, kryje w środku traumę i uraz. Jej związek z Justinem był
burzliwy i odcisnął na niej piętno, a Tiffy stara się podnieść przy pomocy
wyjątkowych przyjaciół, których każdy chciałby posiadać. Mo ma psychologiczny
umysł, zawsze znajdzie mądre rozwiązanie, jednak będzie przy tym bardzo
subtelny i troskliwy, natomiast Gerty, prawniczka, to niezwykle wredna,
opryskliwa, szczera do bólu kobieta, która omija cackanie się i głaskanie po
główce. Gdy pozna się Tiffany wraz z jej paczką, od razu chce się ich
wszystkich poznać. Tym bardziej, że dochodzi do tego wygadana i wesoła Rachel
oraz debiutująca podopieczna Tiff czyli Kathrin, pisarka od szydełkowania. Leon
znowuż to typ postaci, do której troszkę dłużej musiałam się przyzwyczajać.
Cichy, spokojny, całkowicie zrównoważony, introwertyczny i zamknięty w swoim
świecie bez zmian. Mimo to po czasie polubiłam niemal wszystkich (pomijając
paskudnego Justina i Kay, którą rzuciłabym w krzaki) bohaterów, gdyż są
charakterni, wielobarwni i po prostu prawdziwi. Kiedy czyta się o tych
postaciach, ma się świadomość, że można byłoby takich ludzi spotkać na żywo.
Ogromny, ale to ogromny plus za wykreowanie tak świetnych, tak różnorodnych
bohaterów, którym kibicowałam. W szczególności Richiemu, który tak jak reszta,
jest wyjątkowy, a tak boleśnie ukarany przez życie...
„Mów
tata lubi mawiać: życie nigdy nie jest proste. To jedno z jego ulubionych
powiedzonek.
Myślę,
że to nieprawda. Życie często bywa proste, ale zauważamy to dopiero wtedy, gdy
bardzo się komplikuje. Na przykład nigdy nie jesteśmy wdzięczni losowi za
zdrowie, dopóki nie zachorujemy, ani nie cieszymy się, że mamy szufladę ze
starymi rajstopami, dopóki nie podrze nam się najnowsza para”
Fabuła
„Współlokatorów” może nie jest skomplikowana i wymagająca myślenia, ale jest,
tak jak bohaterowie, wyjątkowa na swój własny unikatowy sposób. Zachęca
prostotą, a jednocześnie czymś maksymalnie wielobarwnym. Jest radość, jest dużo
śmiechu, jest też dramat, smutek, jest moment na refleksję i zastanowienie się
nad życiem. Miała być komedia romantyczna, a wyszło coś znacznie więcej, za co
kolejny ogromny plus dla Beth O’Leary, którą z przyjemnością bym ścigała o
następną książkę. Jej pióro jest tak lekkie, tak przyjemne w odbiorze, że
powieść się wręcz połyka, mimo całkiem pokaźnej objętości. Nie mogę wyjść z
podziwu dla stworzenia unikatowej komedii romantycznej wśród tylu książek z
tego gatunku. Jednak autorce udało się to zrobić i trzymam kciuki za
ekranizację, gdyż z wielką przyjemnością obejrzałabym na dużym ekranie historię
Tiffy i Leona. Przewrotność, łamanie zasad, wymiana karteczek zamiast normalnej
konwersacji, bycie dla siebie oparciem, a przede wszystkim wyjątkowa (jak cała
powieść) relacja dwójki całkiem różnych ludzi. Tak wiele ich dzieli, tak wiele
różni. Mimo to umiejętność zrozumienia się chyba mieli we krwi. Chociaż śmiało
mogę nazwać „Współlokatorów” uroczą książką, nie ma w sobie tylko kilograma
lukru i jeszcze więcej posypki. Absolutnie. To również wzloty, upadki, traumy,
urazy, ciężka historia więzienna jednego z bohaterów. Ukryta głębia przyjdzie z
czasem, a wtedy czytelnik będzie wiedział, że to właśnie TO. To, co miało wbić
się do serca i do umysłu. Ja osobiście jestem po stokroć zachwycona „Współlokatorami”
i tak, jak wspomniałam, potrzebuję ekranizacji i kolejnej powieści Beth,
ponieważ jej pióro będzie od teraz jednym z moich ulubionych. Ogromnie, ale to
ogromnie polecam! Jest na co czekać ;)
Za możliwość
przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Albatros.
Do poczytania,
Arystokratka A./Aga
Jestem bardzo ciekawa tej książki :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Pola
www.czytamytu.blogspot.com
Naprawdę jest warta uwagi ;) /Aga
Usuń"Współlokatorzy" zaskakuje świetnym pomysłem na fabułę, a do tego zapewnia mnóstwo ciepłych emocji podczas lektury. Idealny tytuł na kilka długich, spokojnych wieczorów, gdy mamy ochotę poprawić sobie humor. Polecamy wraz z Tobą! :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak! :)
Usuń