maja 14, 2019

Przedpremierowo, najbardziej wyczekiwany debiut 2019, czyli "Współlokatorzy"!


„Współlokatorzy”
Autor: Beth O’Leary
Kategoria: literatura obyczajowa/komedia romantyczna
Wydawnictwo: Albatros
Stron: 432
Tłumaczenie: Robert Waliś
Premiera: 15.05.2019

Niesamowity, godny polecenia, zabawny i uroczy debiut! Tak właśnie opisałabym na szybko, czym są „Współlokatorzy”. Odkąd przeczytałam opis tej książki, wiedziałam, że to coś idealnego dla mnie po ciężkiej literaturze, po trudnych egzaminach. Tak się składa, że powieść czytałam w trakcie ważnych, stresujących, wszystkim znanych matur, więc lektura spełniła moje oczekiwania. Odstresowała mnie i znacznie poprawiła humor. Przy „Współlokatorach” miałam się śmiać, miałam się cieszyć, miałam dostać zaskakującą, radosną, wspaniałą komedię romantyczną. Czy taką dostałam? Tak! Tak! Tak! A nawet w nawiązką. Już dawno nie czytałam czegoś tak dobrego z tego gatunku. Beth O’Leary zmiotła mnie z nóg i od razu po zamknięciu książki stwierdziłam „chcę ekranizację, najlepiej na już!”. Nie mogłam się pogodzić z faktem, że właśnie skończyłam przygodę z niezwykłymi współlokatorami, że historia Tiffy i Leona dobiegła do finiszu. Absolutnie się nie zgadzam. Potrzebuję więcej! Jestem zdesperowana, by błagać o dalsze losy bohaterów, chociażby Gerty i Mo albo Richiego. Jednak zacznijmy od początku i skąd ten mój zachwyt?

„Przypominam sobie, że nie da się nikogo uratować na siłę – ludzie muszą to zrobić sami. My możemy najwyżej im pomóc, gdy będą gotowi”

„Współlokatorzy” opowiada historię dwójki wyjątkowych ludzi. Tiffany, która rozstała się z chłopakiem po naprawdę burzliwym i niezbyt zdrowym związku i potrzebuje mieszkania, by móc się odciąć od Justina na zawsze, oraz Leona, cichego, spokojnego i przeżywającego osobistą tragedię młodego mężczyzny, który potrzebuje dodatkowych środków finansowych, więc postanawia wynająć swoje mieszkanie. Główny problem polega na tym, że jest tylko jedna sypialnia, jedno łóżko. Muszą je dzielić. Kiedy więc Leon pracuje w nocy i na weekendy wybywa, Tiffany może spokojnie użytkować lokal. Chociaż to zwariowane, oboje godzą się na ten układ, wiedząc, że i tak nigdy się nie zobaczą, zawsze się wyminą. Sprawy komplikują się, kiedy rozpoczynają karteczkową wymianę zdań, dzielą się tam swoimi refleksjami, planami, krótkimi rozmówkami na temat dnia, ludzi oraz gdy rozpoczynają gotowanie dla siebie. Podczas jednego wydarzenia coś ulega jeszcze większej zmianie. Zasady trzeba trochę nagiąć. Teraz, po tej zmianie, będzie gorzej czy lepiej? Na to pytanie oczywiście trzeba szukać odpowiedzi w powieści, która od pierwszych stron porywa czytelnika i nie wypuszcza aż do ostatnich stron, które swoją drogą są naprawdę wyjątkowe i wspaniałe!


„Współlokatorzy” zachwycają od samego początku. Tiffany to bardzo ekspresyjna osoba, wszędzie jej pełno, jest barwna, szalona i odważna. Pasjonuje się rzeczami, które inni mogliby uznać za śmieszne. Kocha kolorowe, ręcznie wykonane szaliki, ma pełno niepotrzebnych gratów, którymi zdobi wspólne mieszkanie, jest też otwarta i bardzo wylewna, może nawet trochę dziwna. Mimo tego jak bardzo sprawia wrażenie pozytywnej postaci, kryje w środku traumę i uraz. Jej związek z Justinem był burzliwy i odcisnął na niej piętno, a Tiffy stara się podnieść przy pomocy wyjątkowych przyjaciół, których każdy chciałby posiadać. Mo ma psychologiczny umysł, zawsze znajdzie mądre rozwiązanie, jednak będzie przy tym bardzo subtelny i troskliwy, natomiast Gerty, prawniczka, to niezwykle wredna, opryskliwa, szczera do bólu kobieta, która omija cackanie się i głaskanie po główce. Gdy pozna się Tiffany wraz z jej paczką, od razu chce się ich wszystkich poznać. Tym bardziej, że dochodzi do tego wygadana i wesoła Rachel oraz debiutująca podopieczna Tiff czyli Kathrin, pisarka od szydełkowania. Leon znowuż to typ postaci, do której troszkę dłużej musiałam się przyzwyczajać. Cichy, spokojny, całkowicie zrównoważony, introwertyczny i zamknięty w swoim świecie bez zmian. Mimo to po czasie polubiłam niemal wszystkich (pomijając paskudnego Justina i Kay, którą rzuciłabym w krzaki) bohaterów, gdyż są charakterni, wielobarwni i po prostu prawdziwi. Kiedy czyta się o tych postaciach, ma się świadomość, że można byłoby takich ludzi spotkać na żywo. Ogromny, ale to ogromny plus za wykreowanie tak świetnych, tak różnorodnych bohaterów, którym kibicowałam. W szczególności Richiemu, który tak jak reszta, jest wyjątkowy, a tak boleśnie ukarany przez życie...

„Mów tata lubi mawiać: życie nigdy nie jest proste. To jedno z jego ulubionych powiedzonek.
Myślę, że to nieprawda. Życie często bywa proste, ale zauważamy to dopiero wtedy, gdy bardzo się komplikuje. Na przykład nigdy nie jesteśmy wdzięczni losowi za zdrowie, dopóki nie zachorujemy, ani nie cieszymy się, że mamy szufladę ze starymi rajstopami, dopóki nie podrze nam się najnowsza para”

Fabuła „Współlokatorów” może nie jest skomplikowana i wymagająca myślenia, ale jest, tak jak bohaterowie, wyjątkowa na swój własny unikatowy sposób. Zachęca prostotą, a jednocześnie czymś maksymalnie wielobarwnym. Jest radość, jest dużo śmiechu, jest też dramat, smutek, jest moment na refleksję i zastanowienie się nad życiem. Miała być komedia romantyczna, a wyszło coś znacznie więcej, za co kolejny ogromny plus dla Beth O’Leary, którą z przyjemnością bym ścigała o następną książkę. Jej pióro jest tak lekkie, tak przyjemne w odbiorze, że powieść się wręcz połyka, mimo całkiem pokaźnej objętości. Nie mogę wyjść z podziwu dla stworzenia unikatowej komedii romantycznej wśród tylu książek z tego gatunku. Jednak autorce udało się to zrobić i trzymam kciuki za ekranizację, gdyż z wielką przyjemnością obejrzałabym na dużym ekranie historię Tiffy i Leona. Przewrotność, łamanie zasad, wymiana karteczek zamiast normalnej konwersacji, bycie dla siebie oparciem, a przede wszystkim wyjątkowa (jak cała powieść) relacja dwójki całkiem różnych ludzi. Tak wiele ich dzieli, tak wiele różni. Mimo to umiejętność zrozumienia się chyba mieli we krwi. Chociaż śmiało mogę nazwać „Współlokatorów” uroczą książką, nie ma w sobie tylko kilograma lukru i jeszcze więcej posypki. Absolutnie. To również wzloty, upadki, traumy, urazy, ciężka historia więzienna jednego z bohaterów. Ukryta głębia przyjdzie z czasem, a wtedy czytelnik będzie wiedział, że to właśnie TO. To, co miało wbić się do serca i do umysłu. Ja osobiście jestem po stokroć zachwycona „Współlokatorami” i tak, jak wspomniałam, potrzebuję ekranizacji i kolejnej powieści Beth, ponieważ jej pióro będzie od teraz jednym z moich ulubionych. Ogromnie, ale to ogromnie polecam! Jest na co czekać ;)


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Albatros.


    

  Do poczytania,
     Arystokratka A./Aga

4 komentarze:

  1. Jestem bardzo ciekawa tej książki :)
    Pozdrawiam,
    Pola
    www.czytamytu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. "Współlokatorzy" zaskakuje świetnym pomysłem na fabułę, a do tego zapewnia mnóstwo ciepłych emocji podczas lektury. Idealny tytuł na kilka długich, spokojnych wieczorów, gdy mamy ochotę poprawić sobie humor. Polecamy wraz z Tobą! :)

    OdpowiedzUsuń

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

„Sentymentalna bzdura” Autor: Ludka Skrzydlewska Kategoria: romans/sensacja Wydawnictwo: Editio Red Stron: 574 Premiera: 12.02.2...

Copyright © 2016 Arystokratki spod księgarni , Blogger