„November
9”
Autor: Colleen Hoover
Kategoria: literatura obyczajowa,
romans
Wydawnictwo: Otwarte
Stron: 336
Za każdym razem starałam się unikać
książek tej autorki. Czułam, że nie są dla mnie, jednak kilka razy łamałam już
czytelnicze nawyki, więc ośmieliłam się sięgnąć po kilki tworów Colleen Hoover.
Jeden z nich to właśnie „Novemver 9” i jak nigdy nie zaczytywałam się w tej
słynnej pisarce, tak od czasu tej powieści zakochałam się bez pamięci w piórze
Hoover oraz historiach, które opisuje w swoich pracach. „November 9” łamało
moje serce raz za razem. Sklejało je, po czym znów rozdrapywało rany, wzbudzało
skrajne emocje tak, że wszystko przeżywałam z bohaterami. Rzadko kiedy książka
sprawia, że czuję daną historię, teraz jednak zrobiła to podwójnie i o wiele
mocniej niż wszystkie inne, które do tej pory czytałam.
Historia opowiada o dwójce osób, dla
których 9 listopada mógłby zniknąć z kalendarza. Oboje w trakcie tego dnia
przeżyli własne tragedie, ważące na ich późniejszych losach. Fallon i Ben
spotykają się po raz pierwszy w restauracji, gdzie główny bohater pomaga
dziewczynie w trakcie konwersacji z ojcem. Jako że ich towarzystwo sprawia im
przyjemność, spędzają resztę dnia razem, a pod koniec, gdy Fallon musi wylecieć
do Nowego Jorku, postanawiają zawrzeć umowę. Co roku 9 listopada spotkają się,
ale poza tą datą nie będą w ogóle się kontaktować. Żadnego telefonowania,
esemesowania, pisania listów — niczego. W trakcie pięciu lat Ben ma również
napisać o nich książkę, przeczytać parę romansów i żyć pełnią życia. Układ
sprawdza się w stu procentach aż do pewnego momentu.
Jest to naprawdę ciekawa, piękna
historia o dwójce zranionych przez przeszłość ludzi. Emocje wręcz wylewają się
z tej lektury, a całość jest napisana tak dobrze, że mogę zazdrościć Colleen
lekkiego, przyjemnego, potrafiącego zaciekawić pióra. Pomijam już fakt, że
„November 9” skończyłam w dwa dni, a potem przeżywałam książkowego kaca, za co
również winna jest sama autorka! Stworzyła przecudownych bohaterów z różnymi
charakterami, które zbliżone do siebie tworzą zgraną parę, nawet jeśli różni
ich wiele spraw. Fallon to dziewczyna z marzeniem o ponownym byciu aktorką, Ben
natomiast to idealny obraz młodego pisarza z ambicjami, ale realnym poglądem na
świat. Nie miałam ani jednego zastrzeżenia, które dotyczyłoby głównych
bohaterów albo chociaż postaci pobocznych. Za bardzo ujęli mnie swoją prostotą,
realnością, emocjonalnością, bym szukała w nich wad albo powodu, dla którego
miałabym ich nie lubić. Benton to chłopak o wielkim sercu przepełnionym bólem,
jednak nie pokazuje tego tak żywnie i otwarcie. Skrywa swoje uczucia, ale
wydaje mi się, że dzięki relacji z Fallon potrafi o nich mówić w sposób, w jaki
zna: pisząc. Spisując swoją książkę, daje nie tylko jego historię od początku
do końca, ale otwiera się, pokazuje, co czuje, co ukrywał przez tyle lat.
„Nigdy
nie będziesz w stanie się odnaleźć, jeśli zatracisz się w kimś innym”
Zakończywszy czytanie, musiałam sporo
odsapnąć. Brakowało mi słów, którymi mogłabym wyrazić opinię na temat „November
9”. W końcu już widziałam taki motyw o spotykaniu się tylko jeden dzień w roku
chociażby w filmie „Jeden dzień” z Anne Hathaway, ale to było nic w porównaniu
z lekturą Hoover. Autorce tak naturalnie wychodzi pisanie o poważnych uczuciach
i licznych emocjach, że nie jestem w stanie przestać jej podziwiać, a sama
sobie dziwię się, iż nie sięgnęłam po jej książki wcześniej. Oczywiście, miałam
styczność z paroma fragmentami „Ugly Love”, lecz ta pozycja, a „November 9” to
całkiem inna dawka emocji. Nie powiem, to nie był typowy wyciskacz łez,
natomiast chwil wzruszeń nie brakowało. Chusteczki mogą być potrzebne w takich
momentach jak najbardziej!
„Zagubiliśmy
się między fikcją a rzeczywistością. Nieważne, jaką wersję tej historii
poznacie. Nieważne, który z ostatnich rozdziałów okaże się tym prawdziwym.
Ważne jest tylko jedno: zawsze będę ją kochał”
Po przeczytaniu już kilka książek
Colleen, twierdzę, że ta jest jedną z najlepszych, które dotąd jak i napisała,
tak i ja przeczytałam. Fabuła jest zawiązana w całości, nie widać żadnych luk,
co tylko pokazuje, jak dopracowana jest powieść. Bohaterowie nie pozostawiają
nici nienawiści na sobie, od samego początku, od tych pierwszych stron można
się w nich zakochać. Język, lekki, przyjemny, momentami kwiecisty, jak to u
pisarzy bywa. Ben z pewnością by zrozumiał :D Reasumując, jestem zadowolona, że
złamałam moją czytelniczą zasadę i wzięłam się za „November 9”. Mogę śmiało
mówić o tej książce jako o jednej ze swoich ulubionych, przepełniających moją
duszę dawką emanujących z lektury emocji. Zrozumiałam, dlaczego ta pozycja
dostaje tak wiele pozytywnych opinii. Sama z przyjemnością daję jej 10/10, nie
oczekując nic więcej. Noo poza tym, że byłoby miło, gdybym znów mogła poczytać
o losach Fallon i Bena, natomiast wiem, iż ta historia została zakończona.
Zakończona w naprawdę świetny sposób.
Do poczytania,
Arystokratka A. J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz