Ciao, kochani!
Dzisiaj chciałabym odbiec na trochę od
recenzji, jednak nadal pozostać w sferze książek. Już od kilku tygodni dręczyło
mnie pytanie: „to jak to jest z tym wykorzystywaniem książek w pracach
pisemnych?”. Zwracam się tu głównie do uczniów szkół średnich na języku
polskim, na którym wymaga się od ucznia o wiele więcej niż od gimnazjum (czy
teraźniejszych ośmioklasowych podstawówek). Jako osoba dość oczytana nie raz i
nie dwa w esejach, rozprawkach czy innych formach pisemnych, gdzie można było
przytaczać „inne teksty kultury”, wrzucałam przykłady lektur spoza kanonu.
Przyznam od razu, że nie pojawił się tam żaden Grey, After czy Dotyk Crossa,
aczkolwiek pozycje, na mój rozum, mądre, z przesłaniem, niejednokrotnie lepsze
od książek, które narzucają nauczyciele. Czy przytoczenie wybitnego pisarza jak
Mitch Albom, to faktycznie wielki grzech? Otóż nie zawsze, a jednak często, i
nie mówię tu tylko o tym jednym autorze.
Moje rozmyślania zwiększyły się, gdy
przyjaciółka w trakcie próbnej matury ustnej podała za przykład „Pięć osób,
które spotykamy w niebie”, a profesorka uznała to za głupią literaturę nadającą
się do spalenia. Stąd rodzi się pytanie czy rzeczywiście możemy przytaczać
książki spoza kanonu, by nie spotkało się to z gniewem nauczyciela? Jak
mawiają, cieszą się, gdy uczniowie czytają poza szkołą, robią to chętnie i
wielokrotnie; prowadzą własne biblioteczki czy dobrowolnie piszą recenzje, ale
co właściwie myślą? Oczywiście, nie mówię, że nie mają prawa się denerwować,
gdy w trakcie tematu o motywie kobiety na przestrzeni wieków uczeń poda za
przykład Anastasię Steel czy Bellę Swan, lecz co jeśli podamy kogoś, kto mógłby
robić za autorytet? Dlaczego przytaczanie czegoś innego niż lektury to taka
wielka skaza?
Następna sytuacja, która potwierdziła,
że mimo swoich przekonań „oczywiście, możecie używać książek spoza kanonu”,
nauczyciele i tak mają liczne obiekcje w tym stosunku, to moment, gdy kolejna z
rzędu znajoma ze szkoły średniej opowiadała, jak przytoczyła do rozprawki o
niepamiętnym temacie przewodnim, pozycję Hoover. Na forum klasy usłyszała
przytyki, że taka książka nie powinna znaleźć się w pracy pisemnej w liceum. Ja
oczywiście pozostałam w tej kwestii raczej bierna, gdyż nie widziałam tego
tekstu na oczy, nie wiedziałam, co takiego napisała koleżanka, a co
nauczycielka stwierdziła, iż było błędem.
Uczeń nie zawsze, nie we wszystkich
tematach rozprawkowych, może posłużyć się przykładem pozycji, którą czytał. Czy
uważacie, by wrzucenie do poważnej pracy „Greya”, byłoby dobrym posunięciem? No
właśnie, są pewne granice i należy ich przestrzegać, jednak jeśli lektura jest
znacznie ambitniejsza od przytoczonego dzieła literackiego, dlaczego by się nią
nie posłużyć? Jestem zdania, że nauczyciele powinny chociaż słownie nagradzać
swoich uczniów za użycie czegoś innego niż taki „Romeo i Julia” czy
„Ferdydurke”. Czyż nie jest przyjemnością dla profesora, iż zachęcił swych
podopiecznych do czytania, do sięgania po liczne książki z biblioteki? To duma
dla mentora, lecz mało kiedy można się spotkać z pochwałą. Uczeń usłyszy w
szkole więcej uwag i pretensji niż tego, że jest w czymś dobry, że posłużył się
świetnym argumentem. Nie mam pojęcia, jak bywa w innych szkołach. Przytaczam
przykłady raczej ze swoich kręgów znajomości, aczkolwiek myślę, iż takie
sytuacje pojawiają się dość często na języku polskim w naszym kraju.
Pomarudziłam, ponarzekałam, wylałam
własne spostrzeżenia, a teraz czekam na Was. Nawet jeśli do szkoły chodziliście
dawno temu, podzielcie się opinią, jestem bardzo ciekawa, jak to było u Was w
placówkach edukacyjnych. Pojawiały się pochwały na temat Waszych
rozprawek/innych tekstów, które pisaliście, a gdzie wykorzystywaliście książki
spoza kanonu? Jakiekolwiek macie opinię na rzucony przeze mnie temat,
podzielcie się w komentarzu.
Czekam na Was! J
Arystokratka A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz