„Gdybyś
tu był”
Autor:
Renee Carlino
Kategoria:
literatura kobieca/obyczajowa
Wydawnictwo:
Kobiece
Stron:
325
Premiera:
2 października
„Czasami
podróż za głosem serca okazuje się drogą do odnalezienia siebie”.
Tak mówi slogan na okładce książki i tak też czuję teraz, po przeczytaniu. Tak,
jakby powieść Renee jedynie potwierdziła to, co odczuwałam od kilku długich
tygodni. Dała mi nadzieję, odbudowała wiarę w myśl, że podążanie za głosem
serca potrafi być dobrą opcją, nie tylko żałosnym mottem zagubionych
romantyczek. Nie. To naprawdę rzeczywista myśl i może iść w parze z rozumem.
Zdecydowanie mam za dużo do powiedzenia w tej kwestii, dlatego skupimy się
teraz na samej książce. Pomijając, że wzbudza mnóstwo refleksji. Zarówno w
trakcie czytania, jak i po skończonej lekturze. Renee Carlino, fantastyczna
robota, to była powieść, o której można pisać i mówić głośno. Zasługuje na
wysokie noty, pochwałę oraz polecenia. „Gdybyś tu był” po opisie może wzbudzać
mieszane uczucia. Na język cisną się słowa „schemat!”, i nie powiem, przez
krótką chwilę sama chciałam tak krzyknąć, jednak obiecałam sobie dawać szanse
każdej książce, oceniając je dopiero po skończeniu ostatniego zdania. Dobrze,
że to samo uczyniłam z „Gdybyś tu był”, gdyż zdecydowanie się nie zawiodłam, a
lektura była zarówno wciągająca, jak i niezwykle emocjonalna. Na tyle
emocjonalna, że w pewnym momencie rozdarła mi serce, nawet nie próbując go
pocieszać. Autorka poświęciła 325 stron na opisanie historii zapadającej w
pamięć, budzącej skrajne uczucia, wzruszającej, ale i bawiącej. Nie był to
dramat ani słodki romans. Było to coś pomiędzy. Zabawnie, tragicznie, lecz
również wesoło. Cała paleta uczuć? Wykorzystana! Wcześniej nie czytałam nic
pani Carlino, jednak pozycja, którą miałam okazję poznać teraz, zmieniła moje
zdanie do twórczości Renee i na pewno jeszcze nie raz i nie dwa sięgnę po jakąś
jej powieść. Myślałam bowiem, że literatura kobieca już nie wywoła we mnie tego
co kiedyś, kiedy nie było nawału takich emocjonalnych książek, ale stało się.
Stało się i ogromnie się cieszę, że mogłam tego doświadczyć.
„Gdybyś
tu był” to historia kilku niezwykłych ludzi. Skupia się na życiu samej
Charlotte, głównej bohaterki, jednak nie jest ona jedyną postacią, która gra pierwsze
skrzypce. Charlie to spokojna, miła, grzeczna i można ująć urocza dziewczyna.
Ma stałą, lecz niezbyt satysfakcjonującą pracę, najlepszą przyjaciółkę u boku,
własne mieszkanie, ogólnie rzecz biorąc: stabilizacja. To coś, co zdecydowanie
określa naszą bohaterkę. Niestety, bywa i tak, że sama stabilizacja, to, jakie
fundamenty podkładamy pod przyszłość, nie wystarcza. Charlotte również to
poczuła. W jej poukładanym, lecz szarym życiu zaczęło czegoś brakować, a pustkę
wypełnił tylko jeden człowiek. Jeden człowiek, który postanowił zniknąć, jednak
za jego zniknięciem kryła się porażająca tajemnica.
„Tak
już jest, gdy człowiek ma dobre życie, prawda? Gdy ma kogoś do kochania? Wtedy
czas szybko mija. Ani się człowiek obejrzy, a tu koniec”
Historia
Charlotte i Adama jest historią wyjątkową. Może nie perfekcyjnie wyjątkową, ale
na pewno urzekającą i godną zapamiętania. Może nie byłam przekonana do tej
powieści. Nie z początku. Moja skromna opinia wyrażała się słowami „za szybko,
za sztywno”. Celowy zabieg, nieudana kreacja fabuły? Po przeczytaniu całości
rozumiem, dlaczego tak odczuwałam. Szczerze mówiąc, dzięki temu całą sobą
odczułam życie i myśli Charlotte, a potem jej ogromną zmianę. Odczułam ją, gdyż
przywykłam do zupełnie innej bohaterki. Mniej żywiołowej, mniej energicznej czy
szalonej. Charlie była dla mnie poukładana, nudna, szara i mało wyjątkowa, by w
trakcie powieści przeobrazić się w kogoś, kogo ledwo poznałam. Razem z Adamem
tworzyli wokół siebie bańkę, z której nawet ja nie chciałam wychodzić. Było mi
dobrze razem z nimi. Razem z ich przekomarzaniem się, żartami, donutami w
środku nocy, pięknymi muralami, widokami niesamowitego LA, podróżami czy innymi
szaleństwami, których dokonywali, bo musieli wykorzystać czas, który wciąż
uciekał. Jak wspomniałam wcześniej, książka nie skupia się na Charlotte, życie
jej i jej bliskich było równie ciekawe co historia Adama czy Setha. Szalona
Helen, przyjaciółka Charlie, niejednokrotnie wprawiała mnie w osłupienie swoimi
decyzjami, podejściem do życia czy tokiem rozumowania. Cała akcja z Rodd’ym
wydawała mi się abstrakcją, ale taką pozytywną. Zresztą, większość bohaterów
„Gdybyś tu był” była niezwykle pozytywna. To postaci autentyczne, z krwi i
kości, zbudowani z emocji, uczuć, z normalnych odruchów, które Renee świetnie
przedstawiła. Ukazała prawdziwych ludzi, nie lalki stworzone na potrzeby
książki. I właśnie ci ludzie sprawili, że z przyjemnością poznałabym ich na
żywo. Wypiła drinka z Helen, poszła na mecz baseballu z Sethem oraz jego
przyjacielem, zaszalała razem z największą wisienką na torcie: Adamem.
Bohaterem, który skradł mi serce. Oczywiście to literackie, gdyż moje własne
Chilli mogłoby być trochę zazdrosne. Adam to barwna postać, którą na długo
zapamiętam. Rozbroił mnie emocjonalnie, ale i psychicznie. Naprawdę. Stanowił
ucieleśnienie prawdziwego przyjaciela, niezapomnianego partnera, kogoś, kogo
chciałoby się spotkać w życiu choć jeden raz.
„Kiedyś
myślałem, że niebo van Gogha jest bardziej rozgwieżdżone, ale teraz, gdy stoisz
tu obok mnie, nie mam wątpliwości, że to jest o wiele jaśniejsze”
Kiedyś,
gdy byłam czternastoletnią dziewczyną zauroczyłam się książką „Gwiazd naszych
wina”. Teraz wiem, że nie wróciłabym do tej powieści, ale jeśli szukacie czegoś
w podobnym klimacie, ale o wiele bardziej dojrzałego i emocjonalnego, o
bohaterach, z którymi będziecie chcieli spędzić więcej czasu, to „Gdybyś tu
był” jest idealne. Może i dobrze sprawdza się jako lektura na lato, ale
właściwie nieważne, kiedy po nią sięgnięcie, klimat powieści jest taki sam. Wyjątkowy.
Nie obędzie się bez wzruszenia czy szybszego bicia serca. Nie obędzie się bez
scen, które wywołają śmiech czy łzy. Nie obędzie się bez optymistycznego Adama,
żywiołowej Helen, cierpliwego Setha, wypraw jachtem.
„Gdybyś
tu był” potrafi dać nadzieję. To powieść o wdzięczności, o wspomnianej nadziei,
o miłości, która jest w stanie przenosić góry, o przyjaźni, wyjątkowych
więzach, o smutku, bólu, ale i radości oraz czerpania z życia jak najwięcej. Bo
nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie czas na pożegnanie się z tym, co wcześniej
stanowiło naszą codzienność.
Polecam
z całego serca.
Za możliwość
przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece.
Do poczytania,
Arystokratka A./Aga
Może kiedyś po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuń