października 30, 2019

"Gdybyś tu był", czyli emocje gwarantowane!


„Gdybyś tu był”
Autor: Renee Carlino
Kategoria: literatura kobieca/obyczajowa
Wydawnictwo: Kobiece
Stron: 325
Premiera: 2 października

„Czasami podróż za głosem serca okazuje się drogą do odnalezienia siebie”. Tak mówi slogan na okładce książki i tak też czuję teraz, po przeczytaniu. Tak, jakby powieść Renee jedynie potwierdziła to, co odczuwałam od kilku długich tygodni. Dała mi nadzieję, odbudowała wiarę w myśl, że podążanie za głosem serca potrafi być dobrą opcją, nie tylko żałosnym mottem zagubionych romantyczek. Nie. To naprawdę rzeczywista myśl i może iść w parze z rozumem. Zdecydowanie mam za dużo do powiedzenia w tej kwestii, dlatego skupimy się teraz na samej książce. Pomijając, że wzbudza mnóstwo refleksji. Zarówno w trakcie czytania, jak i po skończonej lekturze. Renee Carlino, fantastyczna robota, to była powieść, o której można pisać i mówić głośno. Zasługuje na wysokie noty, pochwałę oraz polecenia. „Gdybyś tu był” po opisie może wzbudzać mieszane uczucia. Na język cisną się słowa „schemat!”, i nie powiem, przez krótką chwilę sama chciałam tak krzyknąć, jednak obiecałam sobie dawać szanse każdej książce, oceniając je dopiero po skończeniu ostatniego zdania. Dobrze, że to samo uczyniłam z „Gdybyś tu był”, gdyż zdecydowanie się nie zawiodłam, a lektura była zarówno wciągająca, jak i niezwykle emocjonalna. Na tyle emocjonalna, że w pewnym momencie rozdarła mi serce, nawet nie próbując go pocieszać. Autorka poświęciła 325 stron na opisanie historii zapadającej w pamięć, budzącej skrajne uczucia, wzruszającej, ale i bawiącej. Nie był to dramat ani słodki romans. Było to coś pomiędzy. Zabawnie, tragicznie, lecz również wesoło. Cała paleta uczuć? Wykorzystana! Wcześniej nie czytałam nic pani Carlino, jednak pozycja, którą miałam okazję poznać teraz, zmieniła moje zdanie do twórczości Renee i na pewno jeszcze nie raz i nie dwa sięgnę po jakąś jej powieść. Myślałam bowiem, że literatura kobieca już nie wywoła we mnie tego co kiedyś, kiedy nie było nawału takich emocjonalnych książek, ale stało się. Stało się i ogromnie się cieszę, że mogłam tego doświadczyć.


„Gdybyś tu był” to historia kilku niezwykłych ludzi. Skupia się na życiu samej Charlotte, głównej bohaterki, jednak nie jest ona jedyną postacią, która gra pierwsze skrzypce. Charlie to spokojna, miła, grzeczna i można ująć urocza dziewczyna. Ma stałą, lecz niezbyt satysfakcjonującą pracę, najlepszą przyjaciółkę u boku, własne mieszkanie, ogólnie rzecz biorąc: stabilizacja. To coś, co zdecydowanie określa naszą bohaterkę. Niestety, bywa i tak, że sama stabilizacja, to, jakie fundamenty podkładamy pod przyszłość, nie wystarcza. Charlotte również to poczuła. W jej poukładanym, lecz szarym życiu zaczęło czegoś brakować, a pustkę wypełnił tylko jeden człowiek. Jeden człowiek, który postanowił zniknąć, jednak za jego zniknięciem kryła się porażająca tajemnica.

„Tak już jest, gdy człowiek ma dobre życie, prawda? Gdy ma kogoś do kochania? Wtedy czas szybko mija. Ani się człowiek obejrzy, a tu koniec”

Historia Charlotte i Adama jest historią wyjątkową. Może nie perfekcyjnie wyjątkową, ale na pewno urzekającą i godną zapamiętania. Może nie byłam przekonana do tej powieści. Nie z początku. Moja skromna opinia wyrażała się słowami „za szybko, za sztywno”. Celowy zabieg, nieudana kreacja fabuły? Po przeczytaniu całości rozumiem, dlaczego tak odczuwałam. Szczerze mówiąc, dzięki temu całą sobą odczułam życie i myśli Charlotte, a potem jej ogromną zmianę. Odczułam ją, gdyż przywykłam do zupełnie innej bohaterki. Mniej żywiołowej, mniej energicznej czy szalonej. Charlie była dla mnie poukładana, nudna, szara i mało wyjątkowa, by w trakcie powieści przeobrazić się w kogoś, kogo ledwo poznałam. Razem z Adamem tworzyli wokół siebie bańkę, z której nawet ja nie chciałam wychodzić. Było mi dobrze razem z nimi. Razem z ich przekomarzaniem się, żartami, donutami w środku nocy, pięknymi muralami, widokami niesamowitego LA, podróżami czy innymi szaleństwami, których dokonywali, bo musieli wykorzystać czas, który wciąż uciekał. Jak wspomniałam wcześniej, książka nie skupia się na Charlotte, życie jej i jej bliskich było równie ciekawe co historia Adama czy Setha. Szalona Helen, przyjaciółka Charlie, niejednokrotnie wprawiała mnie w osłupienie swoimi decyzjami, podejściem do życia czy tokiem rozumowania. Cała akcja z Rodd’ym wydawała mi się abstrakcją, ale taką pozytywną. Zresztą, większość bohaterów „Gdybyś tu był” była niezwykle pozytywna. To postaci autentyczne, z krwi i kości, zbudowani z emocji, uczuć, z normalnych odruchów, które Renee świetnie przedstawiła. Ukazała prawdziwych ludzi, nie lalki stworzone na potrzeby książki. I właśnie ci ludzie sprawili, że z przyjemnością poznałabym ich na żywo. Wypiła drinka z Helen, poszła na mecz baseballu z Sethem oraz jego przyjacielem, zaszalała razem z największą wisienką na torcie: Adamem. Bohaterem, który skradł mi serce. Oczywiście to literackie, gdyż moje własne Chilli mogłoby być trochę zazdrosne. Adam to barwna postać, którą na długo zapamiętam. Rozbroił mnie emocjonalnie, ale i psychicznie. Naprawdę. Stanowił ucieleśnienie prawdziwego przyjaciela, niezapomnianego partnera, kogoś, kogo chciałoby się spotkać w życiu choć jeden raz.

„Kiedyś myślałem, że niebo van Gogha jest bardziej rozgwieżdżone, ale teraz, gdy stoisz tu obok mnie, nie mam wątpliwości, że to jest o wiele jaśniejsze”

Kiedyś, gdy byłam czternastoletnią dziewczyną zauroczyłam się książką „Gwiazd naszych wina”. Teraz wiem, że nie wróciłabym do tej powieści, ale jeśli szukacie czegoś w podobnym klimacie, ale o wiele bardziej dojrzałego i emocjonalnego, o bohaterach, z którymi będziecie chcieli spędzić więcej czasu, to „Gdybyś tu był” jest idealne. Może i dobrze sprawdza się jako lektura na lato, ale właściwie nieważne, kiedy po nią sięgnięcie, klimat powieści jest taki sam. Wyjątkowy. Nie obędzie się bez wzruszenia czy szybszego bicia serca. Nie obędzie się bez scen, które wywołają śmiech czy łzy. Nie obędzie się bez optymistycznego Adama, żywiołowej Helen, cierpliwego Setha, wypraw jachtem.
„Gdybyś tu był” potrafi dać nadzieję. To powieść o wdzięczności, o wspomnianej nadziei, o miłości, która jest w stanie przenosić góry, o przyjaźni, wyjątkowych więzach, o smutku, bólu, ale i radości oraz czerpania z życia jak najwięcej. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie czas na pożegnanie się z tym, co wcześniej stanowiło naszą codzienność.
Polecam z całego serca.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiece.

Do poczytania,
Arystokratka A./Aga

1 komentarz:

Debiut, który zwali z nóg! Trochę o "Sentymentalnej bzdurze" Ludki Skrzydlewskiej.

„Sentymentalna bzdura” Autor: Ludka Skrzydlewska Kategoria: romans/sensacja Wydawnictwo: Editio Red Stron: 574 Premiera: 12.02.2...

Copyright © 2016 Arystokratki spod księgarni , Blogger