„Until November”
Autor: Aurora Rose Reynolds
Kategoria: literatura obyczajowa,
romans, erotyk
Wydawnictwo: Editio
Stron: 247
Kochani, w trakcie mojej wieloletniej
przygody z romansami, natrafiałam na pozycje jak i te złe, tak i te dobre, ale
zwykle nic pomiędzy. Aż do dziś. „Until November” zaczęłam czytać niedzielnym
porankiem, skończyłam dzień później z mieszanymi uczuciami. Z opisu książki
dowiadujemy się, że dostaniemy przepełniony emocjami romans połączony z wątkiem
kryminalnym, jednak to, co rzeczywiście dostajemy nieco różni się od
zapowiedzi. Lektura rozpoczyna się w momencie, kiedy młoda November jest w
trakcie przeprowadzki, do swojego ojca, z Nowego Jorku, gdzie dziewczyna miała
bardzo tajemniczy wypadek, z którego — o dziwo — wyszła cała i zdrowa, ponieważ
pomógł jej pies. November wprowadza się do ślicznie urządzonego przez tatę
mieszkania, a niedługo potem zaczyna prace w jego klubie ze striptizem jako
księgowa. Oczywiście nie może zabraknąć przełomowej sceny, gdzie poznają się
główni bohaterowie, a całość wychodzi dość bezbarwnie. Według autorki ma być to
miłość od pierwszego wejrzenia. Nagłe uderzenie, jakoby piorunem uczuć.
Niestety, mnie osobiście to nie przekonało. Do połowy książki (mam tu na myśli
sto pierwszych stron) byłam w stanie znieść wszystko, powiem nawet, że November
i Asher podobali mi się jako ciekawe postacie. On jako zaborczy, przystojny
samiec alfa z pomysłem na życie, ona jako miła, przyjazna, kochająca, lecz
ciągle ulegająca.
Autorka niestety posłużyła się typowym
schematem, budując bohaterów swojej powieści. Piękna, zmysłowa, niedługo potem
bogata, doprowadzająca każdego mężczyznę do palpitacji serca November po jakimś
czasie zaczęła straszliwie irytować, przypominając słynną Anastasię Steel z
„Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Ulegała, zgadzała się na wszystko, ponieważ
zatracając się we mgle Ashera, zapominała o całym świecie. Główny bohater
również nie został wykreowany na postać godną zapamiętania. Pomimo tego, jakby
bosko nie wyglądał, denerwował jak cholibka jasna. Rozumiem, że można być
samcem alfa, ale podejrzewam, że nawet ci dla bezpieczeństwa kobiety nie
wpadają w taką paranoję, w jaką wpadał Asher Mayson.
Od drugiej połowy książki miałam już
serdecznie dość nadużywania określenia „maleńka” w stosunku do dziewczyny; miałam
serdecznie dość natarczywego paranoika i wciąż liczyłam na jakiś punkt
kulminacyjny, który zwali mnie z nóg. Czy nastał takowy? Cóż, Aurora Rose
Reynolds chyba próbowała taki stworzyć, jednak myślę, że niezbyt to wyszło.
Wątek kryminalny był… krótko rzecz ujmując: tragiczny. Zero adrenaliny,
tajemniczości, do bólu przewidywalny, a kolejny wątek z milionerką na czele
jeszcze tragiczniejszy. Od setnej strony wszystko się powtarzało. Zachowania
bohaterów, ich teksty, fabuła. Akcja pędziła jak szalona, jeśli chodzi tu o
relacje pary, a każdy problem był rozwiązywany tylko jednym sposobem: seksem.
Uważam, że co za dużo to niezdrowo. Cieszyłam się chociaż z tego, iż nie
pojawił się żaden czerwony pokój bólu lub pejcze, bo mogłabym odłożyć książkę
już przed zakończeniem, które w sumie również było do przewidzenia. Słodkość
tej książki zabiła mnie w połowie, a określenie „maleńka” czasami powtarzane
dziesięć razy na stronę, wbiło gwóźdź do trumny.
„Powiedział,
że dziewczyny powinny mieć słodkie małe pieseczki, a nie coś, co wygląda, jakby
mogło cię zjeść”
Styl autorki sprawił, że przeczytałam
„Until November” w oka mgnieniu, niestety wiele mu brakuje do bycia tym lekkim,
świetnym i przyjaznym dla czytelnika. Starałam się znaleźć jakieś pozytywne
aspekty tej książki, co nawet mi się udało. Przede wszystkim jest to kochany
pies Beast, brat Ashera: Trevor (nie pojawiło się dużo scen z jego udziałem,
ale od początku wzbudził moją sympatię), pani Alice oraz rodzina November ze
strony ojca. To tyle, jeśli chodzi o plusy tej powieści, ponieważ nic więcej
nie mogłabym rzec. Poza śliczną okładką, dobrym opisem (nierównającym się z
tym, co dostaje czytelnik w środku), tymi paroma świetnymi bohaterami, nie ma
nad czym się zachwycać (a przynajmniej w moim odczuciu).
Pomimo tego, że książka mnie nie
zachwyciła, sięgnę po następne części. Nie potrafię porzucić serii, nawet jeśli
była niewypałem. Wciąż liczę, że historie Trevora, Nico, Lily i Harmony będą o
wiele ciekawsze niż „Until November”. Nie będę polecać tej pozycji ani z całego
serca, ani z niczego innego. Wolałabym, by czytelnicy zajęli się lepszymi
lekturami aniżeli to, co serwuje autorka w tym „dziele”. Osobiście nie powrócę
nigdy do „Until November”, a książkę raz-dwa zwrócę przyjaciółce.
Do poczytania,
Arystokratka A.
Ugh jak mnie denerwuje to porywnywanie do Greya, czy samej Anastasii i krytyka, czy każdy widzi w Grey tylko seks? Oczywiście, że ANA była uległa bo podpisała kontrakt, jednak po przeczytaniu dalszych tomów widać jak dojrzewa, widać jaka robi się z niej niezależna kobieta, widać jak ona zmieniła Christiana, jak miłość ich zmieniła, prawdziwa miłość, nie kontrakty.
OdpowiedzUsuńNatalio, nie porównałam "Until November" do całej trylogii Greya. Nie skrytykowałam nawet całej tej powieści. Użyłam jednego porównania, przytaczając tylko pierwszą część ów dzieła pani James. Ewidentnie widziałam w November cechy Anastasii z "Pięćdziesięciu twarzy Greya", a nie całej trylogii.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Arystokratka A.